piątek, 7 czerwca 2013

Virtual Kingdom - Rozdział trzeci.

  Gwar w Herbaciarni zdawał się rozsadzać uszy każdego, kto tylko do niej wszedł. Słońce świeciło mocno, ogrzewając wnętrze niezwykłego budynku. Było już po południu, więc część ludzi zaczęła powoli zbierać się do domów. Tymczasem dwójka z nich siedziała, jak gdyby nigdy nic, obok siebie, milcząc. Nie znali się, lecz zbieg okoliczności sprawił, że zajęli takie właśnie miejsca. Dla obojga spotkanie to zdawało się być specyficzne i dosyć kluczowe w ich życiach, choć jeszcze nie do końca zdawali sobie z tego sprawy. Mężczyzna kątem oka przyglądał się delikatnej twarzy kobiety i uśmiechał pod nosem. Oczarowała go w momencie, w którym wypowiedziała pierwszą sylabę słowa, będącego tylko częścią całego zdania skierowanego do niego. Z początku jedyne, co w niej widział to piękne, lśniące życiem oczy. Tak bardzo podobne do jego, choć jemu brakowało tego błysku zadowolenia. Potem jednak dostrzegł całą jej twarz, posturę i zdał sobie sprawę, że żadna kobieta w jego życiu, nie zadziałała na niego równie mocno, co ta nieznajoma.
Ona tymczasem spoglądała na niego nieśmiało, lekko uśmiechając się i dłonią zakrywając usta. Najpierw zauważyła, iż ubrany był dużo dostojniej niż nie jeden arystokrata. Potem ujrzała lśniącą w świetle słońca broszkę z wygrawerowanym herbem Lwów. Zareagowała automatycznie, czując, że ta znajomość może doprowadzić do spełnienia jej marzeń. I choć nie odzywali się do siebie przez dłuższą chwilę, czuli napięcie jakie pomiędzy nimi się wytworzyło. Dopiero gdy Herbaciarka przyniosła jej herbatę, a serce uspokoiło się odrobinę, zdołała przyjrzeć się jego twarzy. Wbrew samej sobie musiała przyznać, że równie przystojnego mężczyzny można by szukać w całym królestwie, a rezultat byłby raczej marny. Nie mogła jednak o tym myśleć, bo na cóż jej wychwalanie jego urody? Był jej potrzebny do czegoś innego.
Plan wymyśliła w momencie, w którym dostrzegła znak jego rodu. Nie znała jeszcze szczegółów, ale wiedziała, że zaprowadzi ją to dokądś i być może pomoże ruszyć plany zdobycia królestwa. Bo w obecnej chwili tylko to się dla niej liczyło. On tymczasem zastanawiał się, jak podejść dziewczynę, by stała się jego. Nigdy nie miał z tym problemów, lecz dobrze wiedział, że każda kobieta była inna. Metod flirtowania było wiele i nie wszystkie trafiały w każde serce.
- Dużo tutaj dziś ludzi, nieprawdaż? - Uratowała go nieznajoma, sama zaczynając rozmowę. Dodało mu to pewności siebie. Wiedział bowiem, że gdyby nie była nim zainteresowana, nie odezwałaby się do niego.
- Cóż, sam zastanawiam się czemu. Choć nie bywam tu zbyt często. - Uśmiechnął się szeroko, odrobinę nieśmiało, tym swoim uśmiechem rozbrajającym każde kobiece serce. - Nazywam się Nataniel... Nataniel Wrath. Do usług. - Skłonił lekko głowę, w myślach przeklinając się za kłamstwo, jakie wyszło z jego ust. Nie mógł jednak podać swojego prawdziwego nazwiska, gdyż za wszelką cenę musiał zachować anonimowość. A przynajmniej jej część. - Czy mógłbym poznać panienki imię?
- Cecylia. - Powiedziała śmiejąc się pod nosem. Wszystko było grą, a przynajmniej tak sobie wmawiała. Dobrze wiedziała, że pogrywa z ogniem. - Cecylia Luparie. - Nie zamierzała ukrywać swojego nazwiska, zwłaszcza, że żaden Irys z jej gałęzi rodu nigdy nie był popularny. Skąd więc zwykły szlachcic miałby coś o nich wiedzieć? Na jej szczęście, Nataniel w ogóle nie należał do tych, co to byli zorientowani w nazwiskach i twarzach arystokracji. Bo kto wie, czy gdyby tak było, ich znajomość nie zakończyłaby się właśnie w tym momencie?
- Piękne imię, Cecylio. - Odstawił filiżankę w całości zajmując się nowo poznaną kobietą. Ona tymczasem spoglądała na niego zachęcająco. W myślach testowała tysiące scenariuszy, jakie mogłyby się ziścić dzisiejszego dnia. Który z nich był dla niej najbardziej korzystny? Na pewno ten, w którym dzięki przystojnemu blondynowi mogłaby dobrać się do skóry króla. Jego strój, ani trochę nie zniszczony, czysty i wykonany z najdroższych materiałów zdawał się krzyczeć "jestem kimś ważnym!". Cecylia sądziła, że jej nowy towarzysz na pewno osobiście zna króla.
- A dziękuję. - Jednym ruchem ręki zamówiła kolejną herbatę, przygotowując się na dłuższą rozmowę. - Twoje również jest niczego sobie. Choć zapewne wielu ludzi zwraca uwagę, iż nazywasz się tak samo, jak nasz król. - Powiedziała starając się nie dawać po sobie znać, w jak głębokim niepoważaniu ma postać władcy.
- Owszem, owszem. - Zaśmiał się odrobinę sztucznie, choć ona tego nie wyczuła. Patrząc na nią zastanawiał się, dlaczego nie poznał jej wcześniej. Strój wskazywał na kogoś więcej niż zwykłego mieszkańca stolicy. Według niego mogła być tylko szlachcianką. - Powiedz, pochodzisz z Enthernet?
- Owszem, tak samo jak cała moja rodzina. - Odparła krótko, nie zwracając uwagi na niepewność, jaka pojawiła się w jego oczach. Niepostrzeżenie przebiegł wzrokiem po jej ubraniach, szukając herbu rodu, z którego pochodziła. Zamożnych bowiem było w królestwie wielu, ale tylko Irysy i Lwy były prawdziwą szlachtą. Tylko oni mieli swoje znaki charakterystyczne i to jednego z nich szukał Nataniel.
- Ach, więc jakim cudem nie spotkaliśmy się wcześniej? - Zagadał do niej, nie odrywając wzroku od jej sukni. Na jego szczęście, Cecylia przyzwyczajona była do tego, iż mężczyźni jej się przyglądali. Jedni bardziej, drudzy mniej dyskretnie. Zdarzało się to jednak na tyle często, że dziewczyna przestała zawracać sobie tym głowę.
- Być może dlatego, że Romar jest duże? - Zaśmiała się cicho. Granie głupiutkiej szło jej całkiem nieźle, choć zdecydowanie wolała być sobą. Sporadycznie jednak mogła sobie na to pozwolić.
- Racja. Sam z resztą nie często pojawiam się na ulicach i w miejscach takich jak to. - Powiedział powstrzymując jęk, jaki cisnął mu się na usta, gdy znalazł to, czego szukał. Na sukni kobiety, tuż przy dekolcie znajdował się wyhaftowany, średniej wielkości irys. A więc wiedział już z kim ma do czynienia. A przynajmniej tak sądził.
Przez chwilę się zawahał, jakby chciał zrezygnować. Niebezpiecznie bowiem było zadawać się z Irysami, gdy należało się do rodu Lwów. Zastanawiał się, czy nie zauważyła jego broszki, wtedy mógłby grać dalej. Z drugiej strony, dziewczę samo do niego lgnęło, więc może należało do tej części rodu, która mu sympatyzowała? Marianne opowiadała mu tysiące razy o swojej kuzynce i ludziach stojących za nią. Mówiła, że to krwiożercze bestie, które nigdy nie ukrywają swojej niechęci. Czy więc przeurocza Cecylia byłaby w stanie tak ładnie się do niego uśmiechać? Ach, naiwność Nataniela! Tak bardzo zmylony przez anielską powierzchowność panienki Luparie wydał na siebie wyrok, nim zdał sobie z tego sprawę. Uśmiechnął się odrobinę pewniej i postanowił flirtować dalej. Kobieta ta zaintrygowała go wystarczająco, by poświęcić jej chwilę. Wątpił także w to, by należała do grona łatwych panienek, które mógł zdobyć w pięć minut. O nie, z nią zapewne będzie musiał się postarać!
- Naprawdę? Pewnie całymi dniami przesiadujesz na zamku.
- Skąd wiedziałaś? - Zaskoczony powiedział, zanim cokolwiek pomyślał. Ona tymczasem się zaśmiała.
- Twój strój. Zdecydowanie nie należysz do zwykłej szlachty. Tak ubierać mogą się tylko członkowie rodziny królewskiej. Zapewne wiele razy spotkałeś samego króla. - Powiedziała na chwilę przestając udawać naiwną, głupiutką dziewczynę. Spojrzała na niego przeszywająco, jakby chciała zobaczyć jego reakcję. Zmieszał się, podrapał po głowie i zaśmiał nerwowo.
- Cóż, masz mnie Cecylio. Chociaż starałem się dobrać strój jak najlepiej, by nikt nie zwracał na mnie uwagi. Owszem, znam króla... bardzo dobrze. - Westchnął cicho, a w myślach przeklinał się. Choć w sumie, nie do końca wiedział za co. Czyżby zirytowało go to, że prawie został zdemaskowany? Ale, ale! Skoro domyśliła się, że pochodził z rodziny królewskiej, na pewno zauważyła lwa wygrawerowanego na broszce.
- Coś się stało? - Zapytała popijając herbatę, którą doniosła jej herbaciarka. - Nie wyglądasz najlepiej Natanielu. Czyżbyś nie chciał zdradzać swojego pochodzenia?
- Nie to nie... - Zamilkł. Postanowił być choć trochę szczery, bo wyglądało na to, że ona i tak wszystkiego się domyśli. - Cóż, gdy zobaczyłem irysa na twojej sukni, stwierdziłem, że może lepiej będzie, jeżeli nie dowiesz się kim jestem, Cecylio.
- Widziałam herb twojego rodu prawie od początku, co jednak nie przeszkodziło mi w rozmowie z tobą. Mnie nie musisz się obawiać. - Zaśmiała się w myślach. Takie kłamstwo nie wyszło z jej ust od bardzo dawna. On jednak zdawał się nie wyczuwać podstępu. Uśmiechnął się promiennie, lecz nadal zdawał się być odrobinę onieśmielony. Sprawiło to, że Cecylia na moment straciła koncentrację i zarumieniła się lekko. Czar przystojnego Lwa dopiero zaczynał na nią działać. Pierwszy raz w życiu Cecylia stanęła przed sytuacją, w której flirt mógł okazać się dla niej niebezpieczny. - Więc... Jak to jest, znać króla? - Zapytała głosem cichym, spokojnym, ale i zaciekawionym. W sumie, chciała wiedzieć, co o nim sądził.
- Króla mówisz? - Zamyślił się. I co jej teraz miał powiedzieć? "Właściwie, to nie wiem, bo sam nim jestem?". Nie ma mowy! Musiał wymyślić coś, co nie wzbudzi podejrzeń. - Jak dla mnie to całkiem normalne. Znam go od urodzenia. Prawie. - Kłamstwa zdawały się zadawać mu ciosy, lecz nie mógł ich przerwać.
- Znałeś się z nim jako dziecko? Więc musisz być jego bliskim krewnym. - Zaśmiała się w myślach. Lepiej trafić nie mogła!
- O-owszem. - Zająknął się. - Ale wiesz, nie rozmawiamy prawie w ogóle. Król jest zajęty swoimi sprawami, a ja bywam najbliżej niego tylko na spotkaniach rady. Potem każdy z nas idzie w swoją stornę. - Czuł, że spali się za to w piekle, ale wiedział, że nie ma innego wyboru.
- Rozumiem... - Spojrzała na prawie pustą filiżankę i zaczęła myśleć. On w tym czasie próbował się wytłumaczyć.
- Ale na samych naradach też nie pojawiam się za często. Nudzą mnie te całe zgromadzenia, ta cała sztuczność jaka tam panuje. - Było w tym sporo prawdy. Nataniel prawie nigdy nie bywał na spotkaniach starszyzny, bo po prostu ich nie lubił.
- Jaki jest król? - Cecylia zadała to pytanie całkowicie świadomie, grając wielce zasmuconą. On bardzo się zdziwił i przez chwilę nic nie mówił. - Wiesz, zawsze zastanawiałam się, jaki on jest. Wersja, której części mojego rodu jest prawdziwa?
- Cóż, nie wiem, jakie są wersje... - Spojrzał na nią i zrobiło mu się jej żal. Ani przez chwilę nie przyszło mu na myśl, że to podstęp. Widział przed sobą bardzo smutną, nie wiedzącą co myśleć dziewczynę. Ukazało mu to obraz Irysów, jako klanu bardzo rozszczepionego. - Ale król chyba nie jest taki zły.
- Moi krewni twierdzą, że to leń i kobieciarz. Podobno nie robi nic, poza oglądaniem się za spódnicami.
- No wiesz...  - Zawstydził się. Miała rację i to go bolało. Chciał przed nią być najlepszym mężczyzną, królem na świecie. - Masz pewnie dużo racji. Ale czasami widać, że się stara...
- Czasami to za mało, nie sądzisz?
- Owszem. A jaki według ciebie powinien być nasz król?
- Jaki? - Zdziwiło ją to pytanie. Z resztą, cała rozmowa wydała jej się dziwna. Sądziła, że jako Lew powinien w stu procentach bronić władcy, a on tymczasem przyznawał jej rację. I jeszcze pytał o jej zdanie! - Według mnie powinien bardziej zwracać uwagę na to, co dzieje się w królestwie. Bieda, złodziejstwo, smoki... To tylko część problemów z jakimi borykają się mieszkańcy. Ale król zdaje się nic o tym nie wiedzieć. Nawet mój ród, choć należy do szlachty ma problemy. Ale my nie mamy prawa głosu w tym królestwie. Enthernet należy do Lwów i każda nasza skarga jest ignorowana. Tak dzieje się od lat. - Na to wszystko Nataniel tylko westchnął. Przymknął oczy i poczuł się żałośnie. Nawet kobieta wiedziała lepiej jak powinno się rządzić królestwem. Cecylia wyczuła jego zmieszanie i postanowiła zmienić temat. Nie chciała wchodzić z nim w dysputy polityczne, gdyż mogło ich to poróżnić. A jej zależało na utrzymaniu kontaktu z nim jak najdłużej.
- Nie rozmawiajmy o tym. Nasze rody właśnie przez takie tematy nie potrafią się ze sobą porozumieć. - Kiwnął potakująco głową. Przez chwilę zapanowała pomiędzy nimi dosyć nieprzyjemna cisza, podczas której każde z nich zdawało się znajdować w innym świecie.
Blondyn myślał przede wszystkim o tym, jak żałośnie czuł się w tej chwili. Dziewczyna natomiast szukała jakiegoś neutralnego tematu, coby nie spłoszyć go jeszcze bardziej. Nic jednak nie przychodziło jej na myśl, więc westchnęła tylko. Wtedy zorientowała się, iż słońce zaczęło już zachodzić. Ciężki, a zarazem pełen wrażeń dzień dążył ku końcowi. Zastanawiała się więc, co przyniesie następny. Szybko jednak wróciła myślami do teraźniejszości, wiedząc bardzo dobrze, iż jeżeli nie przekona do siebie blondyna, jej plan może nigdy nie dojść do skutku.

