Zima. Panujący na dworze mróz wdzierał się pod wszystkie części ubrań
sprawiając, że ciało drżało. Było jeszcze wcześnie, ale ciemność zdążyła już
zapanować wokół miasta. Zaśnieżone ulice, na których mimo wszystko znajdowało
się sporo ludzi, były ozdobione lampkami, choinkami i bombkami. No tak,
zbliżało się Boże Narodzenie. Największe święto w roku, zwłaszcza dla
kochających się rodzin. Dawało im szansę na spotkanie się, poczucie jedności w
swoim gronie. Co więc sprowadzało tego mężczyznę do klubu stojącego na uboczu
miasta? Powinien być teraz w domu, ze swoją żoną i dziećmi. A jednak... Coś
przyciągało go do tego miejsca, choć do końca sam nie rozumiał dlaczego. Szedł
szybko, z ust wylatywała mu para, a w myślach miał tylko jedną twarz. Twarz
chłopaka, z którym tak naprawdę nie łączyło go nic. Kiedy to oni się poznali?
Miesiąc temu? Tak, jakoś tak będzie. Mężczyzna zacisnął dłoń na szaliku i
nasunął go sobie na nos. Przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie. Było to w
tym samym klubie. Przyszedł wtedy, zmęczony po pracy. Żonie powiedział, że
idzie z kolegami na piwo i nie wie, czy wróci na noc. Tak naprawdę nie pierwszy
raz już wychodził do tego rodzaju lokali i nie pierwszy raz tak skłamał. Nie
pierwszy raz również dosiadł się do zupełnie obcego mężczyzny, tylko po to, by
kilka godzin później spędzić z nim upojną noc. Robił tak często, w głębi duszy
potępiając się za to, iż okłamywał jedyną osobę jaką miał w swoim życiu.
Julia jednak nie była tym, czego pragnął dla siebie i choć połączyło
ich dziecko nie mieli ze sobą za wiele wspólnego. Dobrze wiedział, że ona go
kocha i zrobi dla niego wszystko. On jednak nie potrafił się przemóc.
Ożenił się z nią tylko dlatego, że tak wypadało, że rodzice zadecydowali.
Szkoda, że nie wiedzieli jak bardzo skrzywdzili i ją i jego i ich dziecko.
Wyciągnął papierosa i zapalił go, zmierzając dalej do swojego celu. W głowie
huczało mu od pytań i niepewności. Do tej pory widzieli się tylko trzy razy, a
każdy z nich kończył się tak samo. Przy nim czuł, że nie musi nikogo udawać i
pierwszy raz od dawna może być całkowicie sobą. Zazdrościł mu wiele, choćby
tego, że żył tak jak uważał za słuszne i nie ukrywał się z tym. Gdy ujrzał go
pierwszy raz, podszedł do niego, zagadał. Zupełnie tak, jak zwykł to robić
zawsze. Nie rozmawiali jednak długo, szybko bowiem zmyli się i wylądowali w
hotelu. Do dziś pamięta nawet numer pokoju, w którym to się stało. Od tamtej
pory nie może przestać o nim myśleć i to wprawia go w złość i furię. W pracy, w
domu, gdziekolwiek by nie był, ta sympatyczna twarz ciągle pojawia się przed
jego oczami. A przecież, tak mało brakowało, a nigdy więcej by się już nie
ujrzeli. Coś jednak kazało mu wrócić następnego wieczora do klubu i, ku jego
zaskoczeniu, znów się spotkali. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem dopalając
papierosa.
Drugie spotkanie było dosyć śmieszne, biorąc pod uwagę to iż prawie do
niego nie doszło. No, ale cóż miał zrobić, skoro tamten siedział w gronie
przystojnych, młodych i interesujących mężczyzn? No właśnie. Od razu się
wycofał, jednak na szczęście został w ostatnim momencie przez niego zawołany. I
tak właśnie wszystko się zaczęło. Z początku obaj byli święcie przekonani, że
łączy ich tylko seks, nic więcej. Teraz jednak, gdy podążał na kolejne
spotkanie, zastanawiał się, czy przypadkiem nie chodzi o coś zupełnie innego.
Wyrzucił peta, dogasił go stopą i wszedł do budynku zdejmując płaszcz i
rozglądając się po pomieszczeniu. W środku jak zwykle było tłoczno i głośno,
jednak wystarczył jeden rzut oka, by go zobaczył. Uśmiechnął się pod nosem
i przyspieszył kroku podchodząc do swojego "przyjaciela". Przyjrzał
mu się, stwierdzając, że jego krótkie brązowe włosy i hipnotyzujące zielone
oczy zdecydowanie dodają mu uroku. Mężczyźni przywitali się cicho i usiedli
przy stoliku. Przez chwilę panowała pomiędzy nimi cisza, obaj obserwowali się
nawzajem przypominając sobie każdą, nawet najmniejszą rysę twarzy siedzącego
obok.
— Dawno się nie widzieliśmy Ezekielu. — Powiedział mężczyzna
biorąc do ręki piwo, które podała mu kelnerka. Kątem oka cały czas obserwował
twarz chłopaka. Ten tylko uśmiechnął się radośnie i położył mu rękę na
ramieniu, samemu również biorąc łyk swojego piwa.
— A i owszem Robercie. I owszem. — Zapadła krótka chwila ciszy,
którą jednak przerwano. — Musiałem pozałatwiać trochę spraw w domu.
Rozumiesz, rodzice, te sprawy... — Nie wyglądał na szczęśliwego. Robert od
razu ro zauważył, lecz przemilczał. Nie uważał, by to w tym momencie była
najważniejsza rzecz do obgadania. Zdecydowanie nie.
— Tak, rozumiem. Też musiałem zająć się rodziną. W końcu za tydzień
wigilia. — Powiedział cicho opierając się o kanapę. Przyglądał mu się
intensywnie, po czym położył dłoń na jego głowie. I siedzieli tak przez jakiś
czas, nie odzywając się tylko patrząc na siebie. Potem zapłacili i wyszli,
ponownie kierując się do hotelu.
W pokoju było przytulnie i ciepło. Robert położył swój płaszcz na
fotelu i spojrzał na leżącego na łóżku Ezekiela. Poczuł ucisk w gardle i nie do
końca wiedział, co tak naprawdę teraz się z nim dzieje. Podszedł do niego
wolnym krokiem, oparł dłonie na łóżku i nachylił się nad chłopakiem całując go
delikatnie w usta. Tamten odpowiedział na to tym samym, pogłębiając pocałunek.
Zarzucił mężczyźnie ręce za szyję i mruknął cicho, by tym razem zrobili to
powoli. Tak też się stało.
***
Rano, słońce wpadało do pokoju hotelowego, lecz nie zwiastowało niczego
dobrego. Było zimne i nieprzyjemne, a za oknem ani żywej duszy. Mróz przegonił
wszystkich z ulic i zmusił do wegetacji wewnątrz domu. Pierwszym, który się
obudził był wysoki blondyn, zaczynający swój poranek od papierosa. Dym
rozchodził się po pomieszczeniu, a wzrok mężczyzny padł na jego towarzysza. Był
odkryty, więc bardzo dobrze można było dostrzec blizny, jakie miał na plecach.
Robert zacisnął mocniej dłonie zaciągając się papierosem. Po chwili dogasił
peta i pogłaskał chłopaka po głowie, przyglądając się jego śpiącej twarzy. W
tym momencie brunet otworzył swoje oczy i spojrzał na niego zdziwiony.
— Co jest? — Zapytał sennie podnosząc się do pozycji siedzącej.
Robert zmieszał się lekko i tylko chrząknął. Ezekiel uśmiechnął się do niego
promiennie kładąc dłoń na jego ramieniu. — No, co jest? — Ponowił
pytanie. W odpowiedzi usłyszał tylko ciche westchnięcie. Spojrzał więc w oczy
towarzysza i patrzył tak długo, aż tamten nie uległ.
— Kto ci to zrobił? — Zapytał cicho wskazując palcem blizny
chłopaka. Reakcję mógł zauważyć od razu. Ezekiel odsunął się momentalnie i
przygryzł wargę. Wyglądał tak, jakby chciał wykrzyczeć, że to nie jego sprawa.
To sprawiło, że w Robercie coś pękło. Nachylił się nad nim łapiąc go palcami za
brodę i przytulając do siebie mocno. Przystawił usta do jego ucha i mruknął
cicho.
— Jak nie chcesz, nie musisz mówić. — Słychać było w jego głosie
smutek i rozdarcie, czyli to, co dokładnie w tym momencie czuł. Sama myśl, że
ktoś mógłby krzywdzić tego młodego chłopaka sprawiała, że w nim wrzało. Z
rozmyślań wyrwał go dźwięczny głos jego przyjaciela, a także to, że poczuł na
sobie jego łzy. Odsunął się delikatnie i spojrzał zaskoczony wsłuchując się w
szloch osoby, która zawsze wydawała mu się taka radosna. Sam zacisnął zęby, nie
wiedząc czemu los tego chłopaka tak bardzo go obchodzi. Pogłaskał go po głowie
i pocałował w czoło szepcząc uspokajające słówka, byleby tylko przestał się
trząść. Gdy tylko Ezekiel się trochę uspokoił Robert odetchnął z ulgą i wytarł
mu łzy.
— A więc? Zdradzisz mi ten sekret? — Szepnął mu do ucha głaskając
go po poliku.
— Rodzice. — Tylko tyle usłyszał w odpowiedzi, lecz to
wystarczyło. Warknął cicho, powstrzymując się przed atakiem złości. Nie mógł tego
pojąć. Przecież rodzice nie powinni w ten sposób traktować dzieci! Sam był
ojcem, więc bardzo dobrze o tym wiedział.
— Jak to? Za co niby robią ci takie rzeczy? — Odpowiedzi jednak
bardzo długo nie było, a gdy nadeszła stwierdził, że mógł się domyślić.
— A jak myślisz? Jestem gejem i nie ukrywam tego. Moi rodzice to
nawiedzeni katolicy. — Westchnął cicho, zdawało się, że już się uspokoił.
Nawet odsunął się trochę od mężczyzny i zaczął zakładać spodnie. Robert tylko
pokręcił głową, ale nic więcej nie powiedział. Sam założył na siebie koszulę i
zaczął zapinać guziki. Cały czas kątem oka obserwował chłopaka, który teraz
zakładał na siebie t-shirt.
— Ezekiel. — Powiedział cicho, odrobinę wahającym się głosem.
Jeszcze nie do końca był pewien co chce powiedzieć, ale wiedział, że coś musi. —
Gdybyś potrzebował pomocy... dzwoń. — Wcisnął mu w rękę swoją wizytówkę i
dopiero się zorientował, że jeszcze nie wymienili się numerami. Właściwie to
umawiali się po każdym spotkaniu na następne, które odbywało się po dłuższej
przerwie. Co więc miała oznaczać ta zmiana? Robert nie miał pojęcia co się z
nim działo i czemu ten chłopak tak bardzo przewracał jego życie do góry nogami.
Wiedział jedynie to, że musi mu pomóc bez względu na wszystko. Ezekiel wydawał
się dosyć zdziwiony, ale wziął wizytówkę i uśmiechnął się do niego szeroko.
— Dziękuję. — Wyjął z kieszeni telefon i zaczął wpisywać numer
uśmiechając się pod nosem. Wyglądał na zadowolonego, co jeszcze bardziej
zdziwiło jego towarzysza. Chwilę potem rozległa się melodia. Robert westchnął
zadowolony i wcisnął na swoim telefonie czerwoną słuchawkę zapisując nowy
numer. Podszedł do chłopaka i pocałował go delikatnie w usta, zupełnie inaczej
niż do tej pory. W pocałunku tym nie było tyle nachalności i namiętności, lecz
zwykłe, delikatne uczucie, jakiego jeszcze nikomu wcześniej nie okazał. Gdy się
odsunął spojrzał na zegarek, a jego mina świadczyła o tym, że czas najwyższy
się zbierać.
— Odwiózłbym cię gdzieś, ale samochód zostawiłem w domu. —
Westchnął zawiedziony swoją głupotą. Chociaż z drugiej strony dobrze wiedział,
że Julia będzie rano go potrzebowała, żeby odwieźć ich małą córeczkę do
przedszkola. Nie mógł zapomnieć o potrzebach swojej rodziny, jak bardzo by nie
był zaaferowany Ezekielem. Obiecał sobie dawno temu, że jego słoności nie
sprowadzą na dziecko przykrości i tak miało pozostać.
— Spoko, spoko. Dam sobie radę, twardy koleś jestem, nie? Co tam dla
mnie spacerek w mrozie, o! - Zaśmiał się. Robertowi zdawało się, że
bardziej dźwięcznego śmiechu jeszcze nigdy w życiu nie słyszał. —
Zadzwonię do ciebie jak tylko znajdę czas. A teraz... Wybacz, ale powinienem
spieszyć się do pracy. Z resztą, ty chyba też.
— Racja, praca. — Został wyrwany z zamyślenia. — Szef by się
nie ucieszył, gdybym się zbytnio spóźnił. Do zobaczenia. — Wyszedł
oglądając się tylko raz i odmachując do chłopaka. Schodził po schodach hotelu
zastanawiając się, jak bardzo raniony musi być Ezekiel w swoim własnym domu. Na
samą myśl o tym przeszedł mu po plecach dreszcz. Nie zastanawiając się zbytnio,
złożył na siebie kurtkę i wyszedł na mróz. Para leciała mu z ust, a
nieprzyjemne zimno docierało do każdej części jego ciała. Myśli natomiast
nieustannie błądziły wokół młodego bruneta, a humor nie był wcale najlepszy. W
takim właśnie nastroju udał się do pracy.
***
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy wreszcie mógł odsapnąć. To
zdecydowanie był ciężki dzień, a klienci mnożyli się jak króliki. Na szczęście
godziny pracy właśnie się skończyły i czas powrotu do domu nastał. Robert
zbierał swoje rzeczy z biurka spoglądając na telefon, jakby oczekiwał, że coś
tam będzie. Nie zorientował się, gdy ktoś otworzył drzwi i wszedł do jego
gabinetu.
— Hej stary, idziemy na piwo. Zbierasz się z nami? — Głos jego
przyjaciela wytrącił go z zamyślenia przez co prawie upuścił telefon. Spojrzał
na mężczyznę zaskoczony i przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad tym, co
usłyszał. Nie mógł się skoncentrować, więc dojście do siebie zajęło mu trochę
czasu.
— Aaa... Nie, wybacz. Muszę się dzisiaj zająć żoną i dzieckiem. —
Odpowiedział krótko nie będąc w nastroju na dłuższe pogadanki. Właściwie,
mógłby z nimi pójść na to przeklęte piwo, ale nie miałby co powiedzieć żonie. W
końcu oficjalna wersja mówiła, że poprzedniego wieczora z nimi pił. Westchnął
cicho. Cóż, trzeba będzie wymyślić coś nowego...
— Nie żartuj sobie! Cały czas się wykręcasz. Nie przesadzasz aby z tą
nadopiekuńczością wobec żony? Przecież możesz ją na chwilę zostawić samą. —
Mężczyzna zdawał się nie dawać za wygraną, co sprawiło, że Robert zacisnął
mocniej dłonie opanowując wściekłość. Z jednej strony ich rozumiał, bo już
wielokrotnie musiał im odmówić, ale z drugiej... Jeżeli nie chciał iść to nie
powinni go namawiać! Spojrzał wymownie na namawiającego i wyminął go bez słowa
kierując się do drzwi. Pożegnał się z nim cicho i nim się tamten zorientował
Robert był już przy drzwiach wyjściowych z całego budynku. Wyszedł na dwór i
spojrzał w niebo. "Rany, rany, będzie dzisiaj padać." - myślał przechadzając
się ulicami. Nie miał daleko, dlatego też skierował się od razu do swojego celu
a nie na przystanek. Wyjął papierosa, zapalił go i zaciągnął się mocno. Dopiero
zdał sobie sprawę, jak bardzo tego potrzebował, a w pracy nie palił ani
jednego. Westchnął cicho wyciągając z kieszeni telefon i po raz kolejny
spoglądając na jego ekran. Zero wiadomości, zero nieodebranych połączeń. Rany,
czemu to go tak bardzo złościło? Sam nie wiedział, choć zaczynało go to
strasznie drażnić. Skręcił w prawo, zdając sobie sprawę, że została mu do
pokonania tylko ostatnia prosta. Dogasił peta wyrzucając go na zaśnieżony
chodnik i przydeptując. Przyspieszył kroku odganiając od siebie niepotrzebne
myśli. Gdy doszedł do wysokiego bloku, na którym namalowany został numer
trzynaście od razu skierował się do trzeciej klatki od prawej. Wyciągnął klucze
i bez słowa zaczął wspinać się po schodach. W myślach pojawiła się twarz
przystojnego bruneta. Pierwsze piętro zaliczone. W uszach brzmiał jego głos.
