niedziela, 3 lutego 2013

Virtual Kingdom - Rozdział pierwszy

Trzy lata.
Minęły już trzy lata, odkąd Nataniel został królem. Cecylii nigdy nie udało się go zobaczyć na żywo. Nie przeszkadzało jej to jednak w sądzeniu, iż jest on na pewno brzydkim, kurduplowatym gnojkiem, który nie zasługuje na to, by siedzieć na tronie. Za każdym razem, gdy ktoś chwalił go w jej towarzystwie prychała głośno lub po prostu wychodziła z pomieszczenia. Krew przodków była w niej wystarczająco silna, by nie pozwolić jej na pałanie sympatią do jakiegokolwiek przedstawiciela rodu Lwów. Nie znała ich zbyt wielu, ale wciąż pamiętała rodzinną legendę, którą czytała jako dziecko. Poza tym, za każdym razem, gdy przechodziła głównym korytarzem posiadłości jej wzrok zatrzymywał się na portrecie Charlotte - kobiety, która założyła ich ród. Spojrzenie przodkini zdawało się palić ciało Cecylii i jakby ponaglać ją za każdym razem, gdy tylko stała przed obrazem. Młoda szlachcianka wiedziała, że czasu było coraz mniej, jednak nic nie mogła na razie zrobić. Zamach stanu w obecnej sytuacji był bardzo niekorzystny.
Westchnęła wyrywając się z zamyślenia. Spojrzała na słońce, które tego dnia świeciło radośnie i zmrużyła oczy. Zdecydowanie nie miała ochoty na nic, jednak wymagano od niej bardzo wiele. Jako panienka z dobrego domu dotychczas spędzała większość czasu na nauce. Miała bardzo mało wolnego czasu. Chociaż, odkąd skończyła dwadzieścia lat mogła robić co tylko chciała. Nie przeszkadzało jej to jednak w dalszym kształceniu. Rodzice nie raz się o nią martwili. Uważali bowiem, że mimo wszystko w jej wieku powinno się szukać męża, a nie siedzieć z nosem w książkach. Cecylia zdawała sobie sprawę, iż jest już starą panną. Większość dziewcząt wychodziła za mąż najdalej mając osiemnaście lat. Ona jednak nie wyobrażała sobie tego ani trochę. Po pierwsze, żaden z kandydatów jakich podsuwali jej rodzice nie był taki, o jakim marzyła. Po drugie, nie miała czasu na to, by stać się panią domu i uniżoną służką. O nie, Cecylia zdecydowanie należała do osób, które lubią rządzić. Poza tym, duża część rodu pokładała w niej swoje nadzieje. W niej i jej dążeniu do odzyskania pozycji Irysów. Byli to krewni, którzy podobnie jak ona oficjalnie uchodzili za szlachtę biedniejszą. Ludzie, którzy pragnęli zdetronizować króla. Druga część ostatnimi czasy bardzo zżyła się z rodziną królewską. Cecylia pogardzała nimi, gdyż nie rozumiała ich postępowania ani trochę. Na szczęście opozycjoniści stanowili większość wśród Irysów, więc dziewczyna nie musiała się bać o poparcie.
-Cecylio, tutaj jesteś! - Usłyszała pogodny głos, który należał do jej ojca. Przeniosła wzrok na niego i uśmiechnęła się promiennie. Kochała go ponad życie i tylko jego tak naprawdę słuchała. Starzał się, widziała to bardzo dobrze. Na samą myśl o tym, że być może niedługo go zabraknie skręcało ją w środku. Jego pomarszczona twarz zdawała się z dnia na dzień coraz bardziej przypominać jej o tym, że czas nagli. Chciała, żeby zobaczył jej triumf. Żeby był z niej dumny.
-Wyszłam żeby posiedzieć na słońcu. Coś się stało? - Zapytała cicho, ale uroczo. Tak jak to miała w zwyczaju. Ojciec przysiadł się do niej. Ławeczka zdobiona wieloma ślicznymi rzeźbieniami była na tyle mała, że nikt inny by się już na niej nie zmieścił. Mężczyzna spojrzał na drzewa, które od wieków były chlubą ich ogrodu. Nieopodal nich rosły irysy, znak rozpoznawczy rodziny. Piękne kwiaty, które według legendy miały znaleźć się w tajemniczy sposób na grobie Charlotte po jej śmierci.
- Nic... Nic w sumie się nie stało. Chciałem z tobą po prostu porozmawiać. - Mówił ledwo dosłyszalnie głosem męskim, ale i zmęczonym. Dziewczyna spojrzała na niego zaciekawiona. O czym to mógł chcieć z nią rozmawiać? Czyżby znowu chciał ją z kimś zeswatać? Zaśmiała się w myślach. Niestety, nie da się tak łatwo zaprowadzić na ślubny kobierzec. Nie ma szans. W milczeniu czekała aż w końcu dojdzie do sedna.
- Dzisiaj wielki bal rodzinny... Będą na nim wszyscy członkowie naszego rodu. Cecylio... Proszę cię byś się zbytnio nie wychylała. Nie chcę, żeby ci się coś stało. - Zaskoczył ją. No tak, miał dużo racji. Dziewczyna bowiem była kontrowersyjną postacią i nie mogła się za bardzo ujawniać. Kiwnęła potakująco głową, a on odetchnął z ulgą. Naprawdę bał się, że mogłoby jej się coś stać. W obecnych czasach nawet wśród swoich trzeba było zważać na słowa.
- Cieszę się. - Uśmiechnął się i pogłaskał ją po głowie niczym małe dziecko. Cecylia nie zareagowała na to. Patrzyła się nadal przed siebie podziwiając ogród, o który tak bardzo dbała odkąd tylko zaczęła chodzić. Myślami wróciła do chwil, w których jeszcze nie wiedziała, co to znaczy być Irysem, czy Lwem. Przez chwilę nawet zatęskniła za tą beztroską i wolnością. Niebawem jednak znów była sobą, dumną i rezolutną przywódczynią opozycji.
- Bądź miła dla Marianne. - Na sam dźwięk tego imienia Cecylia się skrzywiła. Nienawidziła tej sztucznej laluni, która była wielką fanką Nataniela. Cóż z tego, ze była jedną z ważniejszych przedstawicielek Irysów, jak jedyne o czym myślała, to romans z królem?
- Niczego nie mogę obiecać. - Powiedziała cicho wzdychając przy tym smutno. Nigdy nie zachowywała się mile i sympatycznie przy swojej kuzynce. No chyba, że było to bardzo dawno temu, gdy były jeszcze dziećmi. Wtedy nawet nazywały się nawzajem swoimi najlepszymi przyjaciółkami. Różnice poglądów jednak zmieniły tak wiele, że obie nie mogły na siebie patrzeć, a każde ich spotkanie kończyło się awanturą.
- Chociaż się postaraj. - Mężczyzna westchnął tylko. Spodziewał się bowiem takiej odpowiedzi. -A teraz zbieraj się. Musisz się przygotować. Może nawet poznasz kogoś ciekawego? - Tak, jej ojciec nie byłby sobą, gdyby nie próbował znaleźć jej męża w każdej chwili. Czasem zastanawiała się, dlaczego tak bardzo stara się ją zająć czymś innym niż opozycja. Nie mając jednak czasu na rozmyślania, wstała z ławki i wraz z mężczyzną udała się w kierunku posiadłości. Trzeba było się ubrać i wyszykować. Nie mogła wyglądać gorzej od Marianne. Nigdy w życiu!


***


Siedział w swojej komnacie i zapinał koszulę. Przyzwyczaił się już do bycia królem i do swoich obowiązków. Co wcale nie oznaczało, że się z nich wywiązywał. Nadal przejawiał słabość do lenistwa i przede wszystkim... do kobiet. Były one jego całym światem, dlatego też, przez wielu był cały czas karcony. Jego dawny nauczyciel, Ernest, starał się go pilnować, jednak nie szło mu to najlepiej. Nataniel bowiem zawsze był mistrzem nie robienia niczego, co ważne. Z resztą, tak to jest, jak się zmusza ludzi do czegoś, czego wcale nie chcą.
Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi. Odwrócił się nakładając na siebie marynarkę i westchnął cicho. Znowu czegoś od niego chcieli! Miał dość tych wszystkich papierkowych prac, decydowania o wszystkim. A najgorsze ze wszystkiego były te cholerne audiencje! Do pomieszczenia weszła młoda, bardzo ładna dziewczyna. Sprawiło to, że na jego twarzy zamiast grymasu pojawił się uśmiech. Marie była jego ulubioną służką, która pracowała dla niego od dnia koronacji. Pamiętał jak dawniej się go bała, teraz jednak zdawała się być odrobinę pewniejsza siebie. Była starsza i, jak sądził sam Nataniel, piękniejsza. Jej ciało nabrało krągłości wszędzie tam, gdzie powinny one być. Patrzył na nią z błyskiem w oku, w myślach wyobrażając sobie wiele rzeczy, jakie mógłby z nią zrobić.
- Panie, przyszli goście. - Powiedziała dziewczęcym, przepełnionym radością głosem. Król tylko westchnął i skończył zapinać guziki purpurowej szaty, jaką miał na sobie.
- Goście? Kogo masz na myśli? - Zapytał zbliżając się do niej i sprawiając, iż na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Cóż, dobrze wiedział, że gdyby tylko chciał, Marie byłaby jego. Postanowił jednak na razie tego nie wykorzystywać, bo po co psuć sobie zabawę?
- Głowa rodu Irysów, panie. - Służka zaczęła ścielić jego łóżko uwijając się szybko. Jej ruchy były płynne i zgrabne. Mimo iż ręce miała zniszczone od pracy Natanielowi wydawały się bardzo atrakcyjne. Kiwnął tylko głową i skierował się do wyjścia. Na odchodne machnął do dziewczyny i uśmiechnął się uwodzicielsko. Zbyła to jednak cichym prychnięciem i zaśmiała się uroczo. Dobrze wiedziała, gdzie było jej miejsce.
Szedł szybko, poprawiając sobie grzywkę. Czego ta dziewczyna od niego teraz chciała? Zawsze go intrygowała. Była naprawdę śliczną panną, wiedział to już od dnia koronacji, gdy ujrzał ją po raz pierwszy. Zachwycił się nią i chciał zaprzyjaźnić. Tylko, że dla niego przyjaźń z kobietą zawsze kończyła się w łóżku. Gdy dowiedział się kim tak naprawdę była, musiał zweryfikować swoje plany wobec niej. Z Irysami trzeba było pogrywać bardzo ostrożnie. Ostatecznie jednak, stała się dla niego dobrą przyjaciółką i sam dziwił się sobie, że nie miał wobec niej innych zamiarów. Żyło mu się z tym dobrze do czasu, aż rady obu rodów wpadły na iście "genialny" pomysł.
Wszedł do sali konferencyjnej i ujrzał jej roześmianą twarz. Zawsze widział ją radosną. Zastawiał się, czy dziewczę to nie miało żadnych zmartwień, czy idealnie je maskowało. Podszedł i uścisnął jej dłoń. Przyłożył ją sobie do ust i ucałował delikatnie, tak jak nakazywał obyczaj. Zawsze witał się z nią w ten sposób, chyba, że byli sami. Tym razem jednak wraz z nią pojawił się ktoś, kogo znał z pseudonimu "Drazel". Wiedział o nim tylko tyle, że także pochodził z Irysów. Twarz wysokiego mężczyzny pełna była blizn, co jednak dodawało mu charakteru. Z daleka widać było ogromny miecz dopięty do jego pasa.
- Witaj Marianne, miło cię widzieć. - Uśmiechnął się do niej szeroko, ona odpowiedziała tym samym. - Co cię do mnie dzisiaj sprowadza? - Zapytał siadając na krześle obok niej. Dziewczyna spojrzała w dół, jakby coś niesamowicie interesującego znajdowało się na podłodze. Wtedy też dostrzegł rumieniec jaki pojawił się na jej twarzy. Tak, od razu odgadł o co chodziło. Czekał jednak cierpliwie, gdyż sam nie chciał zaczynać tego tematu.
- Powiedzieli mi, co wymyślili. - Powiedziała z wyrzutem, zupełnie tak, jakby jej się ten pomysł nie podobał. Przez chwilę nawet poczuł się urażony, ale to minęło bardzo szybko. Jej kolejne słowa i spojrzenie jakie na niego skierowała zmiękczyły jego serce.
- Wybacz. Jesteś do tego zmuszony, ale mam nadzieję, że nie będę ci przeszkadzać aż tak bardzo. - Mówiła cicho lekko się uśmiechając, jakby zachęcająco. Natanielowi zaparło dech w piersiach. Tak, Marianne była piękną i uroczą dziewczyną. A on nie lubił, gdy takie czuły się przy nim winne czegokolwiek i go przepraszały.
- Ależ o czym tym mówisz! To dla mnie zaszczyt. - Powiedział od razu i pogłaskał ją po głowie. Rozpromieniła się natychmiast i wyglądało na to, że już nic jej nie gnębi. On sam natomiast w głębi duszy strasznie to wszystko przeżywał. Wiedział, że będzie musiał się podporządkować, ale absolutnie nie miał na to ochoty!
Przez dłuższy czas panowała między nimi cisza, która zdawała się palić im uszy. Obydwoje sprawiali wrażenie zakłopotanych, co tylko wywołało uśmiech na ustach strażnika. Byli tacy młodzi i tacy niewinni! Tak przynajmniej myślał Drazel, bo jaka była prawda, tego nikt z obecnych na sali jeszcze w tym momencie nie wiedział. Nataniel chciał coś powiedzieć, nie lubił bowiem milczeć w nieskończoność. Nie wiedział jednak za bardzo o czym mogliby teraz porozmawiać. Na ratunek wyszła mu Marianne, która odezwała się głosem cichym, kobiecym, ale i drżącym. Czyżby się denerwowała? Pierwszy raz widział ją w takim stanie.
- Będę musiała się niedługo zbierać. Organizuję dzisiaj bal rodzinny w mojej posiadłości. - Uśmiechnęła się pod nosem. Była wręcz przekonana, że zadowoli tym wszystkich członków rodu i że nawet głupia Cecylia nie będzie miała się do czego przyczepić! Jak ona w ogóle śmiała twierdzić, że Marianne jest kiepską głową Irysów?
- Bal mówisz... Cóż, niebawem na zamku także będzie bal, więc pewnie poznam dużą część twojej rodziny. - Ugryzł się w język przed dodaniem "o ile oni raczą przyjść". Uważał bowiem, że to nie najlepszy moment na dyskusje związane z opozycją i niezadowoleniem niektórych mieszkańców. Dziewczyna jednak wyczuła drugie dno wypowiedzi i głaszcząc go po policzku przemówiła przygryzając lekko wargę.
- Na pewno przyjdzie ich wielu. Ale mojej kuzynki i jej najbliższych nie masz co się spodziewać. Nie są... że tak powiem, twoimi zwolennikami. - Słychać było w jej głosie stosunek jaki miała do członków rodziny, o których mówiła. Nataniel był wręcz zdziwiony, że ktoś tak uroczy jak ona może emanować aż taką ilością jadu! Dało mu to jednak rozeznanie w sytuacji. Źle się działo w królestwie, skoro już nawet we własnym rodzie nie miało się poparcia. Znaczy, dla niego to zdecydowanie dobrze, bo spora część jego przeciwników zaczęła go tolerować. Mimo to, zrobiło mu się jakoś tak przykro na samą myśl o tych wszystkich nieszczęsnych Irysach. I nawet przez chwilę zapragnął coś dla nich zrobić. Potem jednak wrócił do rzeczywistości, w której on sam nie miał zamiaru zbytnio się udzielać. A już na pewno nie wtrącać w nie swoje sprawy. Miał już wystarczająco dużo problemów na głowie, żeby przejmować się jeszcze swoimi przeciwnikami. Dobrze wiedział, że Lwy wcale nie były takie niewinne. Co jakiś czas znajdowano ciała Irysów, które ewidentnie były masakrowane przez jego rodzinę. Nic jednak nie mógł poradzić na konflikt trwający od tysiąca lat. Od czasów Jacka, jego praprzodka. Dużo osób mówiło mu, że jest do niego podobny. Nataniel jednak nigdy nie zwracał na to uwagi. Na portret pradziada spoglądał w życiu może z dwa razy i nie zapamiętał zbyt wiele. Pewnie dlatego, że nie przedstawiał kobiety.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk odsuwanego krzesła. Poderwał się szybko i pomógł wstać Marianne. Zawsze bowiem zachowywał się jak na dżentelmena przystało.
- Muszę już iść, nie mogę pozwolić gościom czekać. Cieszę się, że nie będę dla ciebie problemem Natanielu... - Widział, że chciała dodać coś jeszcze, ale zrezygnowała. W głębi serca wiedział, o co jej chodziło. Dlatego nie nalegał. Nie chciał tego słuchać, na pewno nie teraz. Wiedział tylko tyle, że przez głupotę rady zrani swoją jedyną przyjaciółkę. Nie miał jednak wyboru i dobrze o tym wiedział. Zastanawiał się, jak to wszystko wpłynie na królestwo. Były dwie opcje, albo wszystko się wreszcie uspokoi, albo... Będzie jeszcze gorzej.
Odprowadził ją do wyjścia i pocałował w policzek na pożegnanie. W tym momencie zapomniał o manierach i o tym, że dziewcząt nie wolno całować w inne miejsca niż w dłoń. Ale na cóż miał teraz się pilnować, skoro niebawem i tak nikt nie będzie zwracał na to uwagi? Zmartwiony swoim dalszym żywotem i tym, że jego beztroska mija bezpowrotnie udał się z powrotem do swojej komnaty.


***


Wieczór nastał szybciej, niż się tego spodziewała. Ubrana w długą suknię w kolorze pudrowego różu czekała z niecierpliwością na rozwój wydarzeń. Kręciła się po sali, nerwowo sprawdzając każdy szczegół. Wszystko musiało być idealne. Bardzo zależało jej na powodzeniu tego balu. Nie mogła się jednak na niczym konkretnym skupić. Przed oczami wciąż miała twarz Nataniela, a w uszach brzmiały jego słowa.
To dla mnie zaszczyt.
Tak właśnie powiedział! Naprawdę tego chciał! Serce Marianne biło tak szybko, jakby chciało wyskoczyć jej z piersi. Sama właściwie nie wiedziała kiedy się w nim zakochała. Być może było to gdy spotkali się po raz pierwszy? Albo wtedy, na ceremonii koronacji, gdy ich spojrzenia się zetknęły? Istotny był tylko fakt, że trwało to już bardzo długo i nareszcie jej skryte marzenia będą miały szansę się ziścić. Uśmiechała się na samą myśl tego, co miało nastąpić już całkiem niedługo. Sądziła, że właśnie rozpoczął się najlepszy w jej życiu rok.
- Księżniczko. - Przyjazny głos sprowadził ją do rzeczywistości. Podróż do krainy marzeń się skończyła, a bal miał się rozpocząć za kilka minut. Wzrok dziewczyny zatrzymał się na idącym w jej kierunku masywnym mężczyźnie. Był od niej wyższy o co najmniej dwie głowy i starszy o jakieś dziesięć lat. Twarz pełna blizn zdawała się robić z niego postać przerażającą, ale dla Marianne był on najwspanialszą osobą, jaką kiedykolwiek poznała.
- Co jest, Drazel? Stało się coś? - Spytała pochodząc do niego i uśmiechając się ciepło. Od małego to on się nią opiekował, więc nie dziwnym było, że to jego wybrała na swojego ochroniarza. Mężczyzna wyciągnął dłonie w jej stronę ukazując drobny, wykonany ze srebra przedmiot. Była to mała tiara ozdobiona drobnymi diamentami.
- Zapomniałaś o czymś. - Wyraz jego twarzy na moment się zmienił. Uśmiech dodał mu ciepła i miękkości, a duże dłonie delikatnie nakładały na jej głowę ozdobę. Układał ją ostrożnie, by nie zepsuć starannie upiętej fryzury blondynki. Zapanowała pomiędzy nimi chwila harmonii i czegoś, czego sami do końca nie rozumieli. W tym momencie obydwoje wiedzieli, że rozumieją się bez słów. Zostało to jednak przerwane, gdyż do posiadłości zaczęli zjeżdżać goście, a Marianne musiała wyruszyć ich powitać. Jej wierny sługa podążał za nią, przybierając swoją normalną minę. Maskę osoby bez uczuć.



***


Dotarła na bal jako jedna z ostatnich. Nie spieszyła się jakoś specjalnie, bo dosyć, że nie czuła takiej potrzeby, to przecież wszyscy wiedzieli, że efektowne wejście mają ci, co przychodzą na końcu. Poza tym, chciała jak najdłużej odwlekać moment spotkania z Marianne i podporządkowaną jej częścią rodu. W głębi duszy wcale nie chciała tam iść. Wiedziała jednak, że taka jest jej powinność i bez chociażby słowa sprzeciwu podążała zaraz za swoimi rodzicami, stawiając kroki na marmurowych schodach prowadzących wprost do wejścia głównego.

Posiadłość była olbrzymia. Tak bardzo różniła się od jej rodzinnego domu! Ściany, bogato zdobione, kolor miały kremowo żółty. Nie widać było po nich, a także po wszechobecnych rzeźbach, biedoty Irysów, która z roku na rok stawała się coraz większa. Serce Cecylii zaciskało się mocno sprawiając jej ból za każdym razem, gdy miała okazje porównywać jej posiadłość z dworkiem głowy rodu. Tak bardzo pragnęła, by jej rodzice mogli mieszkać w budynku przypominającym ten!

Oficjalnie jednak nie mogła przyznać się do swoich marzeń, bo mogłaby zostać potraktowana jako osoba działająca przeciwko własnemu rodowi. A tego nie chciała. Dopóki traktowali ją jako swojego sprzymierzeńca, kogoś kto chce jak najlepiej dla wszystkich Irysów, nawet jeżeli się z nią nie zgadzali, pobłażali jej i wiele wybaczali. Dlatego też, panienka Luparie prowadziła swoją grę. Gra ta trwała praktycznie cały czas, bez żadnych przerw. Na każdym rogu bowiem mógł się czaić ktoś, kto ją znał, a pozory to wszystko, co w tej chwili miała.

Krok za krokiem stawał się coraz cięższy. Obcasy drobnych, zielonych szpilek zdobionych małymi kokardkami stukały cicho o kamień, a jej szeroka u dołu, piękna suknia falowała przy najmniejszym ruchu. Włosy miała puszczone luzem, zakręcone na końcach. Jedyną ozdobą była kokarda wpięta po prawej stronie. Makijaż miała delikatny, nigdy bowiem nie należała do kobiet, które ukrywają swoją twarz pod grubą warstwą pudru. Sama w sobie była wystarczająco piękna. Delikatna kolia, jedna z ostatnich jakie jej zostały, zawieszona na szyi pobłyskiwała lekko od świateł latarni i księżyca. Cecylia spojrzała w niebo i westchnęła cicho. Drzwi stanęły otworem.

Weszła do środka z głową uniesioną wysoko. Była dumna i pewna siebie, nie zamierzała poddać się woli kuzynki. Miała swoje zdanie na wiele tematów i nigdy nie postępowała wbrew swoim przekonaniom. Hol był dosyć spory, lecz dziewczyna przeszła go bardzo szybko. Znała posiadłość całkiem nieźle, dawniej bowiem często tu przyjeżdżała. Swe kroki skierowała od razu do sali balowej i wyprzedziła rodziców w momencie, w którym przekraczała próg. Wszystkie spojrzenia zatrzymały się na niej. Bez odrobiny zażenowania czy niepewności szła dalej. Jej oczom ukazała się drobnej postury kobieta. Ozdoby jakie miała we włosach lśniły radośnie, a mężczyzna po jej prawej stronie co chwila poprawiał je, gdy choć odrobinę się zsunęły. Cecylia zaśmiała się. Zawsze bawiła ją ta dziwna relacja panująca pomiędzy Drazelem a Marianne. Czasem nawet było jej ich żal. Gdyby obydwoje urodzili się jako mało ważni członkowie rodu zapewne ich losy potoczyłyby się zupełnie inaczej. Być może nawet byliby bardzo szczęśliwi. W gruncie rzeczy jednak, Luparie miała to w głębokim poważaniu. Nic a nic nie obchodziły ją problemy kuzynki, która swoim istnieniem uprzykrzała jej życie.

Ich spojrzenia spotkały się w tym samym momencie, a w oczach pojawił błysk nienawiści. Lawirujący wokół nich goście balu zdawali się nie zauważać niechęci dziewcząt do siebie, choć członkowie rodu już od dawna wiedzieli, że coś pomiędzy nimi jest nie tak. Cecylia lekko popchnięta przez ojca ruszyła w stronę gospodyni mrucząc pod nosem z niezadowolenia. Brzmiało to jak masa przekleństw i klątw jednocześnie, lecz na jej szczęście, nikt się nie przysłuchiwał. Gdy już stała w odległości jednego metra od blondynki ukłoniła się z gracją. Tak jak nakazywała tradycja.

- Marianne. - Mruknęła tylko. Bez żadnego głębszego przywitania, gdyż uznała to za całkowicie niepotrzebne.

- Witaj. - Usłyszała odpowiedź bez żadnego uczucia. Ochroniarz dziedziczki Irysów spojrzał na Cecylię i bez najmniejszego drgnięcia czy minimalnej zmiany mimiki kiwnął jej głową. Luparie zatrzymała swój wzrok na jego bliznach. Pamiętała go jako młodego chłopca, za którym zawsze we dwie chodziły. Był ich ideałem i kimś, kto bardzo troszczył się o obie dziewczyny. Wszystko jednak zmieniło się w momencie, w którym drogi przyjaciółek całkowicie się rozeszły. Drazel pozostał przy boku jej przeciwniczki i odrobinę ją to zabolało. Choć musiała przyznać, iż nigdy nie było pomiędzy nią a nim takiej więzi jak pomiędzy tamtą dwójką. Nie, zdecydowanie rozumiała w tym przypadku postępowanie dawnego towarzysza zabaw. Było jednak smutne to, co stało się z jego dawniej przystojną i pociągającą twarzą. Ochrona głowy rodu wymagała wielkiego poświęcenia, które okazał niejednokrotnie ratując życie swojej księżniczce. Przygotowany był do obrony dziewczyny za wszelką cenę, nawet swojego życia.

- Pięknie udekorowana sala. Na pewno wydałaś na ten bal krocie, kuzynko. - Jad w głosie było słychać na kilometry, ale Marianne najwidoczniej się tym nie przejęła. Była zbyt zajęta witaniem się i przytulaniem do rodziców Cecylii, którzy byli jej ulubionym wujostwem. Chociaż bardzo dobrze wiedziała, że podzielają poglądy swojej córki. W końcu to od nich ta je przejęła. Mimo to, mieli w sobie coś, co nie pozwalało ich nie lubić i blondynka bardzo dobrze zdawała sobie z tego sprawę.

- Nie znowuż tyle, by zabrakło nam na jedzenie. Nie sprowadzajmy majątku naszego rodu do minimum, bo tym tylko dajemy pretekst do kpin z nas. A jak sama dobrze wiesz, Lwy czekają na takie sytuacje. - Odpowiedziała oschle znów spoglądając na swoją rozmówczynię. - Mimo wszystko, zdziwiona jestem, że przybyłaś.

- To przyjęcie rodzinne. Jakże mogłoby mnie więc tutaj zabraknąć? - Nie dawała za wygraną. Nigdy nie popuści swojej krewniaczce, a już na pewno nie w bitwie na słowa. Cicha nienawiść stawała się coraz głośniejsza i właściwie tylko Marianne zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa jakie wynikało z samej osoby młodej Luparie. Tylko głowa rodu wiedziała, iż jej dusza był skażona złem i dlatego między nimi dwiema nigdy już nie będzie zgody. Czasami tęskniła za latami, w których Cecylia była jej najlepszą przyjaciółką. Zwierzały się wtedy sobie nawzajem i często doradzały. Rzeczywistość jednak jest brutalna, a one dwie przekonały się o tym bardzo wcześnie. W momencie, w którym Marianne zaczęła być przygotowywana do objęcia posady głowy rodziny kuzynka się od niej odsunęła. A może blondynka sama ją od siebie odrzuciła? Żadna z nich nie byłaby w stanie teraz powiedzieć, jak to dokładnie się stało, że z przyjaźni zrodziła się aż tak głęboka nienawiść.

- Oczywiście Cecylio, dlatego też bardzo cieszę się, że jesteś. - Powiedziała głosem sympatycznym, ale dało się w nim wyczuć sztuczność. Nie, zdecydowanie tak nie myślała i to sprawiało, że Luparie miała ochotę zdzielić ją w twarz. - Cóż więc u ciebie? Tak dawno się nie widziałyśmy, że zupełnie nie mam pojęcia, co się z tobą dzieje. - Marianne ewidentnie starała się ciągnąć rozmowę, żeby zachowywać się kulturalnie. Obie z resztą chciały wyjść na grzeczne i ułożone panienki

- Cóż pytasz? Właściwie to nic ciekawego. - Nie dane jednak było jej skończyć z założenia dłuższej wypowiedzi, gdyż do rozmowy wtrącił się ojciec dziewczyny.

- Szukamy jej męża. Może tobie uda się ją przekonać, że to najwyższy czas na zamążpójście. - Zaśmiał się cicho. I choć wtrącił się mącąc genialny plan córki, ta nie mogłaby się na niego gniewać. Milczała więc i tylko lekko się uśmiechała.

- Cóż, obie jesteśmy już starymi pannami. Ja jednak w przeciwieństwie do ciebie, sama sobie męża nie wybiorę. Więc może skorzystaj z okazji i znajdź kogoś, u czyjego boku spędzisz życie? - To byłoby bardzo na rękę blondynki. Wiedziała, że jeżeli kuzynka weźmie ślub będzie zbyt pochłonięta życiem gospodyni domowej by bawić się w opozycję. I być może wtedy uda się załagodzić cały ten spór! Tak, Marianne była święcie przekonana, że to najlepszy pomysł, jaki kiedykolwiek wpadł jej do głowy. Mina rozmówczyni jednak wyrażała tylko kpinę i pogardę, co zapewne oznaczało, że pomysł spotka się z gwałtowną odmową.

- Na cóż mi mąż? Żebym miała po nim sprzątać i gotować mu obiadki? Nie mam na takie rzeczy czasu. Ale co ty o tym możesz wiedzieć? Siedzisz przecież tylko w tym swoim pokoiku na górze niczym królowa. A jedyne wycieczki w twoim życiu to odwiedziny na zamku. - Wypowiedź zakończyła jednym głośnym prychnięciem. Rodzice starali się ją uspokoić cicho chrząkając, lecz nic to nie dało. Nakręciła się bowiem zbyt mocno, by teraz się powstrzymać.

- Ja przynajmniej mam jakąkolwiek możliwość wejścia na ten zamek i porozmawiania z królem. Ty o takim zaszczycie możesz tylko pomarzyć.

- Zaszczycie? Żartujesz sobie ze mnie? Któż chciałby rozmawiać z kimś tak tępym i bezużytecznym, jak nasz król?

- Jakże możesz go oceniać kuzynko, nawet go nie poznawszy?

- Widzę co się dzieje w królestwie. Nasz król to wielki leń, który niczego dla nas nie robi. Ale ty widzisz jedynie jego powierzchowność. Nie dostrzegasz jego wad, gdyż zadurzyłaś się w nim już dawno temu.- Dyskusja zaczęła przybierać poziom krytyczny, więc matka Cecylii złapała ją za łokieć i odciągnęła od Marianne nim ta zdążyła odszczeknąć coś równie nieprzyjemnego. Rodzina Luparie oddaliła się więc od głowy rodu i stanęła na uboczu.

- Cecylio! - Oburzenie ojca sprawiło, że dziewczyna poczuła skruchę. - Obiecałaś!

- Wybacz. Ale to naprawdę nie moja wina. - Mówiła cicho, ewidentnie nie zadowolona z takiego obrotu sprawy. Nie dokończyła męczyć rywalki i jednocześnie zawiodła dwie najbliższe sobie osoby. Była zmęczona całym tym balem i marzyła o tym, by jak najszybciej stąd odejść. Niestety, okazało się iż jej rodzice mieli całkiem inne plany, co do tego wieczoru...





***



Tymczasem Marianne kipiała ze złości. Czasami zastanawiała się, dlaczego taka urocza dziewczynka, jaką była jej kuzynka, zmieniła się w tak wredną i niebezpieczną kobietę. Naprawdę, nie potrafiła zrozumieć tego, co się stało. A przecież wszyscy robili co się tylko dało, by odciągnąć Cecylię od złej strony, jaka ciągle ją do siebie przyciągała. Blondynka pamiętała bardzo dobrze dzień, w którym poznała tajemnicę rodu. Dzień, w którym raz na zawsze wszystko się zmieniło. Od tej pory nie mogła być już tą samą uroczą dziewczyną. Musiała dorosnąć i stać się odpowiedzialna. Sama twierdziła, że szło jej to całkiem nieźle. A to, że chciała wreszcie pogodzić Lwy z Irysami... Co było w tym złego? Po tysiącu lat chyba czas najwyższy by w Enterneth zapanował pokój!

Tak, Marianne mimo wszystko była naiwna. Sądziła, że dobro zwycięży zło i wszyscy będą szczęśliwi. Razem z Natanielem będzie mogła zmienić przyszłość obu rodzin. Na samą myśl o blondynie uśmiechnęła się ciepło. Cóż, Cecylia wcale go nie znała. I to bardzo, ale to bardzo ją denerwowało. Dlaczego oceniała kogoś, kogo w życiu na oczy nie widziała? Prawda jednak była taka, jaką ją przedstawiła Luparie, choć Marianne tego nie zauważała. Miłość, zauroczenie jakie żywiła do młodego króla zaćmiewały jej widok na jego zachowanie i postępowanie. Bo cóż takiego zdziałał młody Lione przez te całe trzy lata?

Drazel chrząknął cicho wyrywając ją z zamyślenia. Westchnęła tylko i przygryzła wargę. Mężczyzna bardzo dobrze wiedział, co chodziło jej po głowie. Przez te wszystkie lata zdołał poznać ją na tyle dobrze, by bez pytania zgadywać o czym myślała. Poklepał ją lekko, niczym starszy brat swoją małą siostrzyczkę i dodał jej otuchy. Bal tak naprawdę dopiero się zaczął, a ona jako gospodyni miała masę obowiązków. Bez większych ceregieli wzięła się więc w garść i ruszyła dalej, by porozmawiać z innymi gośćmi.





***



Cecylia bardzo chciała wrócić do domu. Z minuty na minutę czuła się coraz gorzej. Nie miała jednak możliwości ucieczki, gdyż przyjechała tutaj z rodzicami. A oni jak na złość bawili się bardzo dobrze. Stała więc pod ścianą uśmiechając się sztucznie i wzrokiem wodziła za ojcem, który tańczył z matką i śmiał się wesoło. Czasami im zazdrościła. Tej więzi, która mimo lat nie zniknęła, a wręcz przeciwnie. Pogłębiła się i stała jakby nie rozrywalna. Miała jednak wrażenie, że sama nie potrafiłaby znaleźć nikogo, kto zająłby w jej sercu miejsce tak wyjątkowe, by wytrzymała z nim dłużej niż rok.

- Panienko. - Z zamyślenia wyrwał ją męski głos. Odrobinę nachalny, ale wydawał się całkiem sympatyczny. Machinalnie odwróciła głowę spoglądając wprost na twarz mężczyzny, który do niej mówił. Był młody, choć na jej gust, starszy od niej o jakieś sześć, może siedem lat. Długie, czarne włosy związane miał na plecach jedną wstążką, a białe zęby ukazywały się w szerokim uśmiechu. Oczy, podobnie do karnacji, były dosyć ciemne, lecz wesołe. Ogólnie, cały wydawał się bardzo zabawną postacią.

- Czy my się... znamy? - Zapytała nie wiedząc z kim ma do czynienia. Nigdy wcześniej go nie widziała, a przynajmniej tak jej się wydawało. Z drugiej strony, był to bal rodzinny, a co za tym idzie powinna go znać.

- Cóż, nie dane było nam się wcześniej poznać panienko. Choć ja dużo o tobie słyszałem. - Zaintrygował ją. Nie tym, że o niej słyszał, bo w sumie wśród Irysów była dosyć znana. Ale tym, że nie widzieli się wcześniej ani razu, choć znak na jego marynarce ewidentnie świadczył o tym, że obydwoje pochodzili z tego samego rodu.

- Cóż więc pan o mnie słyszał? Mam nadzieję, że same dobre rzeczy. - Uśmiechnęła się uroczo. Mężczyzna jednak zdawał się być odporny na jej uwodzicielskie zapędy, choć w sumie nie była do końca pewna. Sam uśmiechał się do niej cały czas i lekko pochylił w jej stronę.

- Zapewniam, że same dobre rzeczy, choć... Wie panienka, dla jednych są one wspaniałe, a dla innych wręcz przeciwnie. - Jego twarz znalazła się bardzo blisko jej ucha. Poczuła zapach bardzo drogich, pięknych perfum i była pewna, że ma przed sobą bogatego człowieka. Musiała przyznać, roztaczał wokół siebie czar, któremu nawet jej trudno było się oprzeć. Mimo wszystko, miała wrażenie, że coś jest nie tak. Że on wie coś, czego ona nie. I przede wszystkim, pod tą piękną twarzą na pewno krył się jakiś mroczny sekret. Dałaby sobie rękę uciąć, że tak właśnie było!

- Ale spokojnie. Usłyszałem tylko tyle ile ojciec panienki uznał za stosowne. - Ach, więc to tak! No, nie ładnie tak ze strony taty, że o niej plotkuje. Ale nie przerywała nieznajomemu, gdyż uznała jego informacje za dosyć interesujące.

- Proszę mi wybaczyć, nie przedstawiłem się. Darrel Write z rodu Irysów. - Złapał jej dłoń i ucałował lekko, cały czas spoglądając na nią tymi roześmianymi oczyma.

- Cecylia Amelia Luparie z rodu Irysów, lecz to na pewno pan już wie. - Odpowiedziała dygając lekko. Cały czas patrzyła na niego zaciekawiona, wzrokiem zachęcającym do dalszej rozmowy. - Cóż więc mój ojciec o mnie rozpowiadał?

- Same dobre rzeczy. Na pewno to, iż jest panienka bardzo dobrze wykształconą i kulturalną osobą. No i przede wszystkim... Bardzo kocha pani rodzinę. - Spojrzał na nią znacząco. Aha, więc o to chodziło! Przejrzała go, ale tylko dlatego, że sam na to pozwolił. Odrobinę ją to denerwowało, gdyż wolała sama wyciągać informacje, a nie mieć je podane na tacy.

- Owszem. Ale skoro był pan w stanie się o tym dowiedzieć... Zapewne podziela pan moją... miłość. - Kiwnął głową potakująco i już miał coś powiedzieć, gdy tuż przy nich pojawili się rodzice dziewczyny.

- Ach, Cecylio! Widzę, że już się poznaliście. - Ojciec ewidentnie wydawał się być zadowolony i szczęśliwy. Wzbudziło to w niej dozę nieufności i podświadomie przeczuwała jakiś jego podstęp. Ale zanim zdążyła w myślach wypowiedzieć to, czego się obawiała...

- Widzisz, Darrel jest kandydatem na twojego męża, kochanie. - Spodziewała się tego. Spojrzała na mężczyznę, który wydawał się być lekko zakłopotany. Czyżby wcale nie należał do tych chłopaczków, co chcieliby posiąść jej serce od tak i bez zażenowania podrywali ją na każdym kroku? Oho, wzbudził jej zainteresowanie, po raz kolejny tego wieczoru. Ale jeżeli nie chodziło mu o rękę, to czegóż mógł chcieć?

Zapadła pomiędzy nimi chwila ciszy, którą przerwała matka Luparie.

- Cóż, dobrze by było, gdybyście sobie porozmawiali. Ale może... Nie dzisiaj? Jestem bardzo zmęczona i chciałabym wrócić do domu. Zapraszamy cię do nas w przyszłym tygodniu Darrelu. - Wyglądało na to, że nawet ona zdążyła go już poznać. No nic, nareszcie mogli wrócić do posiadłości, chociaż w tym momencie... Cecylia wcale tego nie chciała. Spojrzała tylko zaciekawiona na swojego rozmówcę i mimo niechęci skierowała się do wyjścia zaraz za rodzicami. Nim jednak zrobiła kilka kroków poczuła na swoim ramieniu silną dłoń. Przytrzymał ją i nachylił się ustami dotykając jej ucha.

- Przyjadę do ciebie niebawem. Jest tyle spraw, o których chciałbym porozmawiać. I nie chodzi tu o żaden ślub, panienko. - Odsunął się nieznacznie i z szerokim, odrobinę głupkowatym uśmiechem pomachał jej na dowidzenia. Kiwnęła tylko głową i pospieszyła za rodzicami, nadal nie do końca rozumiejąc, co się stało.





***



Chodził w kółko po komnacie. Było już bardzo późno, ale dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo obawiał się przyszłości. Oni naprawdę sądzili, że ożeni się z Marianne? Przecież to była jedyna przyjaciółka jaką miał! Nie chciał zmarnować tej więzi pomiędzy nimi i zniszczyć jej aranżowanym małżeństwem. Zwłaszcza, że znał siebie. Wiedział, iż nie będzie wierny. Kobiet na świecie było zbyt wiele, by mógł należeć tylko do jednej. Poza tym, nie był głupi. Widział, kim był dla głowy Irysów. Wiedział, jakie uczucia skrywała w swoim sercu. Dlatego tym bardziej ten ślub był najgorszą decyzją, jaką rada mogła podjąć kiedykolwiek! I dla niego samego i dla całego rodu Lwów. Kto w ogóle zapragnął łagodzić trwający od stuleci spór? Przecież to było niemożliwe! I choć Nataniel nigdy wcześniej nie starał się nawet zrozumieć o co w tym chodzi, teraz bardzo dobrze wiedział, że Irysy i Lwy nigdy nie będą się tolerować.

Usiadł na chwilę na łóżku i zaczął myśleć. Miał naprawdę spore kłopoty, ale co mógł z tym zrobić? No co? Był wręcz bezradny, bo radzie nie wolno się sprzeciwiać. Chociaż... W jego głowie narodził się nowy pomysł, którego wykonania postanowił nie odkładać na później. Czym prędzej się podniósł i skierował do wyjścia. Po drodze coś przewrócił, lecz nie przejął się tym ani trochę. Będąc już na korytarzu wpadł na jakąś pokojówkę, ale pędząc dalej wykrzyczał tylko jakieś słowo przeprosin i już go nie było.

Chwilę później stał pod drzwiami komnaty Ernesta. Jego ulubionego nauczyciela, który obecnie zasiada w radzie i ma w niej dosyć znaczące zdanie. Zapukał powstrzymując się z całych sił, by nie wbiec tam od razu i wykrzyczeć swojego pomysłu. Po krótkim czasie, który Natanielowi wydawał się być wiecznością, drzwi otworzyły się. Stał w nich rosły mężczyzna o oczach emanujących dobrocią. Dawniej było w nich więcej uprzejmości, lecz lata które przeżył sprawiły iż był w nich teraz przede wszystkim żal. Twarz miał pokrytą siwym zarostem, a włosy były cienkie i przerzedzone.

- Nataniel? - Był ewidentnie zdziwiony. Czy to obecnością swojego byłego ucznia, czy może jednak porą w jakiej się zjawił? - Co cię do mnie sprowadza? - Drzwi otworzyły się szerzej i młody król został wpuszczony do środka. Blondynowi z podekscytowania trzęsły się ręce, bo uważał że trafił na kogoś, kto mu pomoże.

- Nie mogę się ożenić! - Wykrzyczał na wstępie. Bardzo chciał mówić spokojnie, przekonująco, jednak emocje wzięły nad nim górę. - A już na pewno nie z Marianne. Musisz przekonać radę, że to zły pomysł!

- Naprawdę nie chcesz? - Ernest zaśmiał się cicho. - Sądziłem, że to śliczna panienka, która będzie ci odpowiadać.

- Jest ładna. Ale to moja jedyna przyjaciółka! Dobrze wiesz, że nie będę potrafił kochać tylko i wyłącznie jej. - Twarz rozmówcy ściągnęła się nieznacznie. Zrozumiał o co chodziło, lecz nie zamierzał dawać za wygraną.

- Najwyższy czas, żebyś dorósł Natanielu. Nie możesz być przez całe życie beztroskim chłopcem, któremu w głowie tylko spódnice. - Mówił karcąco i król zrozumiał, że przegrał. Skoro nawet jego nauczyciel nie był w stanie się za nim wstawić... Sprawa była przegrana. Z miną cierpiętnika kiwnął głową i wyszedł bez słowa. Czuł się tak, jakby ktoś strzelił mu z całej siły w twarz. I co teraz?





***



Od balu minęło kilka dni, a Cecylia nadal nie wiedziała o co mogło chodzić Darrelowi. Do tej pory nie zjawił się w jej posiadłości, lecz wiedziała, że w końcu przybędzie. Każdy dzień spędzała czekając na niego i niecierpliwiąc się coraz bardziej. W końcu stwierdziła, że tak być nie może. Nie mogła przesiadywać całymi dniami w domu tylko dlatego, że ktoś kogo praktycznie nie znała stwierdził, że kiedyś ją odwiedzi. Postanowiła więc wyjść na świeże powietrze i przejść się po Romar.

Stolica królestwa była bardzo zaludniona. Mieszkali w niej nie tylko ludzie i cerbery, których przedstawicielami były dwa arystokratyczne rody, ale także krasnoludy, elfy czy potwory. Driady i syreny wolały obrzeża miasta, więc w samym centrum raczej się ich nie spotykało. A smoki jeżeli się pojawiały, ukrywały swoje pochodzenie przybierając ludzką postać tak, by nie wyróżniać się zbytnio. Bowiem wszyscy gwardziści i łowcy polowali właśnie na głowy tych przerażających i niebezpiecznych stworzeń. Wspomnienia tego, co zdarzyło się dawno temu nadal siedziały w sercach mieszkańców i wszyscy się ich po prostu obawiali. Cecylia jednak nie zwracała zbyt dużej uwagi na przechodniów, których mijała. Szła po prostu przed siebie oddychając powietrzem przesiąkniętym zapachem z karczm i innych budynków użytkowych.

Było jeszcze wcześnie, choć południe minęło już jakiś czas temu. Słońce świeciło wysoko na niebie i wiadomym było, że nadchodziły najgorętsze dni w całym roku. Dziewczyna postanowiła wybrać się na rynek, gdyż od tygodnia trwał wielki kiermasz. W takich momentach okazje były dosyć interesujące i być może nawet uda jej się znaleźć coś ciekawego. Coś na co będzie ją stać.

Po dosyć długim i spokojnym spacerze zbliżyła się do dzielnicy handlowej, na której panował jeszcze większy harmider niż zawsze. Ledwo przeciskała się pomiędzy przechodniami, mocno ściskając torebkę. Było duszno, gwarno, a w powietrzu unosił się zapach potu. Nie było to najprzyjemniejsze miejsce, do jakiego mogła trafić. Jednak, jeżeli postanowiła, że dotrze na sam rynek, tak też zrobi. Zawsze robiła to, co sobie wymyśliła. Po dłuższym czasie przepychanek udało jej się dotrzeć na miejsce, jednak tam tym bardziej nie było spokoju. Westchnęła głośno i wtopiła się w tłum, by jak najbardziej zbliżyć się do stoisk kupców. Jednych bardzo dobrze znała, gdyż mieszkali w mieście i handlowali przez cały rok. Zjawiali się jednak też tacy, co dopiero przybyli z podróży. Gdzieś w tłumie mignęły jej królicze uszy, zapewne należące do przedstawiciela tych cerberów, którzy nie potrafili się ukrywać. Nie zwróciła jednak na tą osobę zbyt wiele uwagi, gdyż ujrzała na stoisku zamorskiego kupca coś, co bardzo, ale to bardzo jej się spodobało. Wepchnęła się bez ceregieli i złapała w dłonie piękną, srebrną broszkę. Ku jej zdziwieniu, znajdował się na niej pięknie wygrawerowany herb jej rodu. Serce zakuło ją z żalu, gdyż zdała sobie sprawę, że nie tylko ona musiała posprzedawać dobra rodzinne by mieć co włożyć do garnka. Wpatrywała się w ozdobę przez dłuższą chwilę.

- Widzę, że panience się podoba. - Usłyszała skrzekliwy głos i spojrzała na jego właściciela. Starszy mężczyzna z długą, siwą brodą patrzył na nią małymi, świecącymi oczami. Widać w nich było przede wszystkim chciwość. Oblizał lubieżnie usta i podrapał się po głowie. - Bardzo piękna, autentyczna broszka panienko. Jedyne pięćdziesiąt sztuk złota! Taka okazja nigdy się nie powtórzy. - Zachęcał ją, lecz ona wcale go nie słuchała. Patrzyła na broszkę. Pięćdziesiąt? To trochę dużo, lecz za odzyskanie rodzinnego skarbu dałaby więcej. Wyciągnęła sakiewkę, wyjęła z niej obliczoną sumę i wcisnęła w zniszczone łapy handlarza. Nie patrząc na niego więcej odwróciła się i próbowała wydostać z tłumu. Okazało się to dużo trudniejsze, niż jej się to wydawało. Nagle poczuła jak coś na nią wpada, a potem usłyszała chlupot. Odwróciła się szybko i ujrzała młodego, dosyć niskiego chłopca leżącego w kałuży. Miał krótkie, strzyżone na pazia blond włosy i wyglądał tak, jakby zaraz miał się rozpłakać. Przez chwilę patrzyli się sobie w oczy, nie zwracając uwagi na ludzi, którzy ich szturchali i deptali.

- Rany, nic ci nie jest? - Zapytała Cecylia podając mu rękę. Wydawało jej się, że już gdzieś go kiedyś widziała. Nie mogła jednak przypomnieć sobie gdzie bądź kiedy to było. Chłopaczyna zdenerwowany złapał jej rękę i podniósł się patrząc na nią przerażonym wzrokiem. Lekki rumieniec pojawił się na jego twarzy, a on zamiast odpowiedzieć na jej pytanie pokręcił tylko głową.

- J-ja... p-przepraszam! - I nim dziewczyna się zorientowała, biedak już wskoczył w tłum i zniknął z jej pola widzenia. Kim był ten dziwny chłopiec? I dlaczego miała wrażenie, że go zna?

Rozmyślania musiała przerwać w momencie, w którym jakiś gwardzista nie zważając na nic szturchnął ją mocno tak, że prawie się przewróciła. Od upadku uratował ją inny mężczyzna, na którego wpadła. Był wysoki, to zauważyła na samym początku.

- Przepraszam. - Wyjąkała poprawiając suknię i dygając delikatnie przed nieznajomym. Gdzieś w tłumie ktoś krzyczał coś o złodziejach. Teraz mogła lepiej przyjrzeć się swojemu wybawcy. Miał średniej długości, brązowe włosy, które falowały wesoło wokół jego twarzy. Oczy miał niby w tym samym kolorze, ale były jakieś dziwne. Błyszczały bowiem w słońcu i zdawały się mieć masę złotawych przebłysków. Przez chwilę dziewczyna stała jak zahipnotyzowana i wpatrywała się w nie.

- Nic się nie stało. Gwardziści tutaj w Romar mają chyba w zwyczaju nie zwracać uwagi na nic, poza czubkiem własnego nosa. - Mężczyzna odpowiedział uśmiechając się wesoło, na co sama zareagowała uśmiechem.

- Niestety. Wszystko, co związane z królem tak wygląda. - Burknęła cicho, z niezadowoleniem. Przyjrzał jej się zaintrygowany.

- Cóż, nie jestem tutaj na tyle długo, by móc z pewnością potwierdzić panienki zdanie. Lecz nie sądzę, by ktoś tak uroczy potrafił kłamać. - Jakże się mylił! Lecz Cecylia nie zamierzała wyprowadzać go z błędu.

- Pan jest tutaj nowy? Cóż, ostatnio widzę, że coraz więcej przybyszów pałęta się po stolicy.

- Owszem, przybyłem dzisiaj rano. I jeżeli mam być szczery... Odrobinę się zgubiłem. - Wyglądał na zakłopotanego, ale dodawało mu to uroku. Był od niej dużo wyższy, więc cały czas musiała wyginać szyję, by móc patrzeć na jego twarz. -Myślałem, że pójście za tłumem będzie dobrym pomysłem, ale chyba się myliłem.

- Normalnie zapewne trafiłby pan w końcu tam, gdzie chce. Ale mamy wielki kiermasz i wszyscy pchają się na rynek. A dokąd chciał pan dojść?

- Szukam jakiejś dobrej karczmy, gdzie można by coś zjeść i jednocześnie przenocować, panienko. Słyszałem, że Miedziany Diadem byłby odpowiedni, lecz nie wiem, jak do niego dojść.

- Nie goszczę w karczmach zbyt często, ale wiem, gdzie to jest. Mogę panu wskazać drogę.

- Naprawdę? Byłoby mi bardzo miło, ale nie chciałbym sprawiać problemów.

- Och nie. Szczerze mówiąc, może mi się pan nawet przydać. Wydostanie się z tego tłumu chyba przerasta moje możliwości. - Zaśmiała się cicho, na co on odpowiedział tym samym.

- W takim razie, układ stoi. Ja pomogę panience wyjść z rynku, a panienka pokaże mi drogę do Miedzianego Diademu... Ale... Gdzież moje maniery! Nie przedstawiłem się! William Rincewind, do usług! - Schylił się teatralnie z łobuzerskim uśmiechem na ustach.

- Cecylia Luparie, miło mi. - Dygnęła uroczo i już po chwili szła trzymana przez niego za ramię.

Mężczyzna torował im drogę do wyjścia z głównego dziedzińca, bo w przeciwieństwie do niej cokolwiek widział. Po dłuższym czasie przepychania się i przeciskania przez tłum udało im się dotrzeć do celu. Otarli sobie pot z czoła i uśmiechnęli się pogodnie. Dziewczyna schowała do torby broszkę, którą przez cały czas trzymała w ręku i skręciła w prawo. On poszedł za nią, bo według umowy miała go zaprowadzić do celu jego podróży.

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a z oddali było już słychać głośne rozmowy i pijackie piosenki. W powietrzu czuć było zapach piwa i pieczonej baraniny. To wszystko oznajmiało im, że są blisko miejsca, do którego zmierzali. Niebawem ich oczom ukazał się spory, drewniany budynek. Szyld zawieszony na nim upewnił ich tylko w przekonaniu, iż udało im się trafić tam, gdzie chcieli. Cecylia skłoniła się lekko i zaczęła żegnać.

- Dziękuję panience za pomoc. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.

- Być może, panie Rincewind. Być może. - Uśmiech nie znikał z jej twarzy. - A tymczasem, życzę miłego pobytu w Romar. Dowidzenia. - Odwróciła się, a on skłonił się na pożegnanie. Patrzył za nią jeszcze przez chwilę uśmiechając się szeroko. Był to jednak dziwny, dosyć przerażający uśmiech. Oblizał usta i z błyskiem w oczach wszedł do karczmy. Nieświadoma niczego dziewczyna skierowała się prosto do domu. I w tym momencie przypomniała sobie, skąd mogła znać blondyna, który na nią wpadł! Był bardzo podobny do pracującej w pobliskiej herbaciarni dziewczyny. Czyżby byli rodzeństwem?





***



Nataniel tymczasem nadal nie mógł przeżyć tego, co czekało go w najbliższej przyszłości. Postanowił jednak, że od dnia ślubu będzie wierny Marianne. Uważał, że zasługiwała na to jak najbardziej. Miał więc jeszcze trochę czasu na zabawę i poznawanie nowych kobiet. Dlatego też, nie mógł marnować czasu. Każdą wolną chwilę chciał spędzać na przyjemnościach, by w momencie poślubienia swej przyjaciółki stać się odpowiedzialnym i dobrym mężem.

Do komnaty weszła Marie, uśmiechając się lekko. Z początku jej nie zauważył lecz gdy zaczęła przygotowywać jego łóżko do snu, odwrócił się i rozpromienił na jej widok. Nie za bardzo wiedziała, o co może mu chodzić.

- Panie? Coś się stało? - Zapytała zmartwiona, bo mimo wszystko darzyła go sympatią. Jako król może i nie był najlepszy, ale panem był dobrym. Nigdy na nią nie krzyczał, choć popełniała masę błędów. Zawsze był miły i sympatyczny. Jej serce na jego widok przyspieszało, lecz znała swoje miejsce. Służka taka jak ona nigdy nie będzie mogła liczyć na uczucie ze strony kogoś takiego jak on.

- Nic takiego Marie, nic takiego... - Podszedł do niej i od tyłu objął ją za szyję. - Po prostu czuję się taki samotny. Potrzebuję kogoś, do kogo mógłbym się przytulić. - Rumieniec oblał jej twarz. Chrząknęła.

- Ma przecież panicz panienkę Marianne. - Powiedziała cicho nie przerywając swojej pracy. Nataniel zaśmiał się bezgłośnie, a powietrze, które przy tym sie wytworzyło owiało jej ucho.

- Mariannie jest moją przyjaciółką. A ja potrzebuję w tej chwili kobiety. Kobiety, takiej jak ty. - Jego usta spoczęły na jej szyi, a ona już wiedziała, czego pragnął. Mogła mu się sprzeciwić, lecz nie chciała. Ten jeden raz mogła mu pozwolić na wszystko, zwłaszcza, że sama pragnęła jego bliskości. Nim się zorientowała leżała już na łóżku, a on na niej.

Ta noc wydawała jej się taka długa, lecz jednocześnie najpiękniejsza w jej życiu. Nataniel natomiast myślał jedynie o tym, że już niebawem skończy się jego radosne i przyjemne życie.


______________________________________________________
Rany, rany. Wreszcie udało mi się skończyć rozdział pierwszy. Trochę mi to zajęło, bo miałam masę spraw na głowie. Ale udało mi się zdać prawo jazdy, więc teraz powinnam mieć więcej czasu dla siebie. Inna sprawa, że w tym czasie będę się uczyć do matury, także... Nie wiem, kiedy ukaże się rozdział drugi.

Podziękowania przede wszystkim dla mojej bety: Bezimiennej. Gdyby nie ona w tym rozdziale byłoby tyle błędów, że zapewne nie jedno z was zapłakałoby nad jego beznadziejnością.
No i chciałabym jeszcze pozdrowić Piesza i Marcina, którzy mnie ciągle poganiali. Kto wie, kiedy ten rozdział ujrzałby światło dzienne, gdyby nie oni.

Postacie inspirowane w tym rozdziale:
Nataniel, Marianne, William, nieznajomy chłopiec spotkany na rynku.






Kilka linków:
http://virtualkingdom.mojeforum.net
http://virtualkingdom.forumpl.net






Więcej na temat Virtual Kingdom znajdziecie: http://irysek.tumblr.com/virtualkingdom

20 komentarzy:

  1. czemu nie opisałaś sceny seksu Nataniela i Marie, przecież jesteś w tym zajebista ;_____; ale poza tym to fajnie, niech nataniel wyrucha jeszcze kilka suk, chociaż nie wiem czy ogarne większą ilość tajemniczych postaci lol XD i gz zdania prawa jazdy, pracuj tak dalej<3 s.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie napisałam tej sceny, bo po prostu... NIE UMIEM XD Poza tym, w tej historii nie chodzi o seks :C
      Lol, Satsu, proszę Cię xDD" Ale spoko, jeszcze kilka ich spotka.
      Dzięki, dzięki. Za dwa tygodnie będę już jeździć do szkoły autkiem, a nie autobusem xD"

      Usuń
  2. i nadaj każdemu nazwiska dokładnie plx bo nie ogarniam wiesz już XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nataniel Lione i Cecylia Luparie. Spis postaci niedługo się zrobi, to będę Cie tam za każdym razem odsyłać xDDDD

      Usuń
  3. Jejku jejku <3 Jestem ciągle w takim zachwycie, że nie mogę myśleć (jakbym kiedyś myślała xD). Nawet nie wiesz jak się cieszę czytając tak wspaniałe opowiadanie i to jeszcze z realiami Virtual Kingdom :'D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Asu ; ; W następnym rozdziale będzie Cię więcej, więc czytaj dalej.
      *taka wzruszona*

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. Pieszo będzie walczyć w następnych rozdziałach synu.
      Tylko motywuj mnie do pisania :C

      Usuń
  5. Marcin approves, pisaj dalej Irysie

    OdpowiedzUsuń
  6. Powiem Ci, że poza tym nędznym 'męskim' głosem chyba nie mam żadnych obiekcji co do tekstu :P Pisz, pisz :3
    Ankooooo ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bo, męskim no. Męskim męskim. Rozumiesz. XD
      Piszę, piszę. Liczę, że będziesz dalej czytać xD"

      Usuń
    2. Będę, będę, spam mnie tym dalej xD wiesz, po prostu ten 'męski' wydaje mi się zbędny, wiadomo przecież że postać jest facetem, to i jaki głos mieć by mógł? Bo przygięty mi tu nie pasuje, a zresztą z moją słabością do takowego, to nie ma nawet o czym mówić xDDDD I Cycolina mnie troszku irytuje, ale może mi minie :c

      Usuń
    3. W następnym rozdziale poznasz Feliksa. Wtedy dowiesz się, jak facet może nie mieć męskiego głosu xDDDDDDDD
      Cycolina jest kochana xD Znaczy ten, no. Czemu Cię irytuje? D':

      Usuń
  7. Zielony Czytelnik7 lutego 2013 18:47

    Dobra, obiecałem ci komentarz. A ponieważ wszyscy wiemy, że dotrzymuję obietnic, to piszę tu komentarz i zamierzam napisać go takiego, że spojrzysz na niego i stwierdzisz "...fuck"! Napiszę tutaj co o tym opowiadaniu myślę, wszystko po kolei. I nawet nie wypunktuję, choć poprawiłoby to czytelność.
    Whatever, zacznę od tego, co w tym opowiadaniu wydaje mi się najważniejsze, czyli postacie. Po kolei, w kolejności losowej, bez ustalonej kolejności. Nataniel - nie wiem, czy ona miał mieć konkretną głębię, czy coś, ale - co było dość jasno stwierdzone - jest to kobieciarz niezadowolony ze swojej roli władcy królestwa. Łał, dramat! Chociaż to zamieszanie z Marianną faktycznie coś wnosi, to niesamowite! Znaczy w prologu wydała mi się to postać... płaska i pusta. W tym rozdziale wydaje mi się... płaska i pusta. Faktycznie jego dramat związany z szefową rojalistek jest fajny tylko dlatego, że sama szefowa jest fajna. Niby, na pierwszy rzut oka, po prostu ładna i perfidna dla przeciwników, a w dodatku głupio zakochana, ale... Ma coś w sobie. Jakiś potencjał, którego w naszej Królewskiej Mości nie widzę. Marianne nadrabia chociażby starciami słownymi z Cecylią, które mi osobiście bardzo się podobały. Wydaje mi się, że to mój ulubiony fragment rozdziału ^ ^.
    Tak, to skoro już przy tym jesteśmy, to pospamię sobie o samej Cecylii. Naczy pospamiłbym, ale w sumie co o niej sądzę to już ci wspominałem, więc tak w skrócie powiem, że wciąż uważam ją za zajebistą. Łał, mam czego pogratulować... opowiadanie ma główną bohaterkę która faktycznie jest fajna, to nie jest jakoś strasznie częsta rzecz...
    A spinając te dwie postacie w całość, mamy Drazela. O którym wiemy stosunkowo niewiele. Znaczy, tak, wiemy, że przyjaciel tej dwójki z dzieciństwa, że został przy Mariannie jak Cec weszła w buntowniczy okres (z którego nie wyszła), że był jej osobistym gorylem i stracił przy tym twarz. No i że czyta jej w myślach. Ale w sumie nie wiemy, co gościu sobie myśli tak naprawdę, mówi przyjaznym głosem, ale... w momencie, kiedy wyrwał z zamyślenia Mariannę, aby chwilę później włożyć jej tiarę na łeb, byłem autentycznie przekonany, że zamierza wbić jej nóż w brzuch. Ok, może to tylko moja chora wyobraźnia, ale to było zajebiste, jest taką mroczną ostoją do której głowy nie mamy dostępu i to jest zajebiste. Serio. Uwielbiam gościa więc... nie spierdol tego. XD
    Ojciec Cecylii. Nie było o nim wiele, więc nie napiszę raczej wiele, chcę tylko zastrzec, że to PERFIDNY KŁAMCA. Wyrzucał Cecylii, że obiecała być grzeczna na balu, podczas gdy to wcale nie jest prawda, bo ona wyraźnie zastrzegła, że niczego nie zamierza obiecywać. Problemy z pamięcią?
    ~wolna myśl która mnie teraz naszła - Cecylia jest cudowna w zarywaniu do wszystkich, jednocześnie nie zarywając do nikogo~

    I ten, dzielę koment na dwie części, bo mi się tu buntuje, że maks 4096 znaków, więc pod spodem masz kolejną część ^ ^

    OdpowiedzUsuń
  8. Zielony Czytelnik7 lutego 2013 18:51

    Dobra, obiecałem ci komentarz. A ponieważ wszyscy wiemy, że dotrzymuję obietnic, to piszę tu komentarz i zamierzam napisać go takiego, że spojrzysz na niego i stwierdzisz "...fuck"! Napiszę tutaj co o tym opowiadaniu myślę, wszystko po kolei. I nawet nie wypunktuję, choć poprawiłoby to czytelność.
    Whatever, zacznę od tego, co w tym opowiadaniu wydaje mi się najważniejsze, czyli postacie. Po kolei, w kolejności losowej, bez ustalonej kolejności. Nataniel - nie wiem, czy ona miał mieć konkretną głębię, czy coś, ale - co było dość jasno stwierdzone - jest to kobieciarz niezadowolony ze swojej roli władcy królestwa. Łał, dramat! Chociaż to zamieszanie z Marianną faktycznie coś wnosi, to niesamowite! Znaczy w prologu wydała mi się to postać... płaska i pusta. W tym rozdziale wydaje mi się... płaska i pusta. Faktycznie jego dramat związany z szefową rojalistek jest fajny tylko dlatego, że sama szefowa jest fajna. Niby, na pierwszy rzut oka, po prostu ładna i perfidna dla przeciwników, a w dodatku głupio zakochana, ale... Ma coś w sobie. Jakiś potencjał, którego w naszej Królewskiej Mości nie widzę. Marianne nadrabia chociażby starciami słownymi z Cecylią, które mi osobiście bardzo się podobały. Wydaje mi się, że to mój ulubiony fragment rozdziału ^ ^.
    Tak, to skoro już przy tym jesteśmy, to pospamię sobie o samej Cecylii. Naczy pospamiłbym, ale w sumie co o niej sądzę to już ci wspominałem, więc tak w skrócie powiem, że wciąż uważam ją za zajebistą. Łał, mam czego pogratulować... opowiadanie ma główną bohaterkę która faktycznie jest fajna, to nie jest jakoś strasznie częsta rzecz...
    A spinając te dwie postacie w całość, mamy Drazela. O którym wiemy stosunkowo niewiele. Znaczy, tak, wiemy, że przyjaciel tej dwójki z dzieciństwa, że został przy Mariannie jak Cec weszła w buntowniczy okres (z którego nie wyszła), że był jej osobistym gorylem i stracił przy tym twarz. No i że czyta jej w myślach. Ale w sumie nie wiemy, co gościu sobie myśli tak naprawdę, mówi przyjaznym głosem, ale... w momencie, kiedy wyrwał z zamyślenia Mariannę, aby chwilę później włożyć jej tiarę na łeb, byłem autentycznie przekonany, że zamierza wbić jej nóż w brzuch. Ok, może to tylko moja chora wyobraźnia, ale to było zajebiste, jest taką mroczną ostoją do której głowy nie mamy dostępu i to jest zajebiste. Serio. Uwielbiam gościa więc... nie spierdol tego. XD
    Ojciec Cecylii. Nie było o nim wiele, więc nie napiszę raczej wiele, chcę tylko zastrzec, że to PERFIDNY KŁAMCA. Wyrzucał Cecylii, że obiecała być grzeczna na balu, podczas gdy to wcale nie jest prawda, bo ona wyraźnie zastrzegła, że niczego nie zamierza obiecywać. Problemy z pamięcią?
    ~wolna myśl która mnie teraz naszła - Cecylia jest cudowna w zarywaniu do wszystkich, jednocześnie nie zarywając do nikogo~

    Ok, druga część poniżej, bo mi się tu buntuje, że komentarz może mieć maks 4096 znaków ^ ^

    OdpowiedzUsuń
  9. Również Zielony Czytelnik7 lutego 2013 18:52

    Ok, druga część leci. Maksimum komentarza nie powinno być tak krótkie...

    No, Darrel? Wydaje się intrygujący, nawet jeśli głównie przez to, że po prostu gdzie pojawi się w tekście tam zaraz określenia pokroju "tajemniczy" czy "intrygujący". Brzmię jakbym się czepiał? Twierdzę, że to źle? A jeśli nie, to po cholerę to piszę? Może dlatego, że niezbyt wiele mogę o nim faktycznie napisać, ale mimo wszystko jako taki jest interesujący. Choć jakoś nie sądzę, aby Cec znalazła w nim "upragnionego" męża ^ ^'
    Will Rincewind. Cóż mogę o nim powiedzieć? Znaczy poza tym, że przez nazwisko kojarzy mi się z pewnym czarodziejem ze "Świata Dysku" Terry'ego Pratchett'a, gdzie o ile ów mag jest sam w sobie świetną postacią, o tyle samemu Will'owi, który ma wydawać się chyba raczej męski i odważny to na dobre nie wychodzi, ale to tylko ja. No dobra, nic o nim nie wiadomo, wydaje się być randomem z którym osoba prowadząca Cec umówiła się, żeby popisać, bo któreś z nich nudziło się na forum. Ale mniejsza, wydaje się fajny, jak będzie o nim więcej, to powie się o nim więcej.
    Marie wydaje się tylko randomową służką, która została wykreowana po to, aby Nataniel miał się z kim zabawić. Widać nie umie wyrwać fajnych postaci w tym opowiadaniu (z wyjątkiem Marianne), toteż nasz król musi zadowalać się nic nie znaczącymi postaciami. Może to i dobrze. Ale głównie tylko sprawia, że miałem skrobnąć coś o służącej, a wyżalam się, że nie podoba mi się Nataniel jako postać. Cóż, może to nie tak źle - JAKIEŚ emocje budzi, to już coś ^ ^'
    I nie wiem o co chodzi anonimom powyżej z nadmiarem tajemniczych postaci.Przecież wszystko jest jasne i klarowne O.o
    Czy ktoś pokaże Cecylii gdzie jej miejsce? Czy tragiczny ślub Marianne i Nataniela dojdzie do skutku? Czy Nataniel zdąży wcześniej przespać się ze wszystkimi przedstawicielkami płci pięknej w zamku? O tym w następnym odcinku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Nataniel jest jak Joffrey z gry o tron. Jest tak dobry w byciu chujowym że nikt go nie lubi.

      Usuń
  10. Nie rozumiem, dlaczego cały tekst jest zaznaczony na czarno. To strasznie utrudnia czytanie i męczy oczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze? Też tego nie rozumiem.
      Blogspot robi numery, już poprawione.

      Usuń