***
Cisza. W całej posiadłości słychać było jedynie oddechy dwójki mieszkających tam ludzi. Wielu członków rodu zastanawiało się, dlaczego Marianne mieszka sama, ona jednak nigdy nie odpowiadała na to pytanie. Prawdę znał tylko Drazel, który co noc słyszał krzyki, jakie dochodziły z jej pokoju. Z początku nie rozumiał tego, co się działo, z biegiem lat jednak zaczął akceptować to i starać się jak najbardziej załagodzić koszmary, które męczyły jego panią. Zdawało się, że tylko ona wie, czemu nie może się ich pozbyć od dnia, w którym została głową rodu. Na co dzień wydawała się wesołą, pewną siebie młodą kobietą, lecz wewnątrz była krucha. Byle podmuch wiatru mógł ją pokonać, choć nigdy by się do tego nie przyznała.
Blondynka patrzyła na podwórze przez okno, wzdychając co jakiś czas. Była smutna, jak każdy Irys w tym momencie. Wiele pytań pojawiało się w jej głowie i na żadne z nich nikt nie potrafił odpowiedzieć. Wybrała życie pełne poświęceń i ponosiła tego konsekwencje, chociaż nigdy nie dopuściła do siebie myśli, iż mogłoby być inaczej. Choć nieraz zbierało jej się na płacz i żal, ani razu nie pozwoliła sobie na chwilę słabości. Jej towarzysz patrzył na to z kamiennym wyrazem twarzy, choć ona dobrze wiedziała, iż podzielał jej ból. Nie rozumiała do końca, dlaczego tak było. Mimo to, więź która między nimi wytworzyła się przez tyle lat dawała o sobie znać. Byli najlepszymi przyjaciółmi, choć dzieliło ich spora różnica wieku.
Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk zbliżających się kroków i otwieranych drzwi. Automatycznie odwróciła głowę, by spojrzeć na pełną blizn twarz jedynego towarzysza, który wiedział o niej wszystko. Uśmiechnęła się lekko, choć w oczach czaiły się łzy. On natomiast podszedł do niej i na stoliku postawił filiżankę pełną gorącej herbaty. Dotknął dłonią jej głowy i delikatnie po niej pogłaskał.
- Jak się czujesz, księżniczko? - Zapytał cicho, maskując swoją własną niepewność.
- A jak mam się czuć? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie i westchnęła. - Nie mam pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. - Schowała głowę w dłoniach i pierwszy raz od bardzo dawna Drazel ujrzał ją w tak złym stanie. Kleknął przy niej i złapał za nadgarstki.
- Księżniczko, nie możesz się tym martwić. Musisz być silna i dawać przykład całemu rodowi. Pomyśl, co zrobi Cecylia, jeżeli wychwyci twoje wątpliwości? - Na te słowa Marianne drgnęła. Wspomnienie kuzynki najbardziej ze wszystkich działało na nią motywująco.
- Masz rację Drazelu. Moja pozycja wymaga ode mnie odpowiedzialności. Mam tylko nadzieję, iż Nataniel poradzi sobie z tą sytuacją. Jako król stanął właśnie przed nie lada wyborem.
- To jego największa próba. Jeżeli zawiedzie, sądzę, że większość naszego rodu zmieni stronę. - Smutny głos strażnika zdawał się łamać serce Marianne. Słowa, jakie wypowiedział również godziły w jej marzenia. Tak bardzo chciała razem z Natanielem stworzyć królestwo, które okazałoby się idealnym miejscem i dla Lwów i dla Irysów. Miała dosyć tych ciągłych walk, obwiniania się nawzajem o wszystko i ciągłego przelewu krwi.
Do tego wszystkiego dochodził jeszcze domniemany smok. Nikt nie był pewien, czy to na pewno on. Sama Marianne wolała jego niż kolejne potyczki klanowe, dlatego chwyciła się tej teorii jak tonący brzytwy. Z resztą, dopiero teraz zdała sobie tak naprawdę sprawę z tego, jak niepewna przyszłość ją czeka. Miała wziąć ślub z królem. Z Natanielem, którego tak bardzo kochała. Miała jednak wrażenie, iż jej uczucia są całkowicie jednostronne i wiedziała, że będzie przez to cierpieć. Mimo to, nie zamierzała się wycofać. Jeżeli jemu to nei przeszkadzało, nie mogła oponować. Nie pierwszy raz będzie rezygnować z normalnego życia w szczęściu dla dobra rodziny. Dla dobra najbliższych jej ludzi.
Ciszę jaka ponownie między nimi zapadła przerwało ciche stukanie w szybę. Słońce zachodziło już od dłuższego czasu, gdy nad Romar rozpostarły się ciemne chmury zwiastujące ulewę. Nie było w tym nic dziwnego, bowiem lato zbliżało się ku końcowi. Niebawem zamieni się ono w jesień, której Marianne tak bardzo nienawidziła. To właśnie ta pora roku zdawała jej się najsmutniejszą i wieszczącą największe nieszczęścia. Jak będzie tym razem? Nie miała pojęcia, lecz coś wewnątrz niej zadrżało na samą myśl. Szykowało się coś niedobrego, czuła to w kościach.
Westchnęła cicho i wyciągnęła rękę po herbatę, która zaczęła już stygnąć. Pijąc z pięknie zdobionej, bardzo drogiej filiżanki rozmyślała nad tym, jak powinna się zachować. Do niczego twórczego jednak nie doszła, zgadzając się ze swoim poprzednim postanowieniem. Codziennie będzie chodzić na rady królewskie i zdobędzie odpowiednie informacje. Potem przekaże to wszystko swojej rodzinie. Jak najdelikatniej, żeby nie wzbudzać buntów. Musi przedstawić Nataniela w jak najlepszym świetle, tylko to uchroni ich przed rewolucją. W myślach modliła się o to, by młody Lew okazał się być naprawdę godnym bycia królem i udowodnił wszystkim niedowiarkom swoją wartość. Drazel w tym czasie wyszedł z komnaty, choć Marianne nawet tego nie dostrzegła.

***
Darrel tymczasem przygotowywał się do poważnej rozmowy ze swoimi kompanami. Miał genialny plan, którego elementem kluczowym była Cecylia. Ona sama zdawała się być bardzo tym zainteresowana, choć tak naprawdę nie wiedziała nic o tym, co wymyślił. Zaśmiał się cicho i pokręcił głową. Nie sądził, że tak łatwo będzie ją przekonać. Zawsze myślał, że przywódczyni rewolucji będzie bardziej roztropna, lecz jak widać, mylił się. Dla niego było to wręcz idealne, gdyż przy minimum zużytej energii mógł otrzymać coś naprawdę wspaniałego.
Przez chwilę myślał o tym, by wykorzystać młoda Luparie jak się tylko da. Potem jednak zdał sobie sprawę z tego, że bez niej będzie ciężko zorganizować cokolwiek w późniejszym czasie. Poza tym, wbrew samemu sobie, polubił radosną, pełną ambicji dziewczynę. Mało było teraz takich, które bez obaw o siebie były w stanie tak wiele poświęcić tylko dla własnego rodu. Darrel nie miał bowiem wątpliwości, iż prawdziwą motywacją sławnej "C" była właśnie rodzina.
Spojrzał na niebo i westchnął widząc nadchodzące z północy chmury. Wiedział, że zbliża się prawdziwa ulewa i cieszył się na myśl, że zaraz będzie w ciepłym, całkiem przytulnym pomieszczeniu. Szedł szybko, nerwowo oglądając się na boki. Nasunął kaptur jeszcze bardziej na twarz i oddychając szybko skręcił w jedną z mrocznych uliczek. Przeszedł kilkanaście kroków, aż doszedł do zaplecza starej karczmy. Obecnie znajdowała się tam mała, nadmorska speluna, w której pijali tylko zdesperowani marynarze. Zapukał trzy razy do drzwi, które po chwili stanęły otworem. Nim jednak wszedł do środka, musiał zdradzić hasło wielkiemu, umięśnionemu mężczyźnie pilnującemu wejścia. Gdy formalności zostały zakończone, mógł ze spokojem zdjąć płaszcz i odetchnąć z ulgą.
Zapach taniego wina dotarł do jego nozdrzy sprawiając, iż na twarzy pojawił się grymas. W pomieszczeniu było jednak bardzo ciepło i gwarno, co uszczęśliwiło go na daną chwilę. Szedł ciasnym korytarzem, kątem oka rzucając na barmana stojącego za ladą i salę, na której nie działo się praktycznie nic. Dotarł do schodów prowadzących w dół i tam też się skierował. Schodził powoli, zastawiając się, jak załatwić sprawę ze swoimi towarzyszami. Musiał jak najszybciej ustalić wersję wydarzeń, by móc przedstawić im ją bez najmniejszego mrugnięcia okiem.
Gdy schody się skończyły, Darrel natknął się na kolejne drzwi. Tym razem jednak nie wymagano od niego żadnego tajnego szyfru. Po prostu je otworzył i wszedł do oświetlonego całą masą świec pomieszczenia. Kilkoro obecnych na sali spojrzało w jego stronę, lecz chwilę później powrócili do swoich zajęć. Na sali było gwarno, co wydawało się dosyć męczące. Mężczyzna był jednak przyzwyczajony do takich warunków, więc nie robiło to na nim najmniejszego wrażenia. Rozejrzał się, szukając znajomych lecz nie mógł ich nigdzie dojrzeć. Na jednym ze stołów stała blond włosa kobieta trzymająca w dłoni piękny amulet.
- Nigdy nie zgadniecie, skąd go mam! - Zaczęła zagadywać wszystkich znajdujących się przy niej mężczyzn.
- Zapewne ukradłaś, skąd byś mogła to mieć. - Odparł starszy, całkowicie siwy mężczyzna mający co najwyżej cztery zęby.
- Ha! Takiś cwany? - Zaczepiła go buńczucznie, czując oburzenie. - Zgadnij więc, komu go ukradłam!
- Szlachcie, a komu? Normalni mieszkańcy nie noszą takich pierdółek. Nie zawracaj nam głowy dziewczyno.
- Szlachcie, szlachcie! Najwyższej! - Zaśmiała się perliście, udając iż nie słyszała słów starca. - Arystokracji! Spójrzcie na wygrawerowany herb panowie! - Zbliżyła do nich srebrny talizman ucichając się szeroko.
- Też mi coś, każdy może okraść Lwa, dziewczyno. - Na to kobieta jedynie prychnęła obrażona i zeskoczyła ze stołu. Całkowicie niedoceniona już miała wyjść z pomieszczenia, gdy wpadła na Darrela.
- Elena? - Zapytał z uprzejmości, choć wszędzie poznałby rozpustną dziewczynę z opaską na oku.
- No ja, ale... Och, Darrel! - Rzuciła mu się na szyję i ścisnęła mocno. - Co cię tutaj sprowadza? Jak długo jesteś w Romar?
- Nie dłużej niż tydzień, ale tym razem tak szybko się mnie nie pozbędziecie. Nie mam zamiaru wybierać się nigdzie przez najbliższe trzy miesiące. Mam nadzieję, że uda mi się przenocować w Gildii, gdyż nie za bardzo mam gdzie się podziać.
- Oj, już ty się o to nie martw! Pogadam z ojczulkiem, wiesz że cię lubi. Nie będzie problemu. Wraz z załogą możesz się tu zatrzymać na ile tylko zechcesz! - Szczebiotała uradowana. On tymczasem spojrzał na jej nowy nabytek.
- Skąd to masz?
-Ukradłam. Jakiemuś idiocie. - Zaśmiała się. - Już dawno nikt nie nabrał się tak łatwo! Naprawdę, arystokracja to półgłówki. Chociaż w sumie, dam sobie głowę uciąć, że to ten typ, który dla kobiety pójdzie w ogień.
- No cóż, widzę, że bycie córką nadzorcy Gildii zobowiązuje. - Zaśmiał się radośnie i rozejrzał po sali. - Nie widziałaś przypadkiem Asu i reszty?
- Dzisiaj? Nie, nie widziałam. Ale widziałam Cedrica. - Darrel spojrzał na nią i westchnął.
- To już wiem, że naszej króliczej panny nie zobaczę co najmniej do świtu. - Zaśmiał się serdecznie, na co ona odpowiedziała tym samym.
- Nie martw się Darrelu, dowódca ma teraz ważną sprawę na głowie, więc raczej odzyskasz swoją najlepszą pomocnicę szybciej niż ci się wydaje.
- Ważną sprawę powiadasz?
- Nie znam szczegółów. Wiem tylko, że szykuje się wielki bal na zamku. - Spojrzała na niego znacząco.
- Ach, rozumiem. Więc będzie zabawa. - Uśmiech nie znikał z jego twarzy. - Dołączyłbym do was z chęcią, ale mam wiele rzeczy do załatwienia.
- Oj, ty jak zawsze zapracowany! - Dziewczę naburmuszyło się. - Odwiedziłbyś mnie kiedyś, dobrze wiesz, że mam wygodne łoże. - Ciemnowłosy zaśmiał się tylko.
- Wybacz Eleno, następnym razem.
- Trzymam cię za słowo Darrelu. - Prychnęła cicho, lecz na jej ustach znów pojawił się uśmiech. Kiwnęła głową na pożegnanie i wyszła z pomieszczenia.
On tymczasem rozejrzał się jeszcze raz i nie ujrzawszy swoich towarzyszy obrał kierunek na salę sypialną. Pewny siebie, co chwila mijał kogoś, kogo znał i z kim witał się szybkim skinieniem głowy. Rozmyślał nad tym, czego dowiedział się od Eleny. O balu słyszał po raz pierwszy, lecz ona nigdy nie okłamywała swoich ludzi, a on mógł się właśnie za jednego z nich uważać. Poza tym, dziewczę zarówno jak jej ojciec i sam dowódca Gildii Złodziei zdawali się zawsze wiedzieć więcej, niż się tego spodziewano. Z początku trochę go to przerażało, ale gdy okazało się, iż do jego tajemnic nie dobierał się nikt mógł odetchnąć z ulgą. Niemniej jednak, informacja o balu mogła być bardzo znacząca zarówno dla niego, jak i dla samej Cecylii. Zapewne porozmawia z nią o tym, jak tylko się spotkają. Tymczasem musi wymyślić plan działania, bo szczerze mówiąc, miał mało czasu.
Od dziecka marzył o potędze Irysów i teraz mógł się do tego przyczynić. Ale czy był to jego jedyny cel? Prychnął otwierając drzwi do małej komnaty, którą dzielił z towarzyszami. To nie był czas na rozmyślania o przeszłości i tym, czego pragnął. Teraz należało działać i nic, ale to nic, nie będzie w stanie go powstrzymać.
- Darrel? - Z zamyślenia wyrwał go głos, którego właścicielki absolutnie się nie spodziewał.
- Asu? Myślałem, że jesteś z Cedriciem. - Odpowiedziała mu tylko naburmuszoną miną. Czyli jednak Elena mówiła prawdę.
- Nasz pan dowódca jest zbyt zajęty, by zadowolić swoją kobietę. - Zaśmiał się siedzący w kącie Jasper. Na szczęście miał szybki refleks i lecący w jego stronę sztylet utknął w ścianie tam, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się jego głowa.
- Bycie królem złodziei jest obowiązkiem! - Królicza panna broniła swojego mężczyzny zażarcie, choć w głębi duszy musiała przyznać, iż wolałaby spędzić z nim chociaż chwilę po tak długiej rozłące.
- Dla nas lepiej, że dzisiaj jesteś z nami. Mam ważną sprawę do omówienia. - Darrel odetchnął i usiadł na jednej z trzech pryczy, jakie znajdowały się w pomieszczeniu. Było ich za mało, choć zajmowały praktycznie cały . Musieli jednak jakoś sobie radzić. Powinni być w ogóle szczęśliwi, że mają gdzie spać.
- Tak? Pewnie chcesz rozmawiać o tej dziwnej panience, co nas niby wynajęła. - Prychnęła ukryta w kolejnym kącie Bjorg. Dopiero teraz ją zauważył. - W coś ty nas wpakował, co? Jakoś nie chce mi się wierzyć, by było to zwykłe zlecenie.
- Masz rację. - Westchnął. - "C" nie jest zwykłą mieszkanką stolicy.
- Wywnioskowałam to po kwocie jaką zaproponowała. - Blondynka cały czas wpatrywała się w niego swoim jedynym okiem.
- Ach, kwota. Z tym może być mały problem.
- O nie, zaczyna się. - Jęknęła Asu. - Pewnie oszukała cię, że jest taka bogata, co? Naprawdę dałeś się zwieść jej pięknej buzi? Tego to się po tobie nie spodziewałam!
- Asu, spokój. - Warknął cicho. - Od początku wiedziałem, że nie jest w stanie dać nam aż tyle.
- Czyli nas oszukałeś? - Po raz pierwszy odezwał się Vincent.
- Nie do końca. - Wciągnął głęboko powietrze i spojrzał po swoich towarzyszach. - Możemy wziąc udział w czymś tak wielkim, że po wszystkim nigdy już nie będziemy musieli martwić się o pieniądze.
- Wierzysz w takie banialuki? - Bjorg zdawała się kontrować wszystko, co do niej mówił. Czyżby nienawiść do szlachty była w niej aż tak silna?
- Szczerze? Nie. - Zaśmiał się. - Ale to nie banialuki. "C" jest przywódczynią rewolucji, w którą chciałbym zaangażować Gildię.
- Rewolucja? - Zainteresował się Jasper. - Czekaj, czy ty chcesz nam powiedzieć, że właśnie wstąpiliśmy do rewolucji?
- Owszem. Oczywiście, jeżeli nie chcecie, możecie zrezygnować. Nie będę was do niczego zmuszać. - Po jego słowach nastała dłuższa chwila. Wszyscy ewidentnie zastanawiali się nad tym, czy warto tak bardzo ryzykować. Pierwsza odezwała się Asu, jak zwykle mówiąc w imieniu całej grupy.
- Jesteś naszym kapitanem, nie zostawimy cię. Jak i ty nigdy nie zostawisz nas na tonącym okręcie. Niemniej jednak, nie mam pojęcia, w jaki sposób masz zamiar przekonać Cedrica do współpracy z Irysami. - Westchnęła, a Darrel spojrzał na nią znacząco.
- Ty już chyba wiesz jak, moja królicza panno. - Spodziewała się tego. Zagryzła wargę i przymknęła na chwilę oczy.
- Zrozumiałam. Zrobię, co w mojej mocy, ale nie spodziewaj się zbyt wiele. Poza tym, bez informacji nie mam co w ogóle zaczynać tego tematu.
- Rozumiem, ale zanim poznacie wszelkie szczegóły, muszę omówić je z "C". Rozumiecie. - Kiwnęli potakująco głowami, wszyscy zaakceptowali decyzję kapitana. Żadne nie zamierzało kwestionować jego postępowania. Tak się po prostu nie robi. Tylko Vincent zdawał się nie być do końca przekonany. Zapytany jednak o przyczynę swojego zamyślenia pokręcił tylko głową i powiedział, że to nic takiego.
- Nie jestem członkiem waszej załogi, nie zapominajcie o tym. - Odparł sucho, wpatrując się wprost w oczy kapitana. - Mimo to, jestem wdzięczny za pomoc w podróży i tylko dlatego wam pomogę.
- Wiemy Vincencie. - Usłyszał zmęczony głos Darrela. - Mam nadzieję, że z czasem spodoba ci się praca, jaką dostaniesz od nas wszystkich. - W odpowiedzi na to, brunet kiwnął tylko głową i skierował się do wyjścia.
- Czas na mnie. - Zniknął za drzwiami zostawiając wszystkich w całkowitej ciszy.
Asu patrzyła na drzwi jeszcze przez jakiś czas. Czasami miała dziwne wrażenie, jakoby ich nowy towarzysz był nią zainteresowany. Znikało ono jednak bardzo szybko i nigdy tak na poważnie o tym nie rozmyślała. Tak też było i tym razem.
- Dzisiaj pełnia, prawda? - Zapytała ledwo dosłyszalnie, jakby mówiła tylko do siebie.
- Owszem. - Odpowiedział Jasper poprawiając sobie kapelusz i rozkładając się wygodniej na łóżku. - Więcej miejsca będzie dzisiaj w nocy.
- Mam nadzieję, że gwardziści go nie złapią. Mielibyśmy kłopoty. - Fuknęła Bjorg i sama położyła się plecami do nich. Darrel i Asu patrzyli na siebie jeszcze przez jakiś czas. Byli dobrymi przyjaciółmi, dodatkowo dziewczyna była jego prawą ręką. Rozumieli się prawie bez słów, choć często nie akceptowali swoich decyzji. Tyle niebezpieczeństw przeżyli jednak razem, iż nie straszne im były nowe, zupełnie nieprzewidywalne przygody.

***
Herbaciarnia opustoszała już jakiś czas temu. Bezimienna przyglądała się z zainteresowaniem parze, która zdawała się nie zauważać niczego poza sobą. Dziewczynę znała i to bardzo dobrze. Z resztą, mało kto nie znał Cecylii Luparie. Blondyna natomiast widziała pierwszy raz w życiu i od początku wzbudził w niej negatywne uczucia. Oczywiście, musiała być miła, gdyż na tym polegała jej praca. Ani przez chwilę nie pozwoliła sobie na okazanie mu swoich prawdziwych uczuć do niego. Mimo to, coś jej w nim nie pasowało i sama przed sobą nie chciała przyznać, co to było.
Tymczasem, młodzi rozmawiali ze sobą bardzo żywo. Już od dłuższego czasu usta im się nie zamykały i herbaciarka nie wiedziała, co może być takie interesujące. Z początku zdawali się milknąć co jakiś czas i zapadało mnóstwo nieprzyjemnych cisz. Teraz jednak byli pochłonięci sobą tak bardzo, iż nie zauważyliby nawet, gdyby do sali wleciał smok. Blondynka zastanawiała się, o czym to rozmawia przedstawicielka Irysów z jednym z Lwów. Czemu ciągle się uśmiechali? Czyżby pogłoski o nienawiści tych rodów były nieprawdziwe? Nie, musiało być w nich ziarno prawdy. Nieraz słyszała, co o sobie mówili. Nie było to nic pochlebnego, mogłaby przysiąc.
Zaczęła krzątać się oporządzając puste stoliki. Przy okazji, z całkowitą premedytacją, podsłuchiwała parę, która bez przerwy ze sobą flirtowała.
- Jazda konna? - Doszedł do jej uszu uroczy głos panienki Luparie. - Nie interesujesz się niczym więcej? Nie możliwe!
- Cóż, masz rację. Grywam jeszcze na pianinie, choć od dawna nie miałem ku temu okazji. - Zarumieniona twarz Nataniela wzbudziła w blondynce jedynie odruch wymiotny.
- Naprawdę? Musisz kiedyś dla mnie zagrać! - Cecylia zdawała się dobrze bawić. Kto by pomyślał, że jeszcze jakiś czas temu zmuszała się do prowadzenia rozmowy.
- A ty? Na pewno masz jakieś niesamowite zajęcia! - Zaśmiał się radośnie, niby przypadkiem dotykając jej dłoni. Herbaciarka wycierała blat z coraz większym rozmachem. Gdyby nie był jej klientem, z całą pewnością oberwałby szmatą po twarzy.
- Czy ja wiem, czy takie niesamowite? - Brunetka zarumieniła się lekko. - W wolnym czasie zajmuję się ogrodem. Mamy taki mały, w którym rosną irysy. Od małego spędzałam w nim wiele czasu. Lubię także czytać. Choć już od jakiegoś czasu nie miałam okazji na to, by usiąść spokojnie nad jakąkolwiek lekturą. - Zaczęli się śmiać. Bezimienna uznała, że to czas najwyższy, by ogłosić zamknięcie lokalu. Miała ochotę wypluć im to prosto w twarz, lecz gdy tylko podeszła straciła pewność siebie. Spojrzała bowiem na Cecylię i od razu się zarumieniła.
- P-przepraszam... - Wybełkotała cichutko patrząc w podłogę. Od razu na nią spojrzeli. - Za chwilę zamykamy, więc jeżeli byliby państwo uprzejmi...
- Jasne, rozumiemy. - Odpowiedziała Cecylia uśmiechając się do niej serdecznie. Serce herbaciarki podskoczyło do góry, a twarz oblała się rumieńcem. Ukłoniła się niziutko, zaciskając dłonie na sukience.
- Gdyby państwo chcieli jeszcze gdzieś porozmawiać, nasz właściciel otwiera niebawem lokal wieczorny. - Mówiła bardzo nieśmiało, bojąc się spojrzeć w oczy szlachciance.
- Myślę, że to już czas się zbierać. - Powiedziała kobieta, zdając sobie sprawę z tego, że było już bardzo późno. - Ale dziękujemy za zaproszenie. Ile płacimy?
- Już mówię. - Dziewczyna poszła po notes, by podliczyć wszystko. - Osobno czy razem?
- Osobno.
- Razem. - Nataniel uśmiechnął się zawadiacko. Jako dżentelmen czuł się zobowiązany. Cecylia tylko westchnęła. Nie zamierzała protestować.
- W takim razie piętnaście sztuk złota. - Drobna, zniszczona od pracy dłoń herbaciarki wysunęła się w stronę Nataniela, który zapłacił jej należność i dorzucił napiwek. Ukłoniła się lekko i patrzyła jeszcze za nimi, gdy wychodzili z herbaciarni. Chwilę potem zamknęła drzwi na klucz i usiadła na krześle wzdychając z ulgą. Podrapała się po nodze i zaczęła zbierać do domu.

***
Szli w ciszy. Atmosfera, jaka zapanowała między nimi prysnęła nagle, gdy tylko herbaciarka poprosiła ich o wyjście. Nataniel czuł, że odbudowanie tego będzie bardzo trudne. Z drugiej strony, tym razem milczenie nie było czymś nieprzyjemnym, a wręcz przeciwnie. Uśmiechał się cały czas prawie ocierając się ramieniem o ramię Cecylii. Spojrzał na nią kątem oka i zastanawiał się, co o nim myślała. Zachodzące słońce zdawało się krzyczeć, iż czas już się pożegnać, on jednak bardzo tego nie chciał. W pewnym momencie na niebie pojawiły się czarne chmury, a wiatr wiejący z zachodu uderzył w ich twarze. Zrobiło się chłodno i nieprzyjemnie. Wszystko zwiastowało brzydką pogodę.
- Niebawem się pożegnamy, Natanielu. - Powiedziała cicho, patrząc przed siebie. Zrozumiał aluzję, na co tylko kiwnął potakująco głową.
- Jak długo jeszcze będę mógł ci towarzyszyć?
- Do końca alei. Tam każde z nas ruszy w swoją stronę.
- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy Cecylio... - Spoglądał na nią, czując dystans jaki starała się między nimi utworzyć.
Krople deszczu zaczęły spadać na ziemię, mocząc wszystko, co stanęło na ich drodze. Dziewczyna przystanęła na chwilę i spojrzała w niebo, nieobecna duchem. Z rozmyślań wyrwał ją Nataniel nakładający na jej ramiona i głowę swój płaszcz. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, iż swój zostawiła w herbaciarni. Będzie musiała się tam przejść następnego dnia i poprosić Bezimienną o oddanie. Dobrze znała tą uroczą dziewczynę i była pewna, że jeżeli coś znajdzie, na pewno odłoży i poczeka na właściciela. A przynajmniej tak było w przypadku wszystkiego, co gubiła w tamtym miejscu Cecylia. O rzeczach innych klientów nigdy nie myślała. Może to i lepiej? Musiałaby wtedy zmienić zdanie o herbaciarce, a tego nie chciała.
- Zmokniesz. - Powiedziała do swojego towarzysza i chciała oddać mu pelerynę. Pokręcił przecząco głową i opatulił ją mocniej.
- Nic mi nie będzie. Lepiej żebyś się nie przeziębiła, w końcu obiecałaś mi spotkanie. - Niczego takiego sobie nie przypominała, ale uznała, że nie zaszkodzi spotkać się z nim jeszcze raz. Była pewna, iż blondyn do czegoś jej się przyda. W końcu pożytek ze znajomego króla może być wielki, prawda?
- Rozumiem. - Ruszyli przed siebie. Padało coraz bardziej, a Nataniel nie miał już na sobie suchej nitki. Zaśmiała się w myślach, sądząc, iż było mu tak bardzo uroczo. Chwilę później skarciła się i westchnęła głośno.
Miejsce wyznaczone przez nią na moment pożegnania było już bardzo blisko. Właściwie, wystarczyło, że zrobili trzy kroki i już w nim byli. Przystanęli więc i przez chwilę milczeli. Nataniel wyciągnął swoją dłoń i złapał ją za rękę. Zbliżył do niej twarz i ucałował lekko, jak prawdziwy dżentelmen.
- Było mi bardzo miło, Cecylio. - Wyszczerzył się do niej radośnie, na co ona odpowiedziała delikatnym uśmiechem.
- Mnie również. - Zaczęła zdejmować płaszcz, lecz powstrzymał ją szybko.
- Oddasz mi to następnym razem.
- Następnym? - Zaśmiała się cicho. - Widzę, że bardzo otwarcie sobie ze mną pogrywasz. Czyżbyś był aż tak pewny siebie Natanielu?
- Ja? Skądże znowu. Uznałem, iż tak będzie lepiej dla ciebie.
- Rozumiem. W takim razie spotkajmy się następnym razem w herbaciarni.
- Jak rozkażesz, pani. - Ukłonił się zawadiacko i uśmiechnął. Krople deszczu skapywały mu z włosów prosto na nos.
- Pasuje ci pojutrze? - Zapytała, dobrze wiedząc, iż następny dzień ma cały zajęty.
- Oczywiście. - Odparł bez zastanowienia. To nic, że był królem i miał swoje obowiązki.
- W takim razie w południe. - Odwróciła się i machnęła ręką na pożegnanie. Chwilę później zniknęła za rogiem biegnąc by jak najszybciej znaleźć się w ciepłym i suchym domu.
Nataniel natomiast udał się w przeciwną stronę, cały czas uśmiechając pod nosem. NIe wiedział, która mogła być godzina lecz nie przejmował się tym wcale. Spodziewał się, iż wuj nie pozostawi bez komentarza jego całodniowej nieobecności, ale w tej chwili nie miało to dla niego najmniejszego znaczenia.

***
Noc. Czas, w którym Elizabeth zawsze zajęta jest pracą. Tym razem jednak udało jej się wyrwać i zostawić wszystko na głowie swojej najlepszej pracownicy, Irmy. Niebo było czyste, co zadziwiało nie tylko ją. Jeszcze kilka godzin temu pełno było na nim chmur, a deszcz zdawał się padać bez końca. Niedawno jednak zaczęło się rozpogadzać i w ten oto sposób, podczas gdy blondynka wyszła na spacer, było już całkiem ładnie. Ciepłe, wilgotne powietrze zdawało się na tyle przyjemne, iż musiała przystanąć na chwilę, zamknąć oczy i odetchnąć głęboko. Ile to już czasu minęło, odkąd wyszła po raz ostatni zza wrót domu rozkoszy?
Ulice Romar były o tej porze puste, lecz nie czuła się samotnie. Wręcz przeciwnie, radowała się każdą sekundą spędzoną w ciszy i spokoju. Dom publiczny, którego była właścicielką, codziennie pękał w szwach od liczby klientów. Samych kurtyzan zatrudnionych przez pannę Grimm było także sporo, toteż ciągle coś się tam działo. Jako najważniejsza osoba cały czas musiała trzymać rękę na pulsie i być gotową do interwencji. Sama przyjmowała mężczyzn dosyć rzadko, nie każdego bowiem było na nią stać. Za jedną noc brała ponad tysiąc sztuk złota, dlatego też jej klienci to zamożni podróżnicy, członkowie rodziny królewskiej, najwyższa szlachta, bądź po prostu bogaci złodzieje.
Spacerując tak nie zauważyła, gdy dotarła do sadów. Była to część Romar, którą odwiedzała najrzadziej. Sprawunki załatwiało się w centrum, miejsce to natomiast służyło do odpoczynku. Nie spodziewała się spotkać tutaj kogokolwiek o tej porze. Ku jej zdziwieniu na horyzoncie ukazała się niska, grubawa postać. Z tej odległości nie mogła zobaczyć, kogo przyjdzie jej spotkać, dlatego też przyspieszyła kroku. Usta wygięły się w szerokim uśmiechu, suknia lekko uniosła. Każdy krok wykonywała z coraz większą śmiałością, a także ciekawością.
Każdy inny mieszkaniec na widok nieznajomego w samym środku nocy uciekałby od tego miejsca jak najdalej. Elizabeth mimo iż słyszała plotki o smoku, nie bała się go absolutnie. Ba, ona naprawdę lubiła kusić los! Była zwykłym człowiekiem, kobietą, która nie miałaby szansy z przedstawicielem jakiejkolwiek z ras. Inni nazwaliby ją po prostu głupią, ona jednak miała inne zdanie. Według samej siebie, nie była idiotką. Po prostu nie bała się śmierci. Przeżyła swoje życie szczęśliwie, każdy o tym wiedział. Dorobiła się wielkich pieniędzy i należała do najbogatszych mieszczan w całym królestwie. Dlaczego więc, miałaby chcieć czegoś więcej? Z oddali usłyszała gruby, męski głos. Jego właściciel zdecydowanie podśpiewywał sobie coś pod nosem. Wtem do jej uszu doszła treść, z której musiała się pośmiać w duchu. Była to iście krasnoludzka pieśń.
Tymczasem, postać stojąca nieopodal zdała się zauważyć kurtyzanę i odwrócić w jej stronę. Niski, otyły krasnolud przyglądał się kobiecie paląc fajkę. Otarł jedną ręką stróżkę śliny, jaka napłynęła mu do kącików ust i czekał, aż do niego podejdzie. Gdy znalazła się już na tyle blisko, by ujrzał jej twarz, wymsknęło mu się z ust prostackie "o, kurwa". Szybko zdał sobie sprawę z tego, jak trafnie się wyraził i chrząkając lekko zaczął rozmowę.
- Witam, tej chędożonej nocy, panno... Rose. Moja godność, do stu skurwysynów, Dagor Ciężkałapa. Miło panią poznać. - Ukłonił się nisko, zakrawając o komizm. Wzrokiem ewidentnie błądził w okolicach jej dekoltu, który swoją drogą był bardzo głęboki.
- Witam, jak widzę pan już mnie zna. Mimo to, przedstawię się, Elizabeth Grimm. - Ukłoniła się lekko spoglądając mu prosto w twarz. Ogromny nos w kształcie ziemniaka zdawał się zajmować trzy czwarte twarzy.
- Pani na spacerze, czy... w robocie? Jeżeli wolno spytać. - Krasnolud stanął prosto i zaciągnął się fajką. Wzrokiem wodził po okolicy, jakby szukając czegoś, co byłoby nietypowe dla tego miejsca.
- Gdybym była w pracy, nie byłoby mnie tutaj, panie Ciężkałapa. Pan jednak, jak sądzę, na spacerze? - Zapytała spoglądając w niebo i podziwiając księżyc w pełni.
- Ano, na spacerze. Noc jest do kroćset idealna na takie eskapady. Choć dla pani to raczej niebezpieczne, smok w okolicy. - Na te słowa Elizabeth roześmiała się.
- Zapewniam pana, panie Ciężkałapa, że smok to moje najmniejsze zmartwienie. - Odrzekła cicho i sama rozejrzała się wokół, idąc za jego przykładem. Jej wzrok na dłużej spoczął na drzewie znajdującym się po prawej stronie. Westchnęła kręcąc głową z uśmiechem po czym chrząknęła cicho.
- Wyjdź, kimkolwiek jesteś. Nie ładnie tak podglądać. - Rzekła zdecydowanym głosem. Krasnolud wydawał się być zaskoczony, ale tylko przez chwilę, gdyż szybko zamaskował zmieszanie wrednym uśmiechem. Nigdy by się nie przyznał, iż nie zauważył jakiegoś podglądacza w krzakach.
- Właśnie, do kierwy. Wyłazić. Nikt nie będzie, do kroćset, podglądał Dagora Ciężkiejłapy! - Powiedział opluwając się przy tym przez przypadek. Nim się zorientowali, gałąź poruszyła się, a na ziemi pod nią pojawiła się sylwetka obserwatora.
Elizabeth przyjrzała mu się dobrze, w zwyczaju bowiem miała ocenianie mężczyzn. Był to wysoki, ani brzydki ani ładny chłopiec. Cerę miał tak bladą, iż gdyby przystawić go do ściany, na pewno zlałby się z nią w mgnieniu oka. Czarne włosy utrzymane w całkowitym nieładzie zakrywały mu uszy, a grzywka opadała przesłaniając jarzące w ciemnościach, zielone oczy. Gdy uwaga kobiety skupiła się na jego twarzy, przez chwilę nie mogła powstrzymać się od wrażenia, iż miał on na sobie makijaż. Dwie proste, czarne linie ciągnęły się przez sam środek oczu. Po chwili jednak Elizabeth zainteresowała się bardziej tym, w co był ubrany. Długa peleryna, przy szyi futro. Grimm nie znała się na zwierzętach, lecz coś wewnątrz niej podpowiadało jej, iż kiedyś musiało należeć do pięknego wilka. Całe jego odzienie zdawało się być bardzo drogie, a jednocześnie podniszczone. Czyżby trudami podróży?
- Wybaczcie to nieporozumienie. - Odezwał się cicho, dosyć delikatnym jak na mężczyznę głosem.
- No świetnie, trafił się nam jakiś jebany kiep. Do tego czai się jak jakaś kurwa leśna z uszami! - Dagor dawał upust swojemu niezadowoleniu ze spotkania z nieznajomym. Sam fakt, iż przerwał mu rozkręcającą się rozmowę z najlepszą kurtyzaną w mieście nie był jeszcze taki decydujący.
- Panie Ciężkałapa, proszę powstrzymać komentarze. - Odrzekła blondynka uśmiechając się lekko do nieznajomego.
- A co mam się, do kurwy, powstrzymywać. Jebany pedał, do kroćset, wchodzi panience i mnie, tej chędożonej nocy w drogę! Toć ja mam się nie denerwować?
- Radziłbym ostrożniej ze słowami. - Chłód jaki emanował od bladoskórego chłopaka, zdawał się dotrzeć do serca kobiety i krasnoluda.
- O proszę, jeszcze się gówniarzeria stawia! Wiesz, z kim masz do czynienia, szczeniaku?
- Panowie, ależ proszę... - Nie była w stanie dokończyć, gdyż przerwano jej brutalnie.
- No, chyba pan się trochę zagalopował. Jeszcze raz, radzę ostrożniej dobierać słowa. - Z ust czarnowłosego wydobył się lekki syk. Dagor zdawał się jednak nie zwracać na to uwagi.
- Będę mówił, co mi się do kurwy podoba, skurwysynie. Zwłaszcza do kogoś, kto mnie nie przewyższa ani bogactwem, ani wiekiem, ani statusem społecznym! - Emocje krasnoluda dały o sobie mocno znać. Podczas, gdy mówił ślina strzelała z jego ust gdzie popadnie, przez co i Elizabeth i nieznajomy odsunęli się od niego nieznacznie.
- Panowie, grzeczniej proszę. Po cóż marnować tak piękną noc, jak ta? - Ciężkałapa żachnął się lekko, ale zamilknął. W końcu kobieta prosiła, a on tę prośbę mógł spełnić. Ten jeden raz.
- Wiele takich jak ta nocy widziałem, nic w niej niezwykłego. - Znudzony głos nieznajomego wprawił i słynną Rose w stan lekkiego wzburzenia.
- Dla pana, może i jest najzwyklejsza w świecie, gdyż ma pan ją na co dzień. Ale dla kobiety, która wyjść może tylko raz na dłuższy okres czasu, każda taka noc ma wielkie znaczenie!
- Jesteś pan jako ten chuj - zaczął Dagor, wcinając się w rozmowę - jak to powiedziała księżna Cecylia do ambasadora Lwów, wiele lat temu.
- Panie Ciężkałapa, proszę. Nie wszczynajmy niepotrzebnych nieporozumień. Do tego, na cóż wspominać tutaj księżną Luparie? To chyba nie na miejscu, nieprawdaż?  - Oczy panny Grimm zaświeciły się lekko. - Poza tym, rozmowy o polityce to najgorszy temat do miłej pogawędki. Tak nie można panowie, przez to wszystko ludzie się tak bardzo nienawidzą. - Zapanowała chwila ciszy. Po minie nieznajomego domyśliła się, iż nie miał pojęcia o czym rozmawiali. Była dzięki temu ostatecznie przekonana, iż pochodził z daleka. Kto wie, czy nie z północy? W końcu tylko tam było prawdziwie zimno, a jego strój był zdecydowanie zbyt gruby na koniec lata w Enthernet.
- No, porozmawiajmy o czymś milszym... Ach, najpierw się przedstawmy! Elizabeth Grimm, miło mi. - Uśmiechnęła się szeroko i starała załagodzić sytuację, choć dobrze wiedziała, że będzie ciężko.
- Iskariot.  Ale nie sądzę, by było pani to imię potrzebne. Jutro już o mnie pani zapomni. A przynajmniej tak będzie dla pani lepiej. - Sytuacja wydawała się powoli uspokajać, lecz kurtyzana nie mogła jeszcze świętować. Dagor bowiem podchwycił jeden temat i nie zamierzał go porzucać tak szybko.
- Widzę, że panna Rose jakoś dziwnie interesuje się jebanym konfliktem na linii Irysy kurwa Lwy. - Błysk w jego oku sprawił, że Elizabeth przez chwilę nie mogła się odezwać. Krasnolud zdecydowanie należał do bardziej wścibskich osób i dobrych obserwatorów niż mogła się tego po nim spodziewać. - Panna nam tu rozprawia o tym, że nie powinniśmy o tym, do stu piorunów gadać, a sama dziwnie się podnieca, na sam dźwięk słowa polityka. - Fuknął na koniec, by dodać swojej wypowiedzi powagi. Pomiędzy trójką nieznajomych zapadła chwila ciszy, którą przerwał Iskariot.
- Pan widzę, w swoim wieśniactwie, nie wie, że niektórych rzeczy się po prostu nie mówi?
- Ja?! Wieśniakiem?! Ożesz w kurwę, bacz na słowa smarkaczu, bo ci z dupy zrobię sito! - Zza bordowej kamizelki Dagor wyciągnął rewolwer i zaczął nim celować w młodzika.
- Panowie, panowie! Naprawdę! Spokojniej proszę. Po cóż się bić i sobie grozić. Szerzmy miłość! - Elizabeth starała się jakoś załagodzić sytuację, ale obaj mężczyźni pozostawali niewzruszeni na jej prośby.
- Tak? A co powiesz na to? - Wokół Iskariota momentalnie pojawiły się drobne, błękitne płomyki. Patrzył na Dagora z nienawiścią, a oczy świeciły mu się przy tym i emanowały dziwnym światłem. Cichy ryk wydarł się z jego ust.
Elizabeth poczuła, że zaraz upadnie. Dyskretnie złapała się ramienia Dagora i spojrzała na stojącego na przeciwko chłopaka. Dopiero teraz cała historia zaczęła jej się składać w całość. Podróżnik, dziwak, a na dokładkę to. Była pewna, że nie dożyje do świtu, jeżeli zaraz czegoś nie zrobi.
- No proszę, gadzina się znalazła. - Warknął Ciężkałapa. - Nie myśl, że boję się jakiegoś smoczego kiepa!
- Tak, on ma rację. Schowaj lepiej te swoje płomyczki i spadaj stąd. - Dodała swoje trzy grosze panna Grimm, rozglądając po okolicy. Czy naprawdę nigdzie nie było gwardzistów? Podobno Romar miało się od nich roić, odkąd usłyszano plotki o smoku.

***
Erwin był już zmęczony. Dopiero, co zaczęła się jego nocna zmiana, a on już wiedział, jak trudno jest być strażnikiem. Mimo to nie żałował niczego, bo właśnie to było jego marzeniem. Odkąd pamiętał chciał szerzyć dobro i sprawiedliwość. Właśnie dlatego, gdy tylko ukończył szesnaście lat zgłosił się do Gwardii Królewskiej. Droga do zostania dowódcą była ciężka i wymagała od niego dużo poświęceń. W końcu mu się udało, lecz to był dopiero początek.
Był na nogach ponad dwie doby i dobrze wiedział, że nim położy się spać minie jeszcze trochę czasu. Odkąd znaleziono pierwsze ofiary smoka nie był w stanie zejść z warty bez wyrzutów sumienia i cały czas coś robił. Zdawał raport, brał udział w oględzinach. Informował mieszkańców o postanowieniach króla. A teraz miał swoją zmianę, na której musiał być uważny. Potwór mógł się czaić wszędzie, a on miał obowiązek być w stanie się z nim zmierzyć. W ramach obrony społeczeństwa.
Erwin nigdy nie potrafił zrozumieć tych wszystkich ludzi, którzy narzekali na króla. Owszem, nie należał on do najlepszych, nie dało się tego ukryć. Był jednak na tyle porządny, iż nie łamał prawa, jak większość. Był po prostu szczery z tym, iż nie czuł się dobrze na tronie. Anaregard nie widział w tym nic złego. Ponad to, ich pierwsze spotkanie przekonało go do tego, iż młody Nataniel nie jest złym człowiekiem. Strażnik był pewien, iż widział we wzroku króla lęk i przejęcie sytuacją. Zareagował błyskawicznie i to mu się chwaliło.
Z rozmyślań politycznych i pochlebstwa jakie kierował w stronę młodego króla wyrwała go głośna dysputa odbywająca się niedaleko niego. W sadzie, jak mu się wydawało, kilkoro ludzi najprawdopodobniej kłóciło się o coś. Z początku, Erwin myślał, że to kolejna walka o kobietę, jakich ostatnio było w Romar sporo. Mężczyźni znowu postanowili obić sobie twarze na oczach ukochanej, by udowodnić, któż to z nich jest lepszy. Wtem jednak do jego uszu dotarły dwa słowa-klucze, które zmieniły jego pogląd na sytuację. Gadzina. Smoczy kiep. Marszcząc brwi i mając złe przeczucia przyspieszył, by dotrzeć do miejsca jak najszybciej.
Zostało mu już tylko kilka kroków do skrętu w odpowiednią dróżkę, gdy po sadzie rozniósł się huk wystrzału z broni, któremu towarzyszył stłumiony, kobiecy krzyk. Strażnik nie ociągając się dłużej wyjął spod płaszcza rewolwer i zaczął biec. Broń, którą posiadał należała gabarytami do tych mniejszych, co ułatwiało jej przenoszenie. Była też dużo nowocześniejsza niż te, które zdobywali rewolucjoniści, czy niesforni mieszkańcy miasta. Prawdą było, że taki pistolet kosztował co najmniej pięć pełnych, miesięcznych wypłat rzemieślnika, któremu szedł interes. Zwykły chłop czy mieszczanin z przyczyn oczywistych nie mógł sobie na taką pozwolić.
Erwin nie myśląc zbyt wiele dobiegł do trójki nieznajomych próbując jak najszybciej rozeznać się w sytuacji. Pierwsze, co ujrzał, to gruby krasnolud, celujący rewolwerem w drugiego, bardzo dziwnego jegomościa. Kobieta, która im towarzyszyła, zdawała się ledwo stać. Przygryzała wargę spoglądając to na jednego, to na drugiego. Strażnik z początku nie wiedział, po czyjej stronie stanąć. Dagor Ciężkałapa znany był w całym Romar i raczej nie chciałby zepsuć swojej reputacji jednym dziwnym wybrykiem. Poza tym, towarzyszyła mu Elizabeth Grimm, która również dbała o swoje imię. Pomimo zawodu, jaki wykonywała. Dlatego też, Erwin dobiegł do nich i stanął na przeciw dziwnego, nieznanego osobnika. Wszyscy podróżnicy byli niemile widziani w stolicy od czasu ataku na arystokrację.
- Co tu się dzieje? - Zapytał, lekko chrypiącym od biegu i stresu głosem.
- To smok. - Krasnolud splunął pod nogi przeciwnika. - Obrzydliwa, gadzia kreatura! Jeszcze nam tu wygrażał!
- To prawda? - Pytanie skierowane było do blondynki.
- Jak najbardziej, panie Anaregard. Jak najbardziej.
- Stój w miejscu i nie ruszaj się. - Strażnik czuł, jak serce mu przyspiesza i jak po ciele rozchodzi mu się gorąco. Nie tyle bał się, co po prostu wiedział, że ani on ani Dagor nie są w stanie pokonać smoka. A straży w pobliżu nie było. - Panno Grimm, sądzę, że to nie miejsce dla pani. Będziemy osłaniać pani odwrót, więc proszę zniknąć stąd jak najszybciej.
- Rozumiem. - Kobieta skinęła tylko głową na pożegnanie i już jej nie było. Ciężkałapa co chwila spluwał na ziemię i mamrotał coś nieprzyzwoitego pod nosem.
Iskariot w tym czasie nawet nie drgnął. W myślach przeklinał się za swoją głupotę. Przeżył dużo więcej lat od nich razem wziętych, a zachował się jak dziecko. Głupie, naiwne i zbyt pewne siebie. Mógł za to przypłacić życiem, a było ono dla niego cenniejsze, niż mogłoby się wydawać. Miał swój cel, do którego dążył tak rozpaczliwie. Czyżby miał wszystko zaprzepaścić jednym głupstwem? Na to wyglądało.
Próbując ratować swoją sytuację poniósł ręce do góry w geście obronnym. Starał się wymyślić coś, co mogłoby mu uratować skórę i nie zdemaskować go. Wydawało się jednak, że jest na to już zdecydowanie za późno i nadszedł czas, by użyć swojej prawdziwej mocy. Choć Iskariot przybył do Enthernet z zamiarami całkowicie pokojowymi, rzeczywistość ukazała mu prawdziwy obraz tego społeczeństwa.
Znając swoje limity i wszystkie ograniczenia, mógł po chwili namysłu dojść do wniosku, że została mu tylko ucieczka. Ucieczka przeprowadzona w bardzo przemyślany sposób. Tak, by nikt nie ucierpiał i by niczego nie mogli mu zarzucić. Poza tym, że był smokiem, bo temu zaprzeczyć nie mógł. W żaden sposób.
Tymczasem Erwin marszcząc brwi celował do niego z broni. Wiedział, że towarzyszący mu krasnolud jak najbardziej zdolny jest do walki. Dagor bowiem znany był ze swoich umiejętności i chęci do strzałów. Kilkakrotnie przez to miewał problemy z władzą. Zawsze jednak udawało mu się wyjść z tego bez szwanku i po każdym takim razie stawał się coraz sławniejszy. Strażnik nie był jednak pewien, czy w walce z domniemanym smokiem, który najprawdopodobniej zabił już trójkę arystokratów, mieli jakiekolwiek szanse. Nie można było sobie pozwolić na żaden błąd.
- Jesteś smokiem? - Pytanie padło z ust strażnika i choć wiedział, że brzmiało głupio musiał je zadać.
- Nie, nie jestem. - Iskariot przemawiał zmęczonym, lecz spokojnym głosem. Erwin tylko westchnął.
- Niestety, mam dwóch świadków, podczas, gdy twojej wersji nikt nie jest w stanie poświadczyć. - Blondyn zbliżył się do przeciwnika gotowy do pochwycenia go i związania.
- Ech, jak widać z wami, ludźmi, nigdy nie da się dojść do porozumienia. - Jeszcze nim skończył, zawiał wiatr unosząc piach w powietrze. Cisnął się do oczu, przez co nie za bardzo wiedzieli, co się dzieje.
Tymczasem Iskariot przemienił się w swoją prawdziwą postać i uniósł się w powietrzu. Pierwszy w sytuacji zorientował się Dagor i nie czekając na specjalne zaproszenie, zaczął celować do smoka. Erwin również nie pozostawał zbyt długo bierny. Celując ze swojego rewolweru zdecydowanie naciskał spust, licząc na to, że trafi w cel. Przeciwnik tymczasem oddalał się coraz bardziej. Żadne z nich nie wiedziało, czy trafiło choć raz, ale nie przestawali strzelać, dopóki nie zabrakło im kul. Krasnolud zaklął siarczyście, a Erwin westchnął zrezygnowany, gdy Iskariot zniknął z ich pola widzenia.
W oddali zauważyli oddział gwardzistów biegnących w ich stronę. Na ich czele znajdowała się niska, dosyć krępa kobieta. Krasnolud splunął w bok na jej widok. Tak, znał ją bardzo dobrze. Należeli do tej samej rasy i nie mógł zrozumieć, dlaczego zaczęła golić brodę i nogi. Przestała być jedną z nich i na dodatek wstąpiła do gwardii.
- Pani Kapitan. - Erwin skinął głową. Mimo iż była dosyć niepozorna, znana była jako gwardzista idealny i to sprawiło, że statusem górowała nawet nad blondynem. Nie miał jednak nic przeciwko, bo szanował ją jako przełożonego, a także widział, że wykonywała swoją pracę naprawdę dobrze.
- Wybacz spóźnienie, ale do kroćset, dotarcie tutaj z drugiego końca Romar nie jest takie łatwe! Co się wydarzyło? - Zapytała głosem bardziej męskim niż kobiecym.
- Mieliśmy spotkanie ze smokiem. - Blondyn podrapał się po głowie, a Dagor nie odezwał ani słowem.
- Widzieliście jego twarz? W takim razie trzeba sporządzić list gończy. Chodźmy na komendę. A z tobą... - zwróciła się do krasnoluda. - Porozmawiam innym razem. Spodziewaj się mojej wizyty. I lepiej... Nie pakuj się w większe kłopoty. - Gwardziści zaczęli się zbierać więc Dagor również udał się w swoją stronę.

__________________________________________________
Rozdział z dużym opóźnieniem. Ale dużo rzeczy zwaliło się na moją głowę :C Następny powinien pojawić się dużo szybciej~ Serio xD"

Wszystkie zaległości i to, co miałam zrobić... Zrobię na początku przyszłego tygodnia, o.

Więcej aktualnych informacji znajdziecie na facebooku'u: https://www.facebook.com/OpowiadaniaIryska
Więcej na temat "Virtual Kingdom": http://irysek.tumblr.com/virtualkingdom



Biorę udział w konkursie. Jeżeli podoba Ci się moje opowiadanie, zagłosuj tutaj: http://www.kidzuita.blogspot.com/p/konkursy.html

15 komentarzy:

  1. Tak się zaczytałam, że nie miałam ochoty odsunąć się od komputera by dać odpocząć moim aktualnie łzawiącym oczom. Najwyżej będę nosić okulary, ale warto było poświęcić swój wzrok. :'D
    Nie muszę chyba opisywać swej radości, kiedy wchodząc na bloggera, zobaczyłam, że dodałaś w końcu kolejny rozdział. Faktycznie dość duuuże miałaś to opóźnienie, ale co poradzić jeśli nie miało się czasu. Trzymam za słowo, że kolejny pojawi się szybciej od ostatniego. c:
    A co do tego rozdziału to nie wiem jak mam się wyrazić. Mój zasób słów skończył się na "Woooow". Dużo się działo i generalnie jestem zachwycona. Oczywiście ten głupi uśmieszek jak wyczytałam Cedrica, nie mógł mi zejść z twarzy. Aż Ala zaciekawiona zaczęła mnie szturchać. Tak wiem, czytanie na lekcjach nie jest tym co powinnam robić. c':
    Pisz dalej i niech wena się Ciebie trzyma. Ja chcę wiedzieć co będzie dalej. ; ;

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy zaczęłam czytać rozdział pierwszy tego opowiadania zrobiłam wielkie oczy. Masz ogromny talent, tak wciagasz czytelnika w realistycznie przedstawione życie bohaterów, że nawet nie wiadomo kiedy kończy się czytać.
    Świetnie wykreowane postacie, wspaniale opisy i niebanalne pomysły. Uwielbiam <3

    Czekam na kolejne wpisy i zapraszam do siebie: dama-umarlych.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło słyszeć, tudzież czytać, że komuś podobają się moje wypociny.
      Liczę na to, że również następne rozdziały będziesz czytać i nie zawiedziesz się na tej historii~
      Pozdrawiam~

      Usuń
  3. Na reszcie rozdział trzeci. Wiesz co dam ci taką radę: znajdź dobre wydawnictwo, zgłoś jeden ze swych rozdziałó i oczarój ich. To co piszesz jest fenumenalne, i myslę że byłaby z tego świetna powieść, podobijająca serca czytelników na całym świecie. Nie będę ci więdzej zrzędziła o tym jakie to twoje opowiadanie jest super, bo musiałabym się chyba rozpisać na parę kartek A4, więc prosze cie pisz szybko i nie pozostawiaj mnie w niepewności. Mam straszny niedosyt, że ąż chyba przecztam wszystkie rozdziały jeszcze raz Pozdrawiam :D

    Wiedźma z piekła
    Autorka:http://wzp-dm.blogspot.com/

    ps.; Sorry że z anonima, ale znowu zapomniałam hasła na swoje konto..ciapa ze mnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, aż nie wiem, od czego zacząć xD"
      To może tak, dziękuję za czytanie mojego opowiadania i za komentarze. Gdy czytam wiadomości od czytelników moje serduszko bije z radości, że nie robię tego na marne. A muszę przyznać, że nie raz pisanie spędza mi sen z powiek.
      Czwarty rozdział jest już w przygotowaniu, jednak nadal nie pozbierałam się po całym stresie związanym z maturą i mam jakiś gorszy okres. Sklecenie dwóch zdań przekracza ostatnio moje umiejętności, chociaż bardzo chciałabym coś napisać.
      Dodatkowo, mam dosyć mało czasu, gdyż dużo rzeczy dzieje się w moim życiu ostatnio. Ale obiecuję, że nie porzucę tego opowiadania.
      Co do książki. Nie jesteś pierwszą osobą, która mi to mówi i nawet nie wiesz, jak dobrze czuję się słysząc takie słowa. Moim marzeniem jest wydanie czegoś, a najlepiej właśnie "Virtual Kingdom", gdyż mam na tą serię dosyć dłuuuuugi pomysł.
      Pożyjemy, zobaczymy. Mam nadzieję, że do końca wakacji uda mi się naskrobać z sześć rozdziałów.
      Pozdrawiam,
      Irysek C:

      Usuń
  4. Hejka :) Powiem Ci, że mangą i anime nigdy szczególnie sie nie interesowałam, ale to opowiadanie szczerze mnie zaintrygowało. Podoba mi sie postać Nataniela i ogólnie cały pomysł, podepne się pod opinię przedmówczyni wróżąc tej powieści karierę w wersji elektronicznej lub papierowej. Czekam na kolejną część! Naprawdę przeczytałaś w szóstej klasie " Sagę o ludziach lodu "? Jestem pod wrazeniem, dosyć ... poważna literatura jak dla osoby w tym wieku. Ja nie czytałam, ale moja mama i owszem, gdy byłam mała. Podobno momentami dosyć drastyczne.
    A no i matura, znam ten ból, jestem tegoroczną maturzystką. Również był to dla mnie ogromny stres. Maturę prawie zdałam, prawie, bo zmuszona jestem do poprawki dwóch przedmiotów w przyszłym roku ( w tym jednego, w którym pokładałam wielkie nadzieje gdyż był mi ogromnie potrzebny do dostania się na studia. No, ale cóż, Stało się, staram sie wierzyć, że uda mi się za rok. W sumie to nic innego mi już nie pozostało. Oj tam, dosyć biadolenia, to wszystko przez tę godzinę, padam ze zmęczenia : -)

    Pozdrawiam i zapraszam do siebie. Heh! Myślałaś,że zaspamuję, a ja nie, ! : - D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej C:
      Miło mi słyszeć, że moje opowiadanie zyskało sobie nową czytelniczkę~ Ogólnie, staram się, żeby VK nie miało aż tak wiele wspólnego z mangą czy anime, bo mimo wszystko, nie o to mi chodziło XD"
      Co do postaci Nataniela, to jesteś jedną z nielicznych, którzy ją lubią. Mało kto docenia tego głupka xD"
      Mimo wszystko, zapraszam do głosowania w sondzie: http://sonda.hanzo.pl/sondy,200322,MuJa.html

      Bardzo chciałabym wydać "Virtual Kingdom", jednak muszę najpierw ogarnąć samą siebie. Pisanie ostatnio idzie mi jak krew z nosa, choć mam już opracowaną fabułę trzech części. Z tego własnie powodu stwierdziłam, że fajnie byłoby to wydać i mieć na półce D: Kto wie, mam teraz najdłuższe wakacje w życiu. Moim priorytetem jest ukończenie pierwszej z trzech ksiąg do końca września. MOŻE SIĘ UDA XD"

      Co do "Sagi o Ludziach Lodu"... Tak, przeczytałam ją pierwszy raz w szóstej klasie podstawówki. Wychodziła wtedy w fakcie, więc moja babcia kupowała całą serię. Ostatecznie skończyło się tak, że jej się znudziło, więc wszystkie książki leżą teraz na mojej półce i były czytane z siedem razy co najmniej. Masz rację, seria ta nie jest zbytnio przeznaczona dla młodego czytelnika i być może przez nią jestem taka, jaka jestem. Pomijając drastyczność, w każdym tomie jest tyle scen erotycznych... xDD Ale faktem jest, że to właśnie Saga naprowadziła mnie na drogę, którą teraz podążam. Czy to dobrze, czy źle... Nie mam pojęcia~

      Ja swoją maturę zdałam lepiej niż się spodziewałam i dostałam się na wszystkie kierunki na jakie się zgłosiłam, więc mogę teraz odsapnąć i zająć się pisaniem. Tylko weny ostatnio trochę brak. Dopadła mnie jakaś blokada twórcza, którą muszę jak najszybciej pokonać D|

      Pozdrawiam i zapraszam na stronę na fecebooku: https://www.facebook.com/OpowiadaniaIryska?fref=ts

      Usuń
  5. Świetny blog jesteś geniuszem mam nadzieje że wena Cię nie ominie a na razie zapraszam do mnie http://magicisatrap.blogspot.com/ dopiero zaczynam ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej~
      Na samym wstępie powiem, że nie mam na razie czasu na czytanie innych blogów, ale gdy tylko znajdę chwilę, zajrzę do Ciebie xD"
      Co do bycia geniuszem... Szczerze mówiąc, pisanie VK ujawnia mi jak wiele luk jest w tym moim "geniuszu" i jak wiele muszę się jednak nauczyć.
      Mimo to nie poddaję się i mam nadzieję, że dalsze części będą Ci się podobać C":

      Usuń
  6. Bardzo fajny rozdział, czekam na następny. Życzę dużo weny, i zapraszam na mój blog :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Super blog, uwielbiam takie historie :) Dużo weny i pisz, pisz :) będę czytać :p
    Zapraszam do mnie: http://rebella46.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. hej ! już bardzo dawno nie pisałaś :(
    a tak mi się to opowiadanie podoba <3
    zaczynam się bać że porzuciłaś nas xD

    OdpowiedzUsuń
  9. Czy planujesz dokończyć to opowiadanie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na chwilę obecną - nie. Bardzo bym chciała, ale mam wrażenie, że utknęłam w martwym punkcie :C

      Usuń