Wszedł na drugie piętro. Przed oczami pojawiły się ogromne blizny osadzone na
całych plecach. Trzecie piętro osiągnięte. Spojrzał na drzwi i westchnął
naciskając na klamkę. Do jego uszu doszły znane mu głosy rozmawiające ze sobą.
Nie mówiąc ani słowa zamknął za sobą drzwi, zdjął buty i kurtkę po czym
skierował się wprost do salonu. Na jego widok mała, blond włosa dziewczynka
wyglądająca na jakieś pięć lat podbiegła szybko i przytuliła się do jego nogi.
O dziwo, na jego ustach zagościł szczery, ciepły uśmiech, gdy głaskał ją po
głowie i schylał się by ucałować jej głowę. Następnie jego wzrok natrafił na
szczupłą, rudą kobietę o szarych oczach, które podobno były piękne. Sam
właściwie nie wiedział, nigdy nie był dobry w orzekaniu o urodzie kobiet.
— Wróciłem. — Powiedział cicho kątem oka obserwując starsze
małżeństwo, które miny miało jakby byli na pogrzebie. — Coś się stało?
— Nie synu, nic się nie stało. Po prostu dawno cię u siebie nie
widzieliśmy. Dopiero co skończyliśmy rozmawiać o świętach. — Powiedziała
kobieta, która zdawała się być jego matką.
— Mam nadzieję, że przyjedziecie wcześniej. Trzeba przygotować wszystko
na przyjazd Krzysztofa. — Powiedział ojciec. Robert tylko pokiwał głową i
zaczął bawić się z córką wsadzając ją sobie na barki i biegając z nią po
pokoju. Myślami był tym razem przy swoim starszym bracie – Krzyśku. A więc
wreszcie zdecydował się przyjechać do domu na święta? Robert czuł do niego
tylko pogardę. Nie rozumiał, jak można zostawić własną rodzinę tylko dlatego,
że znalazło się nową, piękniejszą kobietę od własnej żony. To iście
nieodpowiedzialne, a on tego najbardziej nie znosił. Usiadł na podłodze i bawił
się z córką podczas gdy jego zona podeszła do nich i położyła mu rękę na
ramieniu.
— Jak się bawiłeś wczoraj z kolegami? — Uśmiechnęła się radośnie,
co omal nie sprawiło, że mu serce pękło. Naprawdę nie znosił jej okłamywać,
była w końcu bardzo dobrą kobietą. Jedyny problem był jednak właśnie w tym, że
nią była. Uśmiechnął się sztucznie licząc na to, że nikt nie zauważy.
— Bardzo dobrze. Było miło i ogólnie bawiliśmy się dobrze.
Stwierdziliśmy, że musimy to kiedyś powtórzyć. — Powiedział czując
obrzydzenie do samego siebie. Córka w tym czasie wgramoliła mu się na kolana i
przytuliła mocno.
— Tatusiu! Możemy już jechać do domu? — Wyglądała na zmęczona,
więc tylko pokiwał głową i trzymając ją na rękach wstał powoli.
— Zbieramy się, prawda Julio? — Spojrzał na żonę znacząco, a ta
tylko przytaknęła cicho. Pożegnali się z rodzicami, ubrali i skierowali do
samochodu. Cały czas czuł na sobie wzrok Julii, co sprawiało, że wyrzuty
sumienia stawały się jeszcze gorsze. Zasiadł za kierownicą i ruszyli w drogę.
Do domu mieli dosyć spory kawałek, gdyż mieszkali na uboczu miasta. Robert
twierdził, że takie miejsce będzie idealne do wychowywania dziecka, a jego zona
nie protestowała. Spojrzał w lusterko i uśmiechnął się lekko, gdy ujrzał, że
Maria śpi zadowolona na tylnym siedzeniu. Katem oka dojrzał także, że Julia
chciała coś powiedzieć. I zapewne by powiedziała, gdyby nie rozległ się dzwonek
jego telefonu. Spiął się strasznie nie wiedząc, co robić. Nie chciał odbierać,
gdy w pobliżu była żona, bo mógł to być Ezekiel, z drugiej strony... Dobrze
wiedział, że jeżeli to on, to powinien to zrobić natychmiast! Z pomocą przyszła
mu Julia sięgająca po jego telefon.
— Jakiś Ezekiel. Odebrać? — Robert przygryzł wargę i wyciągnął w
jej stronę jedną rękę, drugą trzymając na kierownicy. Zdziwiło to trochę
kobietę, bo nigdy nie rozmawiał prowadząc. W takich momentach kazał odbierać
jej i mówić, co rozmówca chciał mu przekazać. Westchnęła tylko cicho i podała
mu telefon. On szybko odebrał, nie zawracając sobie głowy tym, co teraz musiała
czuć i myśleć żona.
— Halo? — Jego głos wydawał się odrobinę za bardzo podekscytowany,
więc przygryzł sobie język, by zdusić to w sobie.
— No hej. — Usłyszał w słuchawce głos, na który czekał cały
dzisiejszy dzień. — Jak tam dzień minął?
— Całkiem nieźle, chociaż ciężko. Dopiero wracam do domu. —
Powiedział cicho cały czas uważnie patrząc na drogę, bo zrobiło się już ciemno,
a na ulicach, którymi teraz jechali często wyskakiwały zwierzęta.
— O rany, dopiero? Ja wróciłem jakieś dwie godziny temu. Jesteś bardzo
zajęty? — Głos wydawał się być jakiś taki inny niż zwykle, co
zainteresowało Roberta.
— Odrobinę, właśnie wiozę żonę i córkę i do domu. — Opowiedział i
dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że przecież Ezekiel nic o nich nie
wiedział. Ugryzł się w język żałując, że wypaplał za wiele. Cisza, która po tym
nastąpiła wcale nie poprawiała jego sytuacji.
— Ach, rozumiem. To już ci nie przeszkadzam. Trzymaj się. — Połączenie
się skończyło, a Robert wpatrywał się pustym wzrokiem w drogę przed sobą. Rękę
cały czas trzymał przy uchu, jakby nie mógł pogodzić się z tym, co teraz się
działo. Czyżby chłopak się wystraszył? No w sumie, tylko ktoś nienormalny nie
zareagowałby na takie wieści. Robert westchnął cicho i oddal telefon żonie,
która usilnie próbowała dowiedzieć się, czy coś się stało. Na marne. Cała droga
do domu minęła im na milczeniu. Gdy już do niego dotarli wcale nie było lepiej,
toteż szybko poszli spać nie rozmawiając ze sobą za wiele.
***
Wigilia, ciemno na zewnątrz. Mała Maria wpatrywała się w okno
poszukując na niebie pierwszej gwiazdki. Tymczasem Robert wraz z żoną pomagali
jego rodzicom przygotować wszystko do kolacji. Od tygodnia mężczyzna był jakiś
nie obecny, co bardzo martwiło jego rodzinę. Prawie nic nie mówił, nie
przebywał z nimi i tylko co jakiś czas spoglądał na telefon. Julia próbowała
wiele razy wypytywać o to, co się działo, jednak spotkała się tylko z
pomrukiwaniem. Prawdą jednak było, że blondyn martwił się o Ezekiela, a
właściwie o to, co ich łączyło. Sam zaczynał wątpić, by były to tylko zwykłe
spotkania na seks. Nie miał jednak odwagi przyznać tego przed samym sobą. Maria
podekscytowana tańczyła na środku pokoju podczas gdy dorośli znosili talerze i
potrawy. Wszyscy ubrani bardzo elegancko i dostojnie, a także dosyć bogato.
Było ich na to stać i jakoś nigdy nie starali się szczególnie oszczędzać. Z
resztą, nie musieli. W pewnym momencie po domu rozniósł się dźwięk dzwonka do
drzwi, co sprawiło, że wszyscy zamarli. Dobrze wiedzieli kto się pojawił,
jednak nie mieli pojęcia jak się zachować. Nie widzieli Krzysztofa od czterech
lat i, według Roberta, tak było lepiej. Potępiał brata, choć musiał przyznać,
że za nim tęsknił. I to właśnie on otworzył drzwi i jako pierwszy przywitał się
z przybyszem.
— Krzysiek. Miło, że przyszedłeś. — Powiedział cicho kątem oka
dostrzegając, że brat nie zjawił się sam. Przygryzł wargę zastanawiając się,
czy ten idiota ma choć trochę taktu. Był zły, jednak niczego po sobie nie dał
poznać. Przywitał się również z kobietą, która została mu przedstawiona, jako
przyszła żona jego brata. To sprawiło, że jeszcze bardziej nim wstrząsnęło, ale
nadal się powstrzymywał. Cała rodzina była dosyć zaskoczona, ale zachowali
pozory uprzejmości. Wszystko zapowiadało się całkiem dobrze, gdy w pewnym
momencie doszło do kłótni pomiędzy braćmi o to, co znaczy odpowiedzialność.
Rodzina już miała łagodzić spór, gdy Robert usłyszał dźwięk swojego sms'a.
Zamilknął na chwilę po czym szybko sprawdził. Jedna wiadomość, od: Ezekiel.
Napis ten sprawił, że jego serce szybciej zabiło. Od razu otworzył.
„Za dwadzieścia minut w parku Słowackiego. Przy tej altanie, wiesz
gdzie. Czekam.”
Szybko spojrzał na zegarek obliczając w myślach czy zdąży. Nie
zwracając na nic uwagi wstał z miejsca i złapał za kurtkę. Jeżeli chciał zdążyć
musiał się naprawdę spieszyć! W głowie mu szumiało, nie panował nad tym co
robi. Nie zwracał uwagi na to, że rodzina patrzyła na niego dziwnie , ani na
to, że zapewne zrobi wielki zawód swojej córce. Czuł, że musi tam iść i to
natychmiast. Na chwilę jednak się uspokoił i otrząsnął. Odetchnął głęboko i
ubrany już w kurtkę spojrzał na żonę.
— Muszę na chwilę wyjść. Wrócę niedługo, ale możecie zacząć kolację
beze mnie. — Uśmiechnął się, by ją trochę uspokoić i jak mu się wydawało
podziałało. Zamykając drzwi usłyszał jeszcze słowa brata.
— I on śmie pouczać mnie o odpowiedzialności! — Postanowił jednak
nie wdawać się w awantury i nie spowalniając zszedł na sam dół. Potem szybko
skierował się do samochodu i ruszył w stronę parku. Na ulicach nie było korków,
bo o tej porze wszyscy siedzieli w domach z rodzinami. Dopiero wtedy dotarło do
niego, jak bezmyślnie się zachowywał. Przeczesał dłonią swoje włosy i pokręcił
głową nie wierząc w to, że tak łatwo dał się ponieść emocjom.
Gdy wreszcie dojechał na miejsce wysiadł z samochodu i o mało nie
zapomniał go zamknąć. Spojrzał na zegarek i przyspieszył mimowolnie zdając
sobie sprawę, że był już spóźniony o pięć minut. Wszedł na teren parku i
błądził po nim szukając drogi prowadzącej do altany. Ścieżka cała pokryta
śniegiem oświetlona była tylko małymi latarenkami umieszczonymi w dosyć sporej
odległości od siebie. Mróz dawał o sobie znać i Robert pomyślał, że w tym roku
czeka ich naprawdę ciężka zima. Skierował swoje drogi na wprost i już pięć
minut później dostrzegł cel swojej podróży. Podbiegł więc i wszedł schodami do
altany chowając się przed światem w jej ścianach. Rozejrzał się po
pomieszczeniu czując, że serce zaraz mu eksploduje. Aż w końcu ujrzał w
ciemności zarys sylwetki więc podszedł do niej szybko. Postać odwróciła się i
mógł w świetle księżyca dojrzeć jego twarz. Twarz, za którą tak bardzo tęsknił
i nie wiedział, czy jeszcze kiedyś ją zobaczy. W mgnieniu oka porwał go w swoje
ramiona szukając na oślep swoimