wtorek, 12 lutego 2013

Virtual Kingdom - Rozdział drugi

Wracała zmęczona do domu, pospiesznie przebiegając przez opustoszałe już ulice dzielnicy handlowej. Na swojej drodze nie spotkała do tej pory nikogo, poza jednym bardzo pijanym jegomościem, który nawet nie zauważył, że szturchnęła go łokciem. Było ciemno i dosyć chłodno. Wokół panowała aura ponurości i jakiegoś nieznanego jej dotąd uczucia. Jakby obawy, lęku przed czymś całkowicie nieznanym. Był środek lata i Cecylia uznała, iż to nie typowe, by było tak zimno. Pomasowała się po nagich ramionach i przyspieszyła jeszcze, chcąc jak najszybciej przedostać się do bardziej cywilizowanej części miasta. Do posiadłości Irysów nie było już tak daleko, gdy nagle ktoś pociągnął ją za sukienkę. Przerażona odwróciła się gwałtownie wyrywając z uścisku nieznajomej. Oczom dziewczyny ukazała się przedziwna kobieta o źrenicach czarnych, lecz nie to było w niej niezwykłe. Miała w nich przebłyski zieleni, podobnie jak na włosach. Nawet jej skóra zdawała się emanować tym kolorem, choć na pierwszy rzut oka była po prostu bardzo blada. Przez chwilę panowała między nimi cisza, aż Cecylia chrząknęła i odsunęła się o parę kroków. Nieznajoma ubrana była w łachmany, co wzbudzało podejrzenia, iż mogła być albo żebraczką, albo obłąkaną, albo po prostu złodziejką. Intrygujące spojrzenie, jakie dziwaczka jej posłała zaczęło palić ciało i nim Luparie się spostrzegła, biegła już z całych sił, by jak najszybciej oddalić się od tego nieprzyjemnego miejsca. Im bliżej dzielnicy mieszkalnej tym bezpieczniej, z takiego założenia wyszła młoda szlachcianka, czując jak jej skóra powoli się ogrzewa, a powietrze staje się przyjemnie ciepłe.

***

Cisza. Potworna cisza, która wręcz raniła uszy panowała tej nocy w komnacie króla. Przerywana była jedynie delikatnym, kobiecym oddechem należącym do młodej służki. Nataniel leżał na łóżku i spoglądał przez okno, wprost na księżyc w pełni. Wiedział, że ta noc była dziwna, tajemnicza i czuł podświadomie, że coś niezwykłego mogłoby się dzisiaj zdarzyć. On jednak wybrał rozkosze w ramionach ślicznej Marie i choć mógłby, wcale nie żałował. Spojrzał kątem oka na jej spokojną od snu twarz i pogładził lekko po włosach. Jutro wszystko wróci do normy, a ona nawet o tym nie wspomni. On także będzie zachowywał się jak zwykle, choć raz na zawsze zaprzepaścił jej życie. Kobieta taka jak ona nie mogła liczyć na zamążpójście nie będąc czystą i cnotliwą. A on, jakże okrutny, zabrał jej całą niewinność w przeciągu paru krótkich, przyjemnych chwil. Czasem czuł się wręcz perfidnie i okropnie, skrzywdził bowiem nie jedną kobietę. Potem jednak zaczynał się usprawiedliwiać i choć na chwilę zapominał, że to wszystko jego wina. Właściwie, co nie było jego sprawką? Czy zrobił kiedykolwiek coś dobrego? Nie był pewien. Miał wrażenie, że jedyne, na co było go stać, to podrywanie kolejnych, pięknych kobiet i noce takie jak ta.
Księżyc schował się za mgłą, a Nataniel wstał z łóżka. Było gorąco, dlatego też w ogóle nie odczuwał braku odzienia. Stał i patrzył przez okno na okryte nocnym pledem miasto. Stolicę jego królestwa. Królestwa, którym nie potrafił dobrze rządzić. Był nieodpowiedzialny, wiedział o tym, lecz nie miał zamiaru tego zmieniać. Gdyby choć trochę mu na tym wszystkim zależało, na pewno starałby się załagodzić spór między cerberami. Po co jednak miał się wysilać?
Właściwie, to miał odpowiedź. Dla Marianne. Jego małej przyjaciółki, którą wkrótce będzie musiał poślubić. Nie był na to wszystko przygotowany, jednak postanowił. Nadszedł czas, by dorosnąć i miesiąc, który mu został przeznaczy na wyhulanie się raz na zawsze. Potem będzie dobrym królem. Dobrym mężem. Będzie lepszy od Alistora, swojego ojca i udowodni wszystkim, że jest coś wart. Choć poprzedni król uchodził za tyrana, miał w sobie ten zalążek szlachetności Lwów, który kazał mu dbać o królestwo, a którego już praktycznie nie było w młodszych pokoleniach. Nataniel był tego idealnym przykładem. I choć nigdy nikogo nie zabił, nie szydził i nie nienawidził, wiedział dobrze, że brak mu szlachetności i odwagi, jaka tysiąc lat temu stała się domeną jego przodka.
W jego umyśle pojawił się obraz wiszący w sali obrad. Zawsze siedzi do niego tyłem, lecz ostatnio udało mu się go dojrzeć. Na chwilę nawet zatrzymał swój wzrok na postaci się na nim znajdującej. Jack, jego prapradziad. Jakby się zastanowić, to z wyglądu rzeczywiście byli do siebie podobni. Te same włosy, ta sama postura. Oczy zielone, jakby magiczne. Lecz charaktery mieli zdecydowanie inne. Młody Lione uchodził za naiwnego głupka, który miał wszystko w głębokim poważaniu, podczas gdy Jack był symbolem odpowiedzialności, szlachetności i honoru. Tak przynajmniej mówiły legendy. Jaka była prawda? Tego nikt nie wiedział i mało prawdopodobne, by kiedykolwiek ktoś to odkrył. Życie założyciela rodu Lwów zapewne na zawsze pozostanie jedną wielką tajemnicą.
Nie zwlekając dłużej powrócił na swoje miejsce i przykrył się aksamitną pościelą. Objął Marie i wtulił twarz w jej szyję mrucząc z zadowolenia. Kolejna noc w ramionach pięknej kobiety zdawała się być jedyną rzeczą, jakiej w tej chwili potrzebował. Masa rozmyślań o przyszłości męczyła go nieustannie i zaczynał mieć tego wszystkiego dosyć. Niepewność jaka zagościła w sercu króla okazać się mogła zgubna nie tylko dla niego, ale i całego Enthernet, a tego nie chciał. Mimo wszystko miał pewne marzenia i cele, których istnienie dopiero w przeciągu kilku ostatnich dni sobie uświadomił. Nim jednak zaczął planować kolejny dzień zasnął nieświadomie bardziej wtulając się w piersi Marie. W tym samym momencie nad stolicą rozniosło się głośne wycie. Brzmiało jak zawodzenie zranionego wilka, który wiedział iż nie ma szans na ucieczkę i błagał swoich towarzyszy o pomoc. Nikt jednak zdawał się go nie słyszeć. Całe Romar pogrążone było we śnie.

***

Było wcześnie rano, promienie dopiero co wschodzącego słońca wpadały nieśmiało do pomieszczenia. Młoda dziewczyna krzątała się nucąc pod nosem jakieś proste, ludowe piosenki. Wyglądała na bardzo szczęśliwą zamiatając podłogę herbaciarni. Gdy odłożyła miotłę, poprawiła sobie sięgającą jej za kolana, granatową sukienkę i nałożyła na nią fartuszek. Przeczesała palcami długie blond włosy i zawiązała jeszcze raz czarną wstążeczkę. Spojrzała w lustro i uśmiechnęła się radośnie. Szef stanął za nią i popatrzył w odbicie zaintrygowany. Już dawno nie widział swojej pracownicy w tak dobrym humorze jak dzisiaj! Ewidentnie wydarzyło się coś, co sprawiło jej tyle radości. Mężczyzna obserwował kątem oka pracującą dziewczynę, która w tym momencie zajęła się wycieraniem filiżanek i przygotowywaniem sklepu do otwarcia. Pozostało jeszcze jakieś pół godziny, lecz ją rozpierała energia. Cóż było przyczyną niepohamowanej radości herbaciarki? Spotkała ją! Wczoraj, całkowitym przypadkiem wpadła na osobę, którą podziwiała i darzyła prawdziwym uczuciem! Co prawda, nie była w stanie wykrztusić z siebie żadnego sensownego słowa, lecz już sam widok obiektu swoich westchnień uznawała za wielką nagrodę. Właściciel spojrzał kątem oka na zegarek i wyszedł zostawiając wszystko w rękach młodziutkiej dziewczyny. Krasnolud popędził do innej knajpy, którą prowadził. Wszystkiego musiał dojrzeć sam, by być pewnym, że jego sklepy są najlepsze w całej stolicy!
Dziewczę tymczasem rozejrzało się po pomieszczeniu szukając sobie zajęcia. Gdy jednak stwierdziła, że zrobiła wszystko, co miała w planach, zwyczajnie usiadła na krześle i zaczęła parzyć herbatę. Zazwyczaj od samego rana miała wielu klientów, więc nie będą musieli czekać tak długo na zamówione napoje, jeżeli przygotuje je wcześniej. Nim się obejrzała zegar wybił godzinę dziewiątą i sklep należało otworzyć. Podeszła do drzwi, wsadziła duży, pięknie zdobiony klucz w zamek i przekręciła. Wrota stanęły otworem, a tuż za nimi znajdował się już pierwszy klient, którego herbaciarka kojarzyła bardzo dobrze.
Przychodził tutaj codziennie. Zawsze bywał przez kilka godzin i zamawiał naprawdę dużo. Bezimienna nie wiedziałas, co było przyczyną jego wizyt w tym miejscu, lecz uważała, że to do niego nie pasuje. Mężczyzna zdawał się być zupełnie z innego świata niż ten, jaki reprezentowała ona wraz ze swoją małą herbaciarnią. Rudowłosy gość patrzył na nią przez chwilę w zamyśleniu, zupełnie inaczej niż zwykle. Owszem, bardzo często ją obserwował, zawsze czuła na sobie jego wzrok, lecz tym razem... Było w tym wszystkim coś dziwnego! Dziewczyna skłoniła się delikatnie i przywitała, ręką zapraszając przybysza do środka. Ten tylko kiwnął głową, a mała kapucynka uwieszająca się na jego ramieniu pomachała do dziewczyny radośnie.
- Czego pan sobie dzisiaj życzy? - Zapytała cicho, bardzo spokojnym i uroczym głosem. Uśmiechała się przy tym radośnie, bo wciąż czuła się szczęśliwa po wczorajszym dniu. Nie dziwił ją dzisiaj nawet niezwykły strój Ezekiela - bo tak się nazywał jej klient - choć nie na co dzień spotyka się mężczyzn w spódnicach. Podobno "to" nazywało się "kilt" i było strojem narodowym w Gaelicji. Lecz Bezimienna nie miała o tych sprawach żadnego pojęcia.
Ezekiel natomiast miał, gdyż stamtąd właśnie się wywodził. Jego zielone, smutne oczy patrzyły na twarz młodziutkiej dziewczyny tak, jakby nie chciały jej wypuścić. Nigdy wcześniej żadnej kobiecie nie udało się zdobyć serca tego bezuczuciowego rebelianta.
- To, co zawsze. - Powiedział cicho i na chwilę się zamyślił. Gaelicja, państwo w którym się urodził. Od stuleci było pod protektoratem Enthernet i chodziły plotki, iż niebawem miało zostać ono całkowicie włączone do królestwa. Rebeliantowi, jak wielu jemu podobnym, się to zwyczajnie nie podobało. Jego kraj powinien pozostać na zawsze wolnym i poprzysiągł na swoje imię, iż nie dopuści do zniewolenia swojego narodu. Jako się nazywał Ezekiel McRaine!
Blondynka zniknęła na chwilę za ladą przygotowując czerwoną herbatę rodem z Gaelicji i wyciągając upieczoną przez siebie babeczkę porzeczkową. Odkąd pamiętała rudowłosy zamawiał właśnie to. W tym samym czasie kapucynka, która towarzyszyła Ezekielowi zaczęła radośnie biegać po sali i nim jej właściciel się zorientował, była już na zapleczu. Pałętała się pod nogami herbaciarki łapkami ciągnąc ją za spódnicę.
- Proszę. - Dziewczyna postawiła przed gościem talerz i filiżankę i już miała iść, gdy do niej przemówił.
- Zostań. Przydałby się ktoś do rozmowy, a jak widzę nie masz jeszcze innych klientów. - Zarumieniła się, lecz bez słowa przy nim usiadła. Nerwowo poprawiała sobie sukienkę, chcąc opuścić ją jak najniżej.
- Na cóż rozmowa ze mną panie? Jestem zwykłą herbaciarką, która nie wie, o czym mówić z kimś takim, jak pan.
- Nie martw się. Jesteś odpowiednią osobą do takich rozmów, niewiasto. Słyszałaś o tym, co stało się tej nocy? - Pokręciła głową.
- Stało się coś poważnego? - Zapytała lekko drżąc. Pomyślała o smokach, które niecałe trzy lata temu po raz kolejny zostały wygnane z królestwa. Wizja spotkania z ogromnym, przerażającym stworzeniem była zbyt straszna, by mogła to sobie wyobrazić.
- Po Romar chodzą plotki. Podobno znaleziono kilka ciał. Dwa należą do Irysów i jedno do Lwa. Każde w innej części miasta. Problem w tym, że nie widziano sprawcy, choć ciała... Cóż, są specyficznie okaleczone, dziewczyno. Rozumiesz, co to znaczy?
- Nie za bardzo. Co ma pan na myśli, mówiąc "specyficznie"?
- Rozszarpane, ale i nadpalone.
- Czyli... To naprawdę może być smok?
- Tego nie wie nikt. Lecz taka mała rada ode mnie, nie wychodź po zmierzchu. W Romar robi się niebezpiecznie. - Dziewczę kiwnęło głową potakująco, starając się powstrzymać napływające do oczu łzy. - Chociaż chyba jesteś bezpieczna. Jak na razie cierpi tylko szlachta. Może to wcale nie smok? A ktoś, kto po prostu ma dość tych wszystkich walk pomiędzy nimi? - Mężczyzna zamyślił się i jadł w ciszy. Jego towarzyszka natomiast zamarła. Bała się. Potwornie się bała, lecz nie o siebie. Jednak nim zdążyła cokolwiek dodać do herbaciarni weszli kolejni goście, a ona zaczęła ich obsługiwać.

***

Było już koło dziesiątej, gdy Nataniel wreszcie wybudził się ze snu. Słońce świeciło radośnie oświetlając pomieszczenie, a w łóżku znajdował się tylko on. Spojrzał zaspanymi oczami na miejsce obok siebie, gdzie jeszcze jakiś czas temu leżała Marie. Było puste i ładnie zaścielone, co oznaczało, że służąca już sobie poszła. Zapewne zniknęła kilka godzin temu, gdyż musiała zająć się pracą. On sam nie za bardzo się tym interesował. Rozejrzał się leniwie po pokoju i niechętnie zaczął zakładać spodnie. Ziewnął głośno i otarł łzę, która mu przy tym spłynęła po policzku. Wstał z łóżka, przeciągnął się i odetchnął. Nowy dzień nastał, a on musi go wykorzystać jak tylko się da! W momencie, w którym zapinał swoją śnieżnobiałą koszulę, usłyszał pukanie do drzwi. Zastanawiał się, czego mogli od niego chcieć. Był bardzo zniecierpliwiony i chciał jak najszybciej zrealizować plan, jaki powstał w jego głowie poprzedniego wieczora.
- Proszę. - Odpowiedział krótko wpinając w żabot broszkę z herbem Lwów. Do pomieszczenia weszła Marie. Nie wyglądała najlepiej, a cerę miała bladą i ewidentnie ledwo stała.
- Panie... Na mieście... - Mówiła cicho spoglądając w ziemię. Nataniel wyraźnie się zaniepokoił.
- Co się stało?
- Dzisiejszej nocy zdarzyła się tragedia. Nie żyją trzy osoby, dwa Irysy i... Hrabia Golberg. - Na chwilę zabrakło mu tchu. Opadł na łóżko czując, jak nogi się pod nim uginają.
- Jak to? Znowu doszło do zamieszek między nami a nimi?
- Ja nic nie wiem panie. Tylko tyle, że to chyba bardzo poważna sprawa, bo kazali mi po pana jak najszybciej iść. Każą się stawić w sali obrad. - Nataniel zaklął pod nosem. Pospiesznie założył marynarkę i skierował się do wyjścia. Widząc roztrzęsioną służkę pogłaskał ją po głowie.
- Odpocznij. Nie musisz dzisiaj pracować. - Po tych słowach wybiegł z komnaty kierując się wprost na miejsce spotkania. W głowie mu huczało, sam nie wiedział, co tak naprawdę się wydarzyło. Jedyne, co przychodziło mu na myśl, to poważne kłopoty. Wiedział, że śmierć trójki szlachciców, w tym jednego z najbliższej rodziny królewskiej wstrząśnie Enthernet. A on jako król musiał to wszystko załagodzić, znaleźć sprawcę i jak najszybciej rozwiązać tę sprawę.
To nie tak, że zainteresował się królestwem. Usprawiedliwiał się w myślach przez całą drogę. Po prostu nie chciał żadnych rozrób. Pragnął świętego spokoju. A Hrabia Goldberg był synem siostry Ernesta. I jednocześnie jednym z najważniejszych doradców Nataniela. Jego strata zaboli z pewnością cały ród, lecz w tej chwili najważniejsze było dowiedzenie się, co tak naprawdę się stało.
Wpadł do pomieszczenia jak burza i w pośpiechu zasiadł na swoim miejscu. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że jest potargany i wszystko ma założone byle jak. Nie przejmował się jednak, gdyż sprawa była zbyt ważna, by zajmować się drobiazgami. Rozejrzał się po obecnych i od razu wiedział, że nie jest dobrze. Odetchnął głośno i złapał oddech po biegu przez cały zamek. Spojrzał na Ernesta, który wpatrywał się w niego zaintrygowany. Nataniel nie wiedział, o co mu chodziło.
- Co się stało? - Zapytał. Wuj jednak chwilę milczał wpatrując się w przejęte oblicze swojego bratanka i jego wargi uniosły się nieznacznie w bardzo delikatnym uśmiechu. Był zaskoczony tym, że król nie zbagatelizował sprawy i w sumie pierwszy raz widział go tak zainteresowanego.
- Trzy zgony. Dwa Irysy, jeden Lew. Każdego znaleziono w zupełnie innej części miasta. - Ernest zaczął powoli i całkiem cicho. Jakby z trudem przychodziło mu każde słowo, a przecież jeszcze nie dotarł do najważniejszego.
- Czyli możemy wykluczyć potyczki klanowe. - Stwierdził Nataniel drapiąc się po głowie. Ewidentnie nad czymś myślał, co zdumiewało członków rady. Zaangażował się w coś, a to już był olbrzymi postęp.
- Królu... Każdy z nich, łącznie z... Hrabią Golbergiem... Oni wszyscy mieli zmasakrowane ciała, jakby ktoś ich rozszarpywał. - Powiedział najstarszy mężczyzna w radzie. Siedział na samym końcu i widać było, że był już zmęczony życiem.
- To znowuż naprowadza nas na walki klanowe. - Mruknął Lione ewidentnie zdegustowany tym, że ciągle krążą wokół jednego punktu. - Nie macie więcej informacji? - Nastąpiła cisza. Wiedział, że chcą powiedzieć o czymś jeszcze, ale nie wiedzą jak. Czekał więc cierpliwie, aż któryś z nich się odważy.
- Zwęglone części ciała. Mówi Ci to coś, Natanielu? - Odważnym okazał się nikt inny jak Ernest. Z resztą, to właśnie on przewodził radą.
- Przychodzi mi na myśl tylko jedno, panowie. - Król westchnął cicho. Już myślał, że ten koszmar się wreszcie skończy. - Znowu smoki. A przynajmniej jeden.
Zapanowała cisza, gdyż wszyscy obawiali się tych słów. Do sali wszedł gwardzista. Młody, dobrze zbudowany mężczyzna o spojrzeniu zimniejszym niż lód. Blond włosy miał ścięte krótko, na nosie okulary. Podszedł jak najbliżej króla, opadł na jego kolano i skłonił głowę.
- Proszę o wybaczenie, najjaśniejszy panie. Moje spóźnienie spowodowane jest zamieszaniem, jakie panuje w mieście. - Nataniel machnął ręką i spojrzał na przybysza.
- O co chodzi?
- To gwardzista, który znalazł ciało hrabiego. - Podpowiedział mu jakiś głos z tyłu, zapewne należący do jednego z młodszych doradców.
- Erwin  Anaregard, dowódca straży lądowej, do usług. - Mężczyzną znowu się skłonił. - Przyszedłem zameldować parę ważnych spraw, panie.
- Mówże więc.
- Trzy ciała, dwa Irysy, jeden Lew. Niczym ze sobą nie związane, poza statusem szlacheckim. Ofiary to Sarael Koring z rodu Irysów, Ofelia Dowell z rodu Irysów i hrabia Gilbert Golberg z rodu Lwów. Staramy się dowiedzieć, co im sie stało, jednak jak dotąd... Nic nie wiemy. - Król kiwnął głową. Wybuchną zamieszki, czuł to w kościach. Zwłaszcza przeciwnicy rodziny królewskiej będą głośno krzyczeć. Miał nadzieję, że Marianne jakoś to opanuje, bo nie miał teraz czasu wysłuchiwać ich zażaleń. Musiał złapać przestępcę i wymyślić sposób na zapewnienie bezpieczeństwa wszystkim mieszkańcom.
- Erwinie, roześlij straże tak, by w każdej dzielnicy miasta było przynajmniej pięciu na każdą zmianę.
- Tak jest! Jeszcze jedno... Ciała miały ogromne rany, najpewniej zadane pazurami. Wygląda na to, że sprawcą może być smok.
- Do tego już doszliśmy.
- Tak, jednak... Trzeba wypuścić list gończy i sprawdzać każdego nowego mieszkańca miasta, panie.
- Tak też zróbcie. To wszystko?
- Tak jest! - Mężczyzna stanął na baczność.
- Informuj nas gdybyś się czegoś dowiedział. A teraz, odmaszeruj. - Nataniel zmęczony opadł na krzesło i spoglądał za odchodzącym gwardzistą. Pogrążył się w myślach, gdyż chciał bezboleśnie i jak najszybciej  rozwiązać tę sytuację. Bardzo kiepską sytuację. Za jego plecami natomiast zaczęły się szepty i szmery, a wszystkie oczy wpatrzone były w niego. Zaskoczeni zmianą postawy króla nie dowierzali temu wszystkiemu. Tymczasem władca wstał i bez słowa wyszedł z sali mamrocząc coś pod nosem.
Wrócił do swojej komnaty, w której nadal przebywała Marie. Siedziała na jego łóżku, podkulając nogi pod siebie i opierając głowę na kolanach. Wzdychała cicho, a gdy wszedł patrzyła na niego zaintrygowana. Zdziwił się, że jeszcze sobie nie poszła. Nie zwracając na nią jednak zbyt wiele uwagi po prostu podszedł do lustra i zaczął rozczesywać swoje włosy.
- Panie? - Zapytała nieśmiało i cicho. - Czy już wiesz, o co chodzi?
- Tak... - Odpowiedział po chwili wahania spoglądają na nią uspokajająco. - Nie martw się. Nie wychodź z zamku, a na pewno nic ci się nie stanie. Tutaj jesteś bezpieczna. A tymczasem... przygotuj proszę mój płaszcz. Tylko ten najmniej wyjściowy. Potrzebuję czegoś, co nie będzie się rzucało w oczy. - Dziewczyna nie pytając o nic wstała i szybko zaczęła szykować to, o co została poproszona. Chwilę później pomagała mu ubierać się do wyjścia. Uśmiechnął się do niej wesoło i nim się spostrzegła, wyszedł. Dokąd? Nie miała pojęcia, lecz nie jej zadaniem było wypytywanie go o takie rzeczy.

***

Romar o tej porze dnia było bardzo zatłoczone. Na ulicach roiło się od ludzi, którzy mieli masę spraw do załatwienia. Na rynku był taki gwar, że Nataniel postanowił skierować swoje kroki gdzie indziej. Wielki kiermasz kończył się za dwa dni, więc kupcy coraz bardziej spuszczali z cen. Nawet będąc w innej części dzielnicy handlowej można było usłyszeć przekrzykiwania się handlarzy i kupujących. Młody król uśmiechnął się pod nosem i odetchnął głośno. Zazdrościł tym wszystkim ludziom. Wiedział, że ich życie nie jest łatwe, a mimo wszystko miał wrażenie, że mają lepiej od niego. Mogą być sobą, mówić co chcą i być tym, kim pragną. On nie miał wyboru. Urodził się by być królem i od małego wiedział, że nim będzie. Zero nieprzewidywalności, czy chociażby małej improwizacji. O nie, jego ojciec bardzo pilnował, by zawsze chodził na lekcje dyplomacji i wymowy. Wszystko było z góry zaplanowane. Nataniel chwilami miał tego dość i korzystał z sytuacji, gdy matka pozwalała mu bawić się w ogrodzie królewskim. Czasami zdarzało mu się zwyczajnie z niego wymykać i wychodzić na ulice Romar. Dopiero, gdy skończył siedemnaście lat zrozumiał, jakie to było niebezpieczne. On, jako mały, bezbronny chłopiec w tym wielkim, pełnym rzezimieszków mieście... Tak, to było głupie z jego strony. Nic jednak nie mógł poradzić na to, że stolica wydawała mu się taka pociągająca. Pewnie dlatego, że całe życie spędził w jednym tylko budynku i tak naprawdę mało wiedział o życiu. Minęło już wiele lat odkąd wyrwał się z zamku i wybrał na spacer po raz ostatni. Dlatego też ten dzień wydawał mu się taki radosny. Kaptur, który z początku miał na głowie opadł teraz na jego plecy. Było zbyt gorąco by go nosić, poza tym, za bardzo by się wyróżniał. Nikt go praktycznie nie znał więc nie obawiał się rozpoznania. Herb Lwów co prawda lśnił na broszce przyczepionej do żabotu koszuli, jednak jego krewnych po Romar krzątało się wiele.
Chodził powoli, chcąc przyjrzeć się wszystkiemu. Oglądał każdą sklepową wystawę z oczami świecącymi z radości. Naprawdę cieszył się, że wreszcie może się wyrwać! Chociaż w głowie, gdzieś tam w środku, cały czas myślał o hrabi Golbergu. I całej tej sprawie z domniemanym smokiem. Bardzo się tym martwił, bo mimo wszystko, miał dobre serce i bardzo przywiązywał się do ludzi. Gilbert był jego kuzynem i to wcale nie takim dalekim. Byli mniej więcej w tym samym wieku i Nataniel zdał sobie sprawę, że jego życie również może znajdować się w niebezpieczeństwie. Tym bardziej, że był królem. Jego rozmyślania przerwały dzieci, które przebiegając obok popchnęły go tak, że wpadł na szybę sklepu z biżuterią. Przez chwilę miał ochotę nakrzyczeć na nich i zbesztać, jednak jego wzrok skupił się na małej błyskotce umieszczonej na wystawie. Był to drobny, srebrny pierścionek z dosyć sporym diamentem. Lione wpatrywał się w niego przez dłuższą chwilę w całkowitej ciszy. Przerwał, gdy zdał sobie sprawę, iż przez chwilę nie oddychał. Wypuścił z siebie głośno powietrze. Zastanawiał się. Przedmiot wydał mu się idealny na ceremonię zaręczyn z Marianne, ale nie wiedział, jak zareaguje na to rada. Na to, że znalazł pierścionek sam, a nie pozwolił im wybrać. Strasznie go irytowali, zwłaszcza wtedy, gdy sądzili, że jest głupkiem. Jakby nie potrafił dobrać sobie stroju do ważnej ceremonii, czy nie poradziłby sobie z kupnem prezentu. Zawsze było tak, że zanim on się zorientował, to, co miał komuś ofiarować, stało już w jego komnacie, zapakowane. Nigdy się nie starał, to prawda, lecz oni ani razu nie dali mu szansy na to, by mógł zrobić coś sam. Z czasem nauczył się korzystać z tego, co dla niego robili i samemu nie dawać od siebie absolutnie nic.
Wszedł do sklepu w akompaniamencie dzwonka, który przywieszony był do drzwi. Skinieniem głowy przywitał się ze sprzedawcą i zaczął oglądać jego wytwory. Wszystkie były równie piękne, co pierścień zauważony na wystawie. Każdy drobny przedmiot wydawał się taki kruchy, a jednocześnie intrygujący. Były to naszyjniki, pierścionki czy kolczyki. Znalazł nawet piękne kolie, z których nie jedna kobieta byłaby naprawdę zadowolona. Chrząknął cicho i podszedł do lady, za którą siedział, najprawdopodobniej, właściciel sklepu. Nataniel przyjrzał mu się uważnie. Był to dosyć niski, starszy mężczyzna. Twarz miał całą w zmarszczkach, lecz uśmiech jaki cały czas znajdował się na jego twarzy świadczył iż pojawiły się one z wesołości, a nie smutku. Ciemne oczy patrzyły uważnie na poczynania króla, jednak wydawały się bardzo spokojne. Ogromne wąsy zdawały się ruszać za każdym razem, gdy mężczyzna wypuszczał powietrze z płuc.
- Czym mogę służyć, paniczu? - Zapytał radośnie, lecz z należytym szacunkiem.
- Widziałem na wystawie pierścionek... - Zaczął cicho Nataniel, nie za bardzo wiedząc, jak rozmawia się z normalnymi ludźmi. Sklepikarz jednak ułatwił mu całą sprawę i od razu podszedł do okna. Wziął w dłonie przedmiot, który tak zafascynował jego klienta i powrócił z nim na swoje miejsce. Wyciągnął ręce przed siebie, by blondyn mógł przyjrzeć mu się lepiej.
- To o ten paniczowi chodzi?
- Tak, to ten. Dziękuję. - Oczy króla rozbłysły radośnie. Wiedział, że znalazł naprawdę wspaniały prezent dla swojej narzeczonej. Narzeczonej? Jak to dziwnie brzmiało! Nataniel nie mógł przyzwyczaić się do myśli, iż niebawem ożeni się ze swoją małą przyjaciółką. Ale takie były realia ich świata i tak musiało po prostu być. Pogodził się z tą myślą, mając tylko nadzieję, że nie wywoła to jakiejś tragedii. Czuł gdzieś wewnątrz siebie, że to wszystko skończy się źle. Teraz jednak był zbyt zajęty oglądaniem pierścionka. Wziął go i zaczął delikatnie obracać. Diament skrzył się w świetle słońca, zachęcając go do kupna.
- Sto osiemdziesiąt sztuk złota. Bardzo solidna robota. Nie moja, lecz przyjaciela. Jubilera z Carstwa Romalii. - Król gwizdnął pod nosem. Całkiem sporo, nawet jak na kieszeń króla. Romalia, królestwo, z którego pochodziła jego matka - Meredith, było jednak daleko od stolicy i sprowadzenie go do tego konkretnego sklepu musiało dużo kosztować. Nataniel zastanawiał się przez chwilę, nie chcąc trwonić pieniędzy na coś, co nie było tego warte. Jednak znalazł kilka korzyści z zakupu właśnie tego pierścionka. Po pierwsze, był pewien, że Marianne będzie się podobał. Po drugie, jemu samemu będzie przypominać o zmarłej trzy lata temu królowej. No i po trzecie i chyba najważniejsze, pokaże radzie, że potrafi poradzić sobie sam w takich sytuacjach, jak ta! Nie zwlekając wyciągnął sakiewkę i podał mężczyźnie żądaną kwotę.
- Dobry zakup chłopcze. Podaruj go kobiecie, którą kochasz. - Mruknął sprzedawca uśmiechając się serdecznie i chowając pieniądze do szuflady.
- Którą kocham? - Lione wydawał się zamyślony i odrobinę smutniejszy niż jeszcze przed chwilą.
- Nie masz takiej? Myślałem, że to dla kogoś bliskiego twemu sercu.
- Mam bliską mi osobę, ale... Nie sądzę, by to była ta jedyna, rozumie pan. Nie zmienia to faktu, iż i tak muszę ją poślubić. Mam nadzieję, że jej się spodoba. - Właściciel na chwilę zamilknął przyglądając się twarzy klienta.
- Dobry z ciebie chłopak, dlatego powiem ci, co myślę. Możesz mnie uznać za starego, nie znającego się na niczym sklepikarza. Jeżeli jej nie kochasz, to nie powinieneś się w to bawić. Z pewnością w końcu znajdziesz kogoś, komu twoje serce odda się całkowicie.
- Gdyby to było takie proste! Nie mogę nic z tym zrobić. Próbowałem, lecz nie mnie o tym decydować.
- Ach, naprawdę nie zazdroszczę szlachcie. Sami nie możecie o sobie decydować, chłopcze. Życzę ci, by jednak ta dziewczyna okazała się wspaniałą towarzyszką życia i byś ją pokochał. - Nataniel skinął głową na podziękowanie i odszedł zamyślony. Prezent schował głęboko w kieszeni, nie chcąc go zgubić. Byłaby wielka szkoda, gdyby tak się stało.
Gdy wyszedł ze sklepu dojrzał tłum ludzi stojący w kole. Z ciekawości podszedł bliżej, ale szybko musiał się schować za jakimś rosłym mężczyzną, gdyż w samym środku stał nie kto inny, jak dowódca straży.
- Mieszkańcy Romar! - Rozniósł się donośny głos Erwina. - Dzisiejszej nocy w mieście zginęło troje ludzi. Sprawca nie został jeszcze pojmany. Z tego powodu na dniach odbędzie się spis ludności. Radzimy nigdzie nie wyjeżdżać, ani nie wychodzić po zmroku. Zamykajcie domostwa i trzymajcie się z daleka mrocznych ulic. - Gwardzista skończył mówić i po prostu odszedł. Jego ludzie rozwieszali notatki o spisie ludności na budynkach, tak, by nikt ich nie pominął. Nataniel kiwną głową z aprobatą i uśmiechnął się pod nosem. Zdecydowanie był zadowolony z pracy dowódcy. Kto by pomyślał, że dopiero dzisiaj go poznał? Tłum rozstapił się i każdy powrócił do swoich spraw. Co jakiś czas jednak mieszkańcy łączyli się w grupki i szeptali cicho komentując ostatnie wydarzenia. Nataniel ruszył przed siebie, nie zwracając uwagi na to, dokąd tak naprawdę zmierza.

***

Tymczasem na zamku panowała cisza. Wszyscy czuli się tak, jakby ktoś z całej siły uderzył ich po twarzy. Na sali obrad, choć była na niej prawie cała rada, nikt się nie odzywał. Powietrze zdawało się być tak gęste, jakby można było je kroić nożem. Ernest siedział na swoim miejscu i wodził wzrokiem po wszystkich obecnych. Zastanawiał się, kto stoi za tym atakiem. Nie chciał dopuścić do siebie wiadomości, iż mógł to być smok. Pamiętał jak wiele sił trzeba było użyć, by wygnać tego ostatniego, który pojawił się trzy lata temu. Za czasów Alistora było na tyle spokojnie, iż przez cały okres jego panowania w Enthernet nie pojawił się ani jeden z tych wielkich, przerażających stworzeń. Ale Ernest pamiętał, że gdy był mały, a królem był jego wuj, w królestwie zdarzyło się kilka ataków smoków. Jako dziecko bardzo go fascynowały i chciał je spotkać. Czytał legendę królestwa o tym, jak za czasów Jacka całe stado atakowało ich kraj. Teraz wiedział, jak ciężko było przodkowi Lwów je wszystkie pokonać. Westchnął. Tylko, że Jack nie był sam. Swojej mocy użyczyła mu Charlotte, założycielka Irysów. Kobieta, która najbardziej na świecie nienawidziła właśnie jego. Jak to możliwe, że zapomniała o urazach i pokonała smoki za cenę własnego życia?
Ciszę w pomieszczeniu przerwał dźwięk otwieranych drzwi i odgłos kroków. Oczy wszystkich skierowały się na postać kobiety, która weszła do środka. Skłoniła głowę, na co wszyscy odpowiedzieli tym samym. Ernest wstał, wcale nie był zdziwiony jej obecnością.
- Witaj, panienko Marianne. Normalnie zapytałbym, co cię do nas sprowadza, lecz w tym przypadku mogę się domyślać. Wiem aż za dobrze, po co tu przyszłaś.
- Owszem. Przybyłam przedyskutować sytuację. Zwołałam spotkanie rodu, by wszystko wytłumaczyć moim krewnym. By móc to zrobić, muszę znać szczegóły. I chcę wiedzieć, co zamierzacie z tym zrobić. - Stojący za nią Drazel z kamiennym wyrazem twarzy zdjął z jej ramion pelerynę i odsunął krzesło, które wskazał przywódca rady króla.
- Powiemy ci wszystko, co jest nam znane. Jednak nie licz na wiele panienko. Sami nie wiemy tak naprawę, co się dzieje. - Marianne kiwnęła głową rozglądając się po sali.
- Gdzie jest Nataniel? Nie powinien tu być razem z wami?
- Był wcześniej, wydał rozkazy i wyszedł. Znasz go dobrze, wiesz, że nie usiedzi z nami długo. - Ernest roześmiał się przyjaźnie. - Ale może wyślemy kogoś po niego? Powinien siedzieć w swojej komnacie.
- Rozumiem. Drazel, pójdź po Nataniela. - Rozkazała blondynka, a jej strażnik skinął tylko głową i wyszedł. Bardzo nie lubił zostawiać jej samej, zwłaszcza w obecności Lwów. Jednak taki dostał rozkaz i jedyne co mógł zrobić, to jak najszybciej wypełnić zadanie.
Nie zwracając na nic uwagi szedł szybko, wprost do komnaty króla. Znał zamek całkiem nieźle, bowiem jego pani bardzo często tutaj bywała. Dobrze wiedział, w którą stronę musi się udać. Na korytarzu nie było praktycznie nikogo. Nim się spostrzegł znajdował się już pod drzwiami. Zapukał lekko i czekał chwilę. Nikt się nie odzywał, więc uchylił delikatnie drzwi i wszedł do środka. Z początku wydawało mu się, że nikogo wewnątrz nie było. Wtedy jednak jego wzrok padł na łóżko i leżącą na nim kobietę. Drazel zmarszczył brwi i podszedł bliżej, by zobaczyć jej twarz. Była młodziutka, delikatna i miała na sobie strój służącej. Kiedy stał już przy łóżku rozpoznał ją. Wiedział, że była to dziewczyna zawsze pomagająca Natanielowi, gdziekolwiek się udał. Co jednak robiła w jego łożu? Chrząknął. Zastanawiał się, co zrobić, bo w końcu to bardzo nietypowa sytuacja. Wyciągnął dłoń i szturchnął delikatnie ramię dziewczyny, która momentalnie się przebudziła. Spojrzała na niego wielkimi, przerażonymi oczami i wstała jak najszybciej. Nie był to jednak dobry pomysł, gdyż zakręciło jej się w głowie i poleciała do przodu z myślą, że za chwilę uderzy o podłogę. Nic takiego jednak się nie stało, dziewczę bowiem znajdowało się w ramionach mężczyzny, który ją tak przeraził.
- Wszystko w porządku? - Usłyszała szorstki, lecz w pewien sposób pociągający głos. Pospiesznie się odsunęła, a na jej twarzy zagościł olbrzymi rumieniec.
- Przepraszam.  - Skłoniła się nisko zażenowana.
- Nic się nie stało. Szukam króla, wiesz może, gdzie on się podziewa?
- Ach, panicz... Wyszedł jakiś czas temu, ale nie wiem dokąd się udał. - Podniosła głowę i tak naprawdę dopiero mu się przyjrzała. Twarz wydawała jej się znajoma, lecz przez chwilę nie mogła sobie przypomnieć, dlaczego. Herb Irysów wyszyty na jego marynarce bardzo szybko naprowadził ją na dobry trop. - Czyżby panienka Marianne przyszła spotkać się z paniczem?
- Owszem. - Kiwnął głową rozglądając się po pomieszczeniu. - Swoją drogą, co takiego robiłaś w tej komnacie?
- Ja... - Skuliła się pod jego spojrzeniem, które ewidentnie nie było przyjazne. - Dzisiaj rano nie czułam się najlepiej... Wie pan, przez tę całą sytuację... Panicz pozwolił mi tutaj zostać i chwilę odpocząć, bo ledwo stałam. I...
- Rozumiem. - Powiedział bez jakiegokolwiek uczucia. Marie przyjrzała mu się zaintrygowana. Nie wiedziała, czy nią pogardzał, czy był zły, czy po prostu go to nie obchodziło. Czuła się jednak okropnie i nic temu nie zaprzeczało. W głowie wciąż miała wspomnienia poprzedniej nocy i chciała spalić się ze wstydu. Nigdy sobie nie wybaczy swojej głupoty. Zawsze pogardzała takimi kobietami, a sama nie była od nich lepsza.
- Może powinnaś wrócić do swojej komnaty i odpocząć dłużej? Nie wyglądasz najlepiej. - Drazel przyjrzał się jej bladej twarzy i westchnął. - Odprowadzę cię, żeby mieć pewność, że nie zasłabniesz gdzieś po drodze.
- Ależ naprawdę, nie trzeba!
- Nie marudź. Skoro nawet król kazał ci odpocząć, miał ku temu powód. Prowadź. - Podszedł do drzwi i otworzył je przed nią. Dziewczyna spoglądając cały czas na ziemię nieśmiało do niego podeszła i wyszła z pomieszczenia.
Szli w milczeniu, bo nie znali się na tyle, by mieć o czym rozmawiać. Marie była zamyślona, a jej wzrok skupiał się przede wszystkim na podłodze. Drazel spojrzał na nią i zmarszczył brwi. Ewidentnie mu coś w niej nie pasowało, lecz jeszcze nie wiedział co. Nagle dziewczyna przystanęła, przygryzła wargę. Odwrócił się i już miał zapytać, o co chodzi, gdy sama zaczęła mówić.
- Proszę nikomu nie mówić, że byłam w komnacie króla. - Skłoniła głowę najniżej jak tylko mogła i czekała na jego reakcję.
- Będziesz miała z tego powodu jakieś nieprzyjemności? - Kiwnęła głową. - Niech będzie. Nikomu nie powiem.
- Bardzo dziękuję! - Kamień spadł jej z serca i nawet delikatnie się uśmiechnęła. Dogoniła go i dalej szli już bez jakiejkolwiek rozmowy. Czasem jednak przyglądał jej się kątem oka. Cały czas miał ten sam wyraz twarzy, więc nie było wiadome, o czym tak naprawdę myśli. Wkrótce dotarli do komnaty przeznaczonej dla służby i po krótkim podziękowaniu ze strony dziewczyny rozstali się. Drazel zaczął wracać do swojej pani, którą zostawił na dłużej niż tego chciał.
Marianne siedziała wysłuchując Ernesta, który opowiedział jej wszystko, co ustalili na zebraniu rady. Nie było tego wiele i dziewczyna wcale nie poczuła się uspokojona. Wychodziło na to, że w królestwie znowu jest smok. Przygryzała wargę co chwilę czując metaliczny smak krwi. W dodatku Drazel długo nie wracał i zaczynała się odrobinę martwić. Sama nie wiedziała o co. Czy o niego, czy o Nataniela, który miał z nim przyjść. Jedno było pewne, była w tym momencie kłębkiem nerwów. I nie wiedziała jak poradzić sobie z rzeczywistością, która boleśnie dopiekła dzisiaj i Irysom i Lwom. Wuj króla przyglądał jej się uważnie i uśmiechnął lekko.
- Zmienia się.
- Słucham? - Zapytała wyrwana z zamyślenia.
- Nataniel. Zmienia się. Dzisiaj wszyscy byli pod wrażeniem tego, jak sobie poradził.
- To dobrze. Jest dobrym królem, musi tylko w siebie uwierzyć. Wydaje mi się, że właśnie tego mu brak.
- Możliwe, że masz rację. - Rozmowę przerwało wejście na salę sługi Głowy Irysów.
- Księżniczko, króla nie było w komnacie. Służąca powiedziała, że gdzieś wyszedł, ale nie wiedziała dokąd.
- Znowu się zaczęło... - Cicho dodał Ernest, jakby wątpiąc w to, co powiedział jeszcze chwilę temu.
- Co zajęło ci więc tyle czasu? - Spokojny głos Marianne rozniósł się po pomieszczeniu.
- Odprowadziłem służkę do komnaty, wyglądała tak, jakby miała zaraz zemdleć. - Dziewczyna kiwnęła głową uśmiechając się delikatnie. Drazel taki był, wiedziała dobrze. Mimo oschłej powierzchowności miał dobre serce i zawsze pomagał, gdy tylko mógł. A ona bardzo to w nim doceniała.
- Cóż, skoro nie wiemy kiedy wróci, powinnam chyba się zbierać. - Wstała z krzesła i skłoniła się całej radzie królewskiej. - Dam wam znać, co działo się na spotkaniu Irysów. Módlcie się o to, żeby przebiegło spokojnie. - Mruknęła cicho i wraz ze swoim oddanym strażnikiem wyszła z pomieszczenia. W myślach miała już wizję zebrania rodzinnego. Wiedziała jak silne emocje to wszystko wzburzy. Bała się. Bała się rebelii, a przede wszystkim... Cecylii.

***

Nataniel w tym czasie błądził po mieście zdając sobie sprawę z tego, że się zgubił. Tłok jaki panował na ulicach wcale nie polepszał jego sytuacji, gdyż nie widział, dokąd tak naprawdę zmierza. Mimo to, szedł przed siebie zadowolony z zakupu. Trzymał go bardzo głęboko w kieszeni tak, by zmniejszyć szansę zgubienia go do minimum. Chciał zobaczyć miny członków rady, gdy pokaże im swój zakup. Wiedział, że będą zdziwieni, być może nawet bardziej niż dzisiaj rano. Zastanawiał się, jak zareaguje na to Marianne. Właściwie, nadal nie był do końca zadowolony z takiego obrotu spraw, lecz zaczął powoli to akceptować. Musiał w końcu dorosnąć i dopiero teraz to zrozumiał. Miał już dwadzieścia trzy lata, a zachowywał się jak dwunastolatek. Myślał, że życie polega na braniu tego, co się chce. Chociaż nie, nie do końca tak było. Nataniel, jak większość ludzi, nosił maskę. Maskę idioty, kobieciarza i kogoś, kogo obchodzi tylko czubek własnego nosa. Tak naprawdę był to jego sposób na ucieczkę od bolesnej rzeczywistości. Czy był tchórzem? Owszem. Bał się prawdziwego życia i tego, co może go w nim spotkać. Nie chciał przyjmować niepowodzeń i uczyć się z nich. Nie, chciał uniknąć cierpienia, które regularnie, co jakiś czas pukało do jego drzwi. Po śmierci matki obiecał sobie, że się dla niej postara. Lecz po krótkim czasie okazało się, że jest na to za słaby. Zaczął unikać spotkań rady, chodzić swoimi ścieżkami i podrywać panienki, kiedy tylko się dało. Wciąż pamiętał dzień, w którym ukazano mu jego przeznaczenie. Od tamtej pory robił wszystko, by uniknąć tego, co miało stać się jego przyszłością. Lecz dopiero teraz zrozumiał, że robił to źle. Pomyślał o Marianne, która nie unikała swojej roli. Robiła wszystko tak, jak należało. Na pewno było jej ciężko, a mimo to była na tyle odważna, by stanąć na czele rodu mając zaledwie piętnaście lat. Podziwiał ją.
Nagle zdał sobie sprawę, że doszedł do rynku. Zrobiło się na nim odrobinę luźniej niż wcześniej, więc dostrzegał handlarzy wesoło zapraszających do kupowania. Już miał podejść do jednego z nich, gdy rozległ się krzyk. Złodzieje, tak przynajmniej wywnioskował Nataniel. Ujrzał uciekającego mężczyznę i biegnącą za nim zapłakaną kobietę. Nie zwlekając zbyt długo, i nie myśląc przy tym ani trochę, wyszedł rzezimieszkowi na spotkanie i wyciągnął miecz, który miał przypięty do pasa.
- Stój. - Powiedział cicho, lecz tonem nie znoszącym sprzeciwu. Mężczyzna zatrzymał się i zaśmiał Lione w twarz.
- A co mi zrobisz, co?
- Co zrobię? - Nataniel uśmiechnął się pod nosem i wymierzył bronią w niego. - Pokażę, że w Królestwie Enthernet nie bawimy się z takimi plugawcami jak ty!
- Nie rozśmieszaj mnie chłopcze. - Przeciwnik śmiał się kpiąco. Kobieta, której sakiewka znajdowała się w jego dłoniach dobiegła właśnie do nich i przyglądała się przestraszona. - Taki dzieciak jak ty nie może mi nic zrobić.
- Przekonamy się? Jesteś zbyt pewny siebie. Oceniasz mnie po pozorach, choć nic o mnie nie wiesz. - Nataniel machnął mieczem, który zahaczył o koszulę mężczyzny i rozciął ją lekko. - Pierwsza zasada, nie lekceważ przeciwnika.
- Ha, zobaczymy chłopcze. - Złodziej wyciągnął szpadę i zamachnął nią na blondyna. Ten zgrabnie sparował jego atak uśmiechając się przy tym radośnie. Już dawno się tak nie bawił i choć było to niebezpieczne, nie zamierzał przestawać. W końcu pomagał komuś, kto tej pomocy potrzebował. Nie zwlekał zbyt długo, w momencie, w którym nacisk przeciwnika zmalał, sam zaatakował go od dołu, ponownie rozcinając koszulę złodzieja. Zaczął się on wycofywać, a Nataniel podążał w krok za nim. Nie dawał mu szans na ucieczkę, czy jakikolwiek kontratak. W pewnym momencie rzezimieszek dotknął plecami ściany karczmy.
- I co teraz? Nie masz jak uciec. - Król przystawił mu do szyi ostrze i patrzył na niego błyszczącymi z radości oczami. Chwilę później pojawili się gwardziści i zabrali złoczyńcę do lochów, a sakiewkę oddali prawowitej właścicielce. Kobieta, a właściwie dziewczyna, gdyż nie mogła mieć więcej niż szesnaście lat uśmiechnęła się i skłoniła głowę w podzięce Natanielowi. Ten tylko uśmiechnął się zawadiacko i zniknął, zanim na placu pojawił się Erwin.

***

Cecylia tego dnia spała dłużej niż zwykle i wstała dopiero o godzinie dziesiątej. Promienie słońca wpadały do jej pokoju rażąc ją w oczy tuż po tym, jak je otworzyła. Podniosła się przeciągając lekko i mrucząc pod nosem. Podeszła do okna i zdawała się nie pamiętać już o wczorajszym spotkaniu z dziwną nieznajomą. Myślami błądziła gdzieś na granicy snu, a rzeczywistości, więc jeszcze nie do końca oprzytomniała. Nie czekając na specjalne zaproszenie, sięgnęła po jedną ze swoich codziennych sukien i ubrała się w nią pospiesznie. Długa, ciemnoczerwona, zdawała się podkreślać każdą część jej ciała. Dziewczyna przeczesała włosy i skierowała się na niższe piętro, gdzie z daleka słyszała już głosy rodziców. Po drodze mijała portret Charlotte, do której tylko się uśmiechnęła. Im bliżej salonu się znajdowała, tym więcej słyszała. Zdawało się, że w pomieszczeniu był ktoś spoza domowników, lecz jeszcze nie usłyszała głosu gościa. W drzwiach zderzyła się z Thompsonem, kamerdynerem. Uśmiechnęła się przepraszająco a on skłonił jej nisko.
- Rodzice mają jakiegoś gościa? - Zapytała zaciekawiona całą tą sytuacją.
- Mają. Ale niech panienka do nich już idzie, bo właśnie kazali mi po panienkę pójść. - Cecylia posłuchała służącego i weszła do środka. Zanim dostrzegła twarze rodziców, jej uwagę przykuł mężczyzna siedzący na kanapie na przeciwko ojca. Dziewczyna na chwilę zapowietrzyła się i musiała wyglądać mało inteligentnie.
- Cecylio! - Rozległ się wesoły głos Jeremiaha.
- Tak tato? - Zapytała cicho, cały czas wpatrując się w pociągającą twarz przybysza.
- No chodźżeż dziecko, usiądź. Darrel w końcu przyszedł do ciebie, nie do nas. - W tym momencie poznany na balu mężczyzna wstał i poczekał, aż do niego podejdzie. Gdy to zrobiła, absolutnie nie wiedząc, co się wokół niej dzieje, złapał ją za dłoń i ucałował lekko.
- Panienko. - Uśmiechnął się przy tym w taki sposób, iż nie można było go nie polubić. Wpatrywali się w siebie przez dłuższą chwilę, aż do momentu, gdy ciszę przerwało chrząknięcie Suzanne Luparie.
- Cecylio, kochanie. Usiądź. - Rozkazała matka i tak też się stało. Siedzieli obok siebie, na przeciwko rodziców dziewczyny. On zdawał się być tą całą sytuacją wręcz rozbawiony i cały czas o czymś mówił. Ona natomiast umierała z ciekawości. Nie mogła usiedzieć na miejscu, gdyż cały czas zastanawiała się, czego mógł od niej chcieć. W ogóle nie słuchała tego, o czym rozmawiają. Uśmiechała się tylko uroczo i potakiwała w niektórych momentach, całkowicie automatycznie. W pewnej chwili brunet podniósł się i spojrzał na nią błyszczącymi oczami. Nie wiedziała, co to miało znaczyć, lecz również wstała.
- Co byś powiedziała na spacer, Cecylio? - Zaproponował mrugając do niej znacząco.
- Z przyjemnością! Nie macie nic przeciwko, prawda? - Rodzice spojrzeli po sobie.
- Nie, absolutnie. - Wydawali się zadowoleni. Cóż, w ich oczach ta dwójka naprawdę się sobą zainteresowała i sądzili, że nareszcie udało im się znaleźć idealnego kandydata na rękę ich córki.
Młodzi wyszli więc pospiesznie, cicho żegnając się z gospodarzami. Cecylia uśmiechała się lekko, gdy Darrel otwierał przed nią drzwi. Jeszcze przez dłuższą chwilę żadne z nich się nie odzywało. Dopiero za rogiem, gdy wydawało się, że nikt ich z posiadłości ani nie dostrzeże ani nie usłyszy zaczęli rozmowę.
- A więc? O co chodzi?
- Zaraz się dowiesz Cecylio, zaraz się dowiesz! - Mężczyzna zdawał się być bardziej podekscytowany niż ona. - Wybacz, że tak długo nie przychodziłem. Dopiero wróciłem do Romar i musiałem pozałatwiać parę spraw.
- Rozumiem.
- Gdy tylko dotarłem na ląd usłyszałem od swojego przyjaciela, Rolanda ciekawą plotkę.
- Jaką plotkę?
- Plotkę o niejakiej C, Cecylio. Czyżbyś wiedziała o kogo chodzi? - Zaśmiał się pod nosem. Ona natomiast zarumieniła się i odwróciła wzrok.
- Co oni znowu o mnie mówią! Zaraz, Roland powiadasz? Ten Roland?
- Zapewne ten, choć nie wiem jak wielu Rolandów cię uwielbia.
- Jakie tam, uwielbia. Po prostu dobrze wypełnia swoje obowiązki z miłości do kraju, w którym żyje. - Zaśmiał się.
- Naprawdę w to wierzysz? Cecylio! Oni wszyscy już dawno stracili by zapał, gdyby nie ich miłość do ciebie.
- Co we mnie można kochać. Jestem zwyczajną kobietą. - Chrząknęła. - Ja po prostu chcę zdobyć to, czego większość z nich pragnie, ale się boi.
- To już sprawia, że jesteś wyżej od nich. I dzięki temu tak bardzo cię podziwiają. Jestem wielce zdziwiony, że jeszcze nie znalazłaś sobie męża, wśród tylu kandydatów...
- Żaden nie był odpowiedni. Ale wróćmy do sedna Darrelu. Jak sądzę, małżeństwo ze mną jest jedną wielką przykrywką czegoś większego.
- Owszem. Wybacz to oszustwo. Sądziłem, że lepiej będzie, jeżeli będę uchodził za kandydata na twojego męża.
- Bardzo sprytny plan, lecz mnie to nie dziwi. Wyglądasz na inteligentnego. I bogatego. Dlaczego popierasz rebelię? - Szeptali do siebie chodząc po ulicach miasta, samemu nie wiedząc dokąd tak naprawdę się kierują.
- Od dziecka popierałem Cecylio. Irysy powinny rządzić królestwem i obydwoje bardzo dobrze o tym wiemy! - Mówił przekonująco, lecz dziewczyna nie do końca mu pod tym względem dowierzała. Wolała jednak poczekać na rozwój sytuacji. Z początku będzie miała go po prostu na oku.
- Rozumiem. Więc co takiego o mnie usłyszałeś i czemu akurat do mnie się zwróciłeś?
- Usłyszałem, że rewolucja ma szansę powodzenia dzięki kobiecie, którą duża część rodu stawia na równi z samą głową. Wiele pochlebstw na twój temat dotarło do mych uszu i szczerze mówiąc... Nie dziwię im się. Nie znam cię jeszcze zbyt dobrze, ale już widzę, że wiele potrafisz. Mam nadzieję, że uda ci się to, o czym wielu twoich przodków marzyło. - Kiwnęła głową. Szli w ciszy, docierając na rynek. Stanęli gdzieś z boku, a Darrel spojrzał jej prosto w twarz.
- Zechcesz takiego sprzymierzeńca jak ja?
- Zastanowię się. - Odpowiedziała słodko śmiejąc się przy tym delikatnie. Mogło to wyglądać na zwykły flirt, lecz Cecylia istotnie zastanawiała się nad tym, czy zaufać nieznajomemu. Wolała być ostrożna, lecz tak naprawdę nie miała zbyt wiele do stracenia.
- Odpowiedź dam ci jutro Darrelu, muszę wiele rzeczy przemyśleć. - Powiedziała i już mieli iść dalej, gdy wpadł na nich mały chłopiec. Przeprosił i podbiegł szybko do swojej matki.
- Mamo, mamo! - Krzyczał, a stojąca obok para wszystko słyszała.
- Co się stało synu?
- Kim są cerbery?
- Czemu o to pytasz?
- Bo Anar mówi, że chce być cerberem, a ja myślałem, że nie można nim się stać, od tak!
- Ach, wiesz... Cerbery to...
- Ludzie, którzy zdobyli umiejętność transmutacji, czyli przemiany w coś innego. - Do rozmowy wtrąciła się Cecylia uroczo uśmiechając do chłopca. - Zazwyczaj przemieniają się w zwierzęta. Lecz obecnie mało kto zna tę sztukę, a opanowanie jej jest strasznie trudne! - Pstryknęła chłopca w nos.
- Teraz umiejętność transmutacji przekazywana jest z pokolenia na pokolenie w niektórych rodzinach. Dzięki krwi swoich przodków są w stanie ją opanować bez obawy o skutki uboczne. - Dodał Darrel pochylając się nad nimi. - Ludzie, którzy bez żadnych zdolności i predyspozycji bawią się w zmiany zazwyczaj kończą jako to, w co chcieli się przemienić. Bądź cudem wracają do ludzkiej postaci z różnymi defektami.
- Defektami? - Zapytał mały z szeroko otwartymi oczami z ciekawości.
- Na przykład króliczymi uszami na stałe! Albo psim ogonem. - Zaśmiał się Darrel, a Cecylia spojrzała na niego trochę nieobecna.
- Transmutacja nie jest zabawą, przekaż to swojemu koledze. Obecnie tylko Lwy i Irysy są w stanie dokonać pełnej przemiany i powrócić do swojego poprzedniego kształtu. - Powiedziała cicho, a chłopiec jej przytaknął. Chwilę potem pożegnali się z matką i jej synem. Ruszyli w drogę powrotną do posiadłości Irysów, gdy na dziedzińcu pojawili się gwardziści i zaczęli oznajmiać wieści o tym, co stało się w nocy. Cecylia zamarła a jej towarzysz zacisnął dłoń na jej ramieniu. Obydwoje znali ludzi, którzy tej nocy zostali zamordowani. Smutek wdarł się w ich serca. Stali przez chwilę nieruchomo, nie wiedząc co ze sobą począć. W tym momencie ktoś na nich wpadł.
- Przepraszam! Och, Cecylio, Darrelu! - Był to młody chłopak o włosach miedzianych i czystym spojrzeniu niebieskich oczu.
- Roland? A dopiero co o tobie mówiliśmy! - Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie i zaczęli rozmawiać o wypadku.
- Marianne zwołała zebranie. Pewnie chce nam wmawiać, że to nic takiego i mamy nie podejmować pochopnych decyzji. - Burczał pod nosem rudowłosy.
- Zebranie? Gdzie? Za ile? - Zapytała Cecylia.
- Główna posiadłość. Właśnie tam idę.
- Pójdziemy z tobą. - Zarządził brunet i tak właśnie się stało.
Droga do posiadłości głowy rodu nie była długa, więc przeszli ją bardzo szybko. W pośpiechu i ciszy weszli do środka kierując się wprost do sali, w której odbył się ostatni bal. Większość rodziny już się tam znajdowała, a Cecylia kątem oka mogła dostrzec swoich rodziców. Pod oknem, na samym czele gromady stała Marianne spoglądając na ród ze smutkiem. Bała się, a gdy ujrzała byłą przyjaciółkę wchodzącą do środka zatrzęsła się. Wiedziała, że musi podołać zadaniu i nie dopuścić do jakichkolwiek ataków na Lwy. Musi wszystko załagodzić i doprowadzić do zgody między oboma rodami.
- Kochani. Zapewne wszyscy z was słyszeli już, co stało się tej nocy. - Mówiła głośno, tak, by każdy mógł ją usłyszeć. - Niezmiernie przykro mówi się o takich sprawach, lecz nie możemy tego zostawić. Rada królewska wraz z królem na czele starają się rozwikłać sprawę najszybciej jak się tylko da.
Przestań pieprzyć, myślała Cecylia. Widziała w Marianne osobę, która już sprzedała się Lwom i zamierzała bronić ich choćby za cenę własnego honoru, czy nawet życia. Nie mogła tego znieść, lecz siedziała cicho. To nie był dobry moment, by wywoływać dysputy i burdy.
- Dochodzenie wskazuje na to, że sprawcą był smok, dlatego też Nataniel bardzo prosi, by nikt nie wychodził po zmroku. - Tutaj łgała jak z nut, w końcu wcale nie widziała się z królem. Stwierdziła jednak, że tak właśnie by powiedział, dlatego pozwoliła sobie użyć jego imienia. Wszyscy kiwali głowami ze zgodą. Nikt się nie sprzeciwiał, bo wszyscy nadal byli w szoku po starcie bliższych, bądź dalszych krewnych.
- Na dzisiaj to wszystko. Nie wiem nic więcej, poza tym, że list gończy został sporządzony i od jutra zaczną się rewizje nowo przybyłych.
- Cholera. - Cecylia usłyszała szept wydobywający się z ust Darrela.
- Co jest? - Zapytała równie cicho.
- Moi towarzysze... Powiedzmy, że będą mieli mały kłopot. - Nic na to nie odpowiedziała. Nie wiedziała kim byli jego towarzysze, miała tylko nadzieję, że żadne z nich nie zaprzepaści ich szansy na rewolucję. Spotkanie dobiegło końca, a ona pożegnawszy się z brunetem i rudzielcem, a także umawiając się z "zalotnikiem" na jutro udała się w stronę rodziców. Z nimi też wróciła do posiadłości.

***

Wczorajszy dzień był dla niego tak męczący, że gdy tylko wrócił na zamek od razu poszedł spać. Teraz od rana siedział i podpisywał różne dekrety, listy gończe i całą masę dokumentów, które go ani trochę nie obchodziły. Nie dawał mu spokoju pomysł na dzisiejszy dzień i czekał tylko na moment, w którym będzie mógł się urwać. Pierścionek leżał w jego komnacie, na razie nie pokazał go jeszcze nikomu. Zostało mu dwadzieścia dziewięć dni wolności. Nie zamierzał rezygnować z nich zbyt szybko.
Nareszcie ostatnie kartki zostały podpisane i Nataniel mógł zająć się sobą. Niezwłocznie udał się do swojej komnaty, zarzucił na siebie pelerynę i wyszedł. Unikał mieszkańców zamku, by nikt nie zorientował się dokąd zmierzał. Tym razem całkowicie świadomy tego, gdzie chce się znaleźć, szedł na rynek. Poprzedniego dnia nie udało mu się niczego obejrzeć przez złodzieja, który skupił na nich dwojgu zbyt dużą uwagę.
Udało mu się wymknąć i dostać na główną ulicę Romar. Szedł poprawiając kaptur, który zarzucony miał na głowę. Nucił coś pod nosem, co zdawało mu się przypominać o czasach, gdy jeszcze był małym brzdącem rozpieszczanym przez ukochaną matkę. Ręce trzymał w kieszeniach, każdy krok stawiał ostrożnie i powoli. Jakby coś wewnątrz mówiło mu, że wychodzenie poza mury zamku jest złym pomysłem. Miecz uwieszony przy pasie ciążył mu, ale jednocześnie dawał swoistą ochronę. Było ciepło, upalnie lecz w pewnym momencie zawiał silny wiatr. Kaptur spadł z głowy i sprawił, że jego blond włosy zaczęły wesoło tańczyć w powietrzu. Nataniel kątem oka dostrzegł postać, która wydawała mu się wytworem dziecięcej wyobraźni. Nie zwracając na nic uwagi zaczął przeciskać się przez tłum, by dotrzeć do dziwnej kobiety znanej z dawnych lat. Zdawało mu się, że nikt inny jej nie dostrzegał i czuł się okropnie, nie mogąc jej dogonić. Czarne, połyskujące na zielono włosy zniknęły za rogiem i gdy tam dotarł nie było po niej śladu. Zawiedziony zawrócił i odszedł jak najdalej od ulic mrocznej dzielnicy. To nie było miejsce dla niego.
W drodze na rynek rozmyślał wiele razy o tym, co zobaczył. Czy naprawdę była to ta sama kobieta, którą spotkał tak dawno temu? To było niemożliwe, wiedział o tym. Postarzałaby się, a tymczasem wydawała się wyglądać dokładnie tak samo jak wtedy. Nigdy nie zapomni dnia, w którym spotkał ją po raz pierwszy. Pozwoliła mu wybrać swój los, lecz co to był za wybór? Na ustach Nataniela pojawił się ironiczny uśmiech. Pokazała mu dwie drogi, a każda z nich była równie beznadziejna. Nie, był pewien, że zarówno wtedy jak i teraz wymyślił ją sobie, by usprawiedliwić swoje życie. By nie czuć poczucia winy związanego z tym, jak bardzo wszystko schrzanił. W zamyśleniu nie dostrzegł, że doszedł już do placu głównego Romar. Ocknął się starając wypędzić wspomnienia z myśli i zaczął rozglądać się za ciekawymi drobiazgami na stoiskach kupców. Wielki kiermasz się skończył, więc na stoiskach stali tylko miejscowi handlarze. Ostatnie wydarzenia sprawiły także, że coraz mniej osób wychodziło na ulice. Wszyscy bali się smoka. Nataniel nie dziwił im się, sam na ich miejscu nie chciałby spotkać bestii. Teraz jednak było mu wszystko jedno. Westchnął cicho i chwilę później poczuł jak coś wpada mu na plecy. Odwrócił się szybko i ujrzał niską, długowłosą blondynkę.
- Przepraszam! - Skłoniła się nisko uśmiechając przepraszająco. Miała na sobie granatowy gorset i długą suknię w tym samym kolorze. Brązowe oko wpatrywało się w niego z nutą fascynacji, co strasznie mu pochlebiało. Na drugim miała dosyć spory opatrunek, lecz wszystko zakrywała przydługa, postrzępiona grzywka. Wyglądała na dosyć biedną mieszczankę, biorąc pod uwagę jak znoszone miała buty i strój. We włosach miała błękitną wstążkę, która dodawała jej uroku. Według niego nie mogła mieć więcej niż szesnaście lat, choć ręki by sobie nie dał uciąć.
- Nic się nie stało, panienko. - Odpowiedział oczarowany. Ukłonił się nonszalancko i uśmiechał zawadiacko. Ona także wydawała się być nim zainteresowana.
- Chyba się zgubiłam. - Powiedziała cicho rozglądając się niepewnie po okolicy. - Wie pan, jak dojść do ogrodów królewskich?
- Tak się składa, że wiem. - Zaśmiał się lekko. - Zaprowadzić panienkę?
- Och, nie chciałabym przeszkadzać.
- To naprawdę nie problem. Ale, gdzie moje maniery. Jestem Nataniel, a ty?
- Elena. Dziękuję za pomoc. - Król był w siódmym niebie, mogąc przejść się z tak uroczą dziewczyną. Wskazał jej palcem kierunek, w którym mieli się udać i zaczął torować im drogę. Dziewczyna szła tuż przy nim, niby to przypadkiem ocierając się łokciem o jego ramię.
Do ogrodów nie było daleko, dlatego też bardzo szybko się w nich znaleźli. Przez chwilę spacerowali jeszcze razem, jakby nie mogli się od siebie oderwać. Rozmawiali cicho o sprawach przyziemnych, takich jak zbiory, czy praca przy sieciach rybackich. Czyli wszystko to, o czym Nataniel nie miał bladego pojęcia, a ona zdawała się właśnie z tego utrzymywać. W pewnym momencie dziewczę potknęło się i upadło. Natychmiast do niej podbiegł i próbował pomóc jej wstać. Amulet, który zawieszony miał na szyi pobłyskiwał w świetle słońca. Zamyślił się na chwilę, trzymając jej dłoń w swojej i podciągając ją lekko do góry. Nagle coś nim szarpnęło. Usłyszał dźwięk pękającego rzemienia i zauważył uciekającą dziewczynę. Patrzył za nią jeszcze przez chwilę, nie wiedząc co się właściwie stało. Zaraz jednak zdał sobie sprawę, że został oszukany. Na piersi nic mu nie ciążyło, więc zaklął tylko siarczyście i ruszył w pogoni za złodziejką. Nigdy nie wybaczy sobie tego, jak łatwo dał się oszukać. Amulet dostał dawno temu od matki i naprawdę nie chciał go stracić! A teraz, przez własną głupotę nie miał szans na odzyskanie go. Dziewczę zniknęło gdzieś w tłumie i nie mógł jej odnaleźć. Łzy cisnęły mu się do oczu. Był wściekły i sam do końca nie wiedział dlaczego. Czy to sprawka jego naiwności, czy utraty ważnej sentymentalnie rzeczy? Nie wiedział, co było gorsze. Cały czas przeklinając skierował swoje kroki do herbaciarni, by napić się czegoś uspokajającego. Był pewien, że już nigdy nie odzyska skarbu rodzinnego. Niech to diabli!

***

Cecylia od samego rana czekała na Darrela. Całą noc przewalała się na łóżku i rozmyślała o tym, czy mu zaufać czy nie. Wymyślała całą listę za i przeciw i ostatecznie zdecydowała się wcielić go do swojego planu. Nigdy nie przyznałaby się przed nikim, że to dlatego, iż młody Irys zauroczył ją swoją osobą, ale po części tak właśnie było. Z drugiej strony, wydawał się dobrym sojusznikiem, mimo iż nic o nim tak naprawdę nie wiedziała. Miał dla niej jakąś niespodziankę, która ewidentnie miała pomóc jej dotrzeć do celu. Ciekawa była, co wymyślił.
Siedziała właśnie w salonie i czytała jedną z wielu książek, jakie znajdowały się w posiadłości, gdy po domu rozległo się pukanie do drzwi. Kamerdyner wpuścił do środka gościa, na widok którego Cecylia rozpromieniała. Ponieważ rodziców nie było w domu mogli swobodnie rozmawiać w każdej jego części.
- Witaj Cecylio. - Mężczyzna uśmiechnął się, jak to miał w zwyczaju. - Porywam cię dzisiaj.
- Porywasz? A dokąd, jeśli można wiedzieć?
- To porwanie, dlaczego miałbym ci zdradzać takie szczegóły? - Błysk w oku jaki się przy tym pojawił zaciekawił dziewczynę jeszcze bardziej. Gdy złapał ją za ramię i poprowadził do drzwi w ogóle nie protestowała. Wyszli z domu i skierowali się na północ Romar. Szli rozmawiając cicho właściwie o niczym ciekawym, gdy Cecylia zdecydowała, że czas zmienić temat.
- Postanowiłam ci zaufać.
- Cieszę się. - Odpowiedział zupełnie tak, jakby tego się spodziewał. - Dlatego też, mam dla ciebie niespodziankę, która pomoże nam w spełnieniu twoich marzeń.
- Skąd wiesz, jakie mam marzenia?
- Jako głowa rebelii zapewne chcesz pokonać króla. Zgładzić go i samej zdobyć tron. - Cecylia zamilkła. Była zła, że tak łatwo ją rozgryzł, choć z drugiej strony zdawało się to takie oczywiste. Kiwnęła głową dając mu do zrozumienia, że miał rację.
- Załóż kaptur Cecylio. - Mruknął do niej cicho, gdy przechodzili małymi uliczkami nieopodal mrocznej dzielnicy, do której ku jej zdziwieniu się kierowali. Dziewczyna wykonała jego rozkaz spoglądając na niego ukradkiem. Sam zrobił to samo i nie odzywał się już, aż do czasu gdy doszli do najbrzydszej i najmniejszej uliczki, jaką w całym swoim życiu widziała.
Na samym końcu drogi stała czwórka ludzi, również w płaszczach i kapturach zakrywających ich twarze. Na kogoś czekali, lecz Cecylii nawet przez chwilę przez myśl nie przeszło, że na nich.
- Vincent. - Głos jej towarzysza rozdarł ciszę, a nieznajomi odwrócili się w ich stronę.
- Nie tak głośno. - Skarcił go wysoki mężczyzna, o bardzo niskim tonie głosu.
- No już, już. Nie przejmuj się tak. Nikogo tu nie ma. - Darrel śmiejąc się wesoło zdjął kaptur i poklepał jednego z nich po ramieniu. - Przyprowadziłem ją. Tę, której pomożemy.
- Pomożemy? To się jeszcze okaże. - Jedna z niższych osób fuknęła cicho. Zdecydowanie była to kobieta.
- Dokładnie. Zależy, co ma nam do zaproponowania. Tani nie jesteśmy, pamiętaj. - Kolejna osoba również zdawała się być przedstawicielką płci pięknej. Nieznajomi spoglądali po sobie po czym wszyscy zdjęli kaptury. Pierwszy z nich, ten, który nazywał się Vincent okazał się brązowowłosym mężczyzną o cerze bladej jak ściana.  Usta miał zaciśnięte, a brwi ściągnięte jakby w gniewie. Kobietą, która odezwała się pierwsza była blondynka z opaską zakrywającą pół twarzy. Długie, falujące włosy spływały jej po ramionach, a błękitne oko przyglądało się Cecylii z nieufnością. Jej towarzyszką okazało się dziewczę o czerwonych źrenicach. Nie to jednak było w niej najdziwniejsze. Miała długie, białe, królicze uszy, które zdawały się nasłuchiwać. Cecylia miała wrażenie, że już gdzieś ją kiedyś widziała, ale nie wiedziała, gdzie. Jedno było jednak pewne. Cerber i to najpewniej jeden z tych, którym nie udało się wrócić do normalnej postaci. Nawet kolor włosów zdawał się świadczyć, iż normalna nie była. Fiolet emanował z nich bardzo intensywnie i szlachcianka pomyślała, że na jej miejscu już dawno schowałaby się w jakiejś grocie. Od króliczej panny emanowała jednak pewność siebie i to sprawiało, że wszyscy ją szanowali. Ostatnim członkiem grupy był mocno opalony mężczyzna z zawadiackim uśmiechem na twarzy. Do tej pory nic nie mówił, lecz wzrok utkwiony miał w Cecylii.
- Ona ma wam do zaoferowania więcej, niż sobie myślicie. - Szlachcianka spojrzała na niego zdziwiona. Co on plecie? - Dogadałem z nią warunki umowy i możecie być pewni, że nie będziemy poszkodowani.
- Skoro tak... Powiedzmy, że ci wierzę. - Blondynka fuknęła cicho lecz nie odezwała się już.
- Może najpierw jej was przedstawię. To jest Vincent, ale to już chyba wiesz. - Wskazał na pierwszego mężczyznę. - Bjorg. - Palec skierował na blondynkę. - Asu. - Tak brzmiało imię króliczej panny. - I Jasper. - Ostatni skłonił się lekko zdejmując z głowy kapelusz.
- Skoro ona nas już zna, może my też powinniśmy? - Zapytała Asu, całkowicie spokojnie. Była zupełnym przeciwieństwem swojej towarzyszki.
- Oczywiście. - Powiedział Darrel, a Cecylia zdjęła kaptur.
- C. Tak macie mnie nazywać. - Mówiła oschle, lecz z nutą pewności siebie. Tak naprawdę jednak nie wiedziała, co jej towarzysz planował.
- C nas wynajmie. Vincencie, twoja rola będzie znacząca, dlatego też otrzymasz odrębną zapłatę. Cała reszta zajmie się zadaniem głównym. - Cecylia chrząknęła, a Darrel tylko się uśmiechnął. Nachylił się nad jej uchem i coś jej wyszeptał. Otworzyła oczy ze zdumienia, lecz po chwili na jej ustach pojawił się wredny uśmiech. O tak, mało kto by się go nie przeraził.
- Szczegóły poznacie wkrótce, lecz gwarantuję wam sowite wynagrodzenie. Ty Vincencie zajmiesz się ochroną mojej osoby. Chcę Cię mieć obok siebie dwadzieścia cztery godziny na dobę, chyba że powiem inaczej. Jasne? - Mówiła tonem zdradzającym ekscytację ale i pewność siebie.
- Rozumiem, co jednak za to dostanę?
- Zakwaterowanie i sto sztuk złota dziennie. - Mruknęła śmiejąc się pod nosem. Nigdy w życiu nie mogłaby mu tyle zapłacić, gdyby nie to, co powiedział jej Darrel przed chwilą.
- A my? - Zapytała Asu.
- Wy swoje zadanie poznacie za dwa dni. W tym samym miejscu o tej samej porze. Cenę również uzgodnimy. - Odpowiedział Darrel.
- A ty to co? - Fuknęła blondynka.
- Ja muszę uważać na to co robię. Zbyt dużo uwagi będzie się na mnie kierowało, dlatego będziecie musieli poradzić sobie sami. - Nastała cisza, którą przerwał śmiech Jaspera. Machnął na nich ręką i cała czwórka zniknęła za zakrętem.
- Coś ty wykombinował? - Cecylia szturchnęła bruneta w ramię, ale uśmiechnęła się do niego lekko. - Nie wiem skąd wytrzaśniesz tyle pieniędzy, ale wiedz, że jestem ci wdzięczna.
- Nie ma za co Cecylio, nie ma za co. Resztę dogadamy jutro, bo dziś muszę jeszcze z nimi pomówić.
- Rozumiem, będę więc wracać.
- Odprowadzę cię.
- Nie ma potrzeby, poradzę sobie. - Chciała pobyć przez chwilę sama i poukładać sobie wiele spraw. Odkąd go poznała wszystko działo się tak szybko, że za tym nie nadążała. Pomachała mu na pożegnanie i biegiem ruszyła w stronę ogrodów królewskich. Tamtędy miała najszybciej do domu, a jednocześnie było to miejsce bardzo spokojne. Idealne wręcz na przemyślenia.
Gdy dotarła do ogrodów poczuła zmęczenie. Ledwo łapała oddech po biegu z mrocznej dzielnicy. Zieleń dotarła do jej oczu automatycznie działając na jej niespokojne serce. Maszyna ruszyła w ruch i to z jednej strony bardzo ją cieszyło, a z drugiej odrobinę przerażało. Nie wiedziała, co się dzieje, poza tym, że jej marzenia zaczęły się spełniać. A przynajmniej wkroczyły na drogę do spełnienia. Z oddali zobaczyła uroczy budynek w kształcie wielkiego czajniczka. Zawsze zastanawiała się, jak ktoś w ogóle coś takiego zbudował! Herbaciarnia była jednym z miejsc, które miały masę klientów. Dagor Ciężkałapa czerpał z niej wielkie zyski. Całe Romar o tym wiedziało. Cecylia skierowała więc swoje kroki do miejsca zarobku znanego w mieście krasnoluda. Doszła do drzwi i otworzyła je lekko zaglądając do środka. Gwar, jaki doszedł do jej uszu sprawił, że zachciała stamtąd wyjść jak najszybciej. Wszystkie stoliki były zajęte, a biedna herbaciarka zdawała się nie nadążać z zamówieniami. Przydałby jej się ktoś do pomocy.
Luparie weszła wgłąb z nadzieją, że choć jedno małe miejsce będzie wolne. Nic jednak nie mogła dostrzeć. Aż nagle jej oczom ukazał się młody, jasnowłosy chłopak siedzący sam przy większym stoliku. Nikt do niego się nie dosiadł, choć było tam dużo wolnych miejsc. Podeszła do niego wolno i nachylając się w jego stronę odezwała cicho.
- Przepraszam. Czy mogę się przysiąść? - Jego wzrok skupił się na niej, a dłoń która prowadziła filiżankę do ust zatrzymała się w połowie drogi. Oczy zaświeciły mu się radośnie, z zaciekawieniem.
- Jasne, proszę. - Uśmiechnął się do niej robiąc miejsce obok siebie. Usiadła koło niego machając lekko na herbaciarkę. Przyglądała mu się dyskretnie zdając sobie sprawę, iż właśnie poznała kogoś ważnego. Był ubrany dużo lepiej od wszystkich mieszkańców miasta, nawet od arystokracji. Cecylia postanowiła wykorzystać tę okazję, by zbliżyć się jak najbardziej do dworu królewskiego. Niepozornie i cicho. Jeden z wielu punktów jej planu mógł spełnić się dużo szybciej, niż sama się tego spodziewała.
________________________________________________________
Och, rozdział drugi skończony! Miał się pojawić kilka godzin wcześniej, ale cóż... Tak to czasem bywa, że nie wszystko jest na czas. Zwłaszcza w Polsce.
Mam nadzieję, że spodoba wam się ten rozdział. Liczę na komentarze na temat tego, co należałoby według was poprawić. I nie mówię tu o fabule, ale o błędach. Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że pewnie jest ich tam dużo.
Kiedy kolejny rozdział? Ciężkie pytanie. Prawdopodobnie ukaże się za dwa tygodnie, czyli 26 lutego. Ale jeżeli chcecie być na bieżąco, zapraszam na facebooka: https://www.facebook.com/OpowiadaniaIryska

Podziękowania dla Bezy, Piesza i Marcina, o. Dzisiaj tak bardzo króciutko i tyle.

Więcej na: http://irysek.tumblr.com/virtualkingdom

12 komentarzy:

  1. Akurat dodałaś ten rozdział kiedy ja schodziłam z komputera, więc musiałam ("musiałam" bo bym przez resztę dnia wariowała, że nie przeczytałam xD) go przeczytać w drodze do szkoły. Po pierwsze przyznam, że przynajmniej nie nudziło mi się przez całą godzinę drogi do szkoły (idealnie skończyłam czytać, wjeżdżając na dworzec autobusowy), chociaż czytanie na telefonie było lekko męczące dla mojego kciuka xD
    Błędów nie wyłapałam, ale wiadomo, że na telefonie trudno je zobaczyć.
    Bardzo spodobał mi się ten rozdział i kurde teraz nie wyobrażam sobie czekanie na następny x3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kocham Cię Asu ; ; Tylko tyle powiem, bo aż mnie zatkało ze wzruszenia ; ;

      Usuń
  2. Taki Jeden Zielony14 lutego 2013 21:19

    Obiecałem, że przeczytam, to przeczytałem. Obiecałem, że skomentuję, to komentuję.
    No więc tak: po poprzednim rozdziale spodziewałem się, że tutaj pociągnięty dalej zostanie wątek Cecylii i Darrela i nie zawiodłem się.
    Ale... Czemu tyle Nataniela? Pieszo przy poprzednim rozdziale napomknął,że (cytuję) "Jest tak dobry w byciu chujowym że nikt go nie lubi", przyrównując naszego Natanka do Joffrey'a z "Gry o tron". Nie no, fajnie. Tylko, że Joffrey'a nikt nie lubi, bo to jest perfidne zło wcielone. Taki z niego demon perfidności. Jeśli obecny król jest czegoś demonem, to chyba demonem nudy. Serio jest jedną z głównych postaci? Jego służka wydaje się bardziej interesująca od niego. SŁUŻKA, postać - na razie - ukazana jako raczej nieistotna i nie mającego większego wpływu na fabułę, co jest zresztą naturalne, bo to SŁUŻKA. Czemu BYLE służka jest ciekawsza od jednej z głównych postaci?
    Aaa, whatever. Ale tak, tutaj znów zacząłem marudzić na Natanka i pewnie będę na niego marudził w każdym komentarzu, pod każdym rozdziałem w którym on wystąpi.
    Tak, niech Cecylia jak najszybciej skróci go o głowę i zajmie jego miejsce. Oszczędzi to cierpienia mi, jemu, całemu królestwu Inthernet, całej masie niewinnych dziewczyn i w ogóle problem robiłaby tu tylko Marianna. Która nie wydawała się już tak fajna jak w poprzednim rozdziale, ale to pewnie kwestia czasu, jaki jej tu został poświęcony. Znaczy... czasu, jaki jej NIE został poświęcony.
    Przynajmniej między Natanielowatymi Rozterkami klasy C przewijał się całkiem fajny wątek Podobnież-Smoków, ciekawy wątek Obłąkanej Żebraczki Złodziejki Nie Starzejącej Się Z Przebłyskami Zieleni... już ją lubię! XD
    No i smoki. Jeśli to coś, co napada ludzi, to naprawdę smoki, a nie cerbery, to je lubię, wnoszą coś ciekawego. Jeśli to nie smoki, tylko cerbery, to też je lubię. Zresztą lubię je nie ważne czym są.
    No i Ezekiel z Kraju-Którego-Nazwy-Nie-Pamiętam-Ale-To-I-Tak-Szkocja również wydaje się być całkiem ciekawy. O, z Gaelicji. Szkot z Galicji, yeah!
    No i... HERBACIARNIA W KSZTAŁCIE WIELKIEGO CZAJNIKA! To jest to! Tego w tym opowiadaniu brakowało! Może to brzmi jak ironia, ale jak dla mnie - podnosi to ocenę opowiadania o pół gwiazdki. Niby takie tam nic, ot naturalne środowisko...
    ...Gdyby gdzieś w mojej okolicy była herbaciarnia w kształcie czajnika, chodziłbym do niej cały czas.
    No i siedzi w niej ten Gal-Szkot. Yaay! Jak dla mnie - najfajniejsza miejscówka, jaka została do tej pory pokazana w opowiadaniu ^ ^
    Btw. Darrel jest taki fajnie tajemniczy. Ja wiem, że wciąż nie było o nim zbyt wiele, ale w sumie to przewija się już drugi rozdział. A my technicznie rzecz biorąc znamy tylko jego imię. Wcześniej był intrygujący, bo napisałaś, że jest intrygujący. Cóż... teraz nie pisałaś aż tak wyraźnie, że jest intrygujący i jest... intrygujący. ^ ^
    Co do - do tej pory - chyba mojej ulubionej postaci, mianowicie Cecylii, jest tylko jedna rzecz, która mnie zirytowała.
    Było jej cholernie mało.
    Aby podsumować wszystko powyższe (nie zamierzam się rozpisywać dzisiaj): rozdział całkiem sporo, oprócz części dotyczących tylko i wyłącznie Nataniela, które mnie osobiście nudziły. Cóż, byłoby to pewnie bardziej strawne, gdyby nie zajmowało większości rozdziału.
    Ale dobra, faktycznie zainteresowałem się tym, co będzie dalej, więc pisz dalej, będę czekał!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jezu, kocham te Twoje komentarze, chociaż nigdy nie wiem, od czego zacząć odpisywanie xD"
      Zacznijmy więc od Nataniela, którego nikt nie lubi. Nikt, poza mną :'3 Jest to postać, jak sam stwierdziłeś, nudna. Ale to dlatego, że wraz z rozwojem wydarzeń będziemy śledzić rozwój tej postaci. Ten rozdział był potrzebny, żeby ruszyć dalej i wiedzieć cokolwiek na jego temat. A że Cię to nudzi... Trudno xD"
      Co do służki, nie bądź taki pewny. Marie może cię czymś zaskoczyć.
      Tajemnicza kobieta pojawi się jeszcze kilka razy i będzie... Trochę mniej tajemnicza, a jednocześnie bardziej tajemnicza. O.
      Smoki będą, będą smoki.
      HERBACIARNIA. Tu chyba nie muszę nic mówić.
      Cecylii będzie więcej, dużo więcej. Ale w tle przewijać się też będzie masa innych, mam nadzieję, ciekawych postaci.

      Usuń
  3. Momencik...niech to ogarnę...(godzinę później.)...Jezus smaria...Wow. Nigdy wcześniej nie widziałam tak długiego rozdziału. Ja piszę 5 razy krótsze. Brawo...świetnie napisane...a w dodatku taki długi rozdział. Nie mogę znaleźć więcej słów na to by ten rozdział jeszcze pochwalić. Niesamowite...

    Życzę jeszcze więcej weny moja droga.
    Pozdrawiam Anne Rise Of The Guardians http://rise-of-the-guardians.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :'3
      Cóż, piszę tyle ile czuję, że musi być w tym rozdziale. Nigdy nie jest tak, że odliczam strony, czy coś w tym stylu. Po prostu piszę i kiedy kończę wrzucam na bloga.
      Cieszę się, że poza tym, że jest to długie, jest też dobrze opisane, bo chyba to liczy się najbardziej.

      Usuń
  4. Zacznę od sprawy najważniejszej......masz świtny szablon :) Sprawa następna...chymmm..AAA! Długi ten twój rozdział, ale warto go przeczytać ;) Bardzo mi się spodobał, i widząc po innych komentarzach, nie tylko mi . Czekam na dalszy ciąg tej opowieści .
    Pozdrawiam najmilej jak umiem
    Wiedźma z piekła
    Autorka Demonów cieni
    http://wzp-dm.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ummm, dziękuję chociaż uważam, iż szablon na Twoim blogu jest dużo lepszy. Ja po prostu siedzę i edytuję to, co inni stworzą, sama nie potrafię zrobić z grafiką nic, absolutnie NIC nowego xD"
      Co do notki. Miło mi, iż nadal ktoś to czyta xD" Rozdział trzeci mam napisany już do połowy... Ale nie potrafię powiedzieć, kiedy dokładnie się pojawi, gdyż teraz czekają mnie matury i nie mogę się na niczym skupić.
      Niemniej jednak, liczę na cierpliwość swoich czytelników :'3

      OMG, TEN BLOG O: Zabieram się za czytanie od momentu, w którym na jednej z top list wskoczył przed mój xD"
      Tak więc, miło mi i liczę na utrzymanie kontaktu xD

      Usuń
  5. Nominuję Cię do Liebster Blog Awards. Informacje na moim blogu: http://swiatlo-wciemnosci.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło D':
      Zajmę się tym na poważnie w tym tygodniu, bo nareszcie mam czas C:

      Usuń
  6. Cześć! Świetnie piszesz. Jestem pod wrażeniem, przeczytałam całość szybko i z przyjemnością!!! (co rzadko mi się zdarza, nawet z najlepszymi książkami, a jestem molem książkowym i bibliotecznym :))
    Zapraszam do mnie, chciałabym usłyszeć twoją opinię:
    maradock-life.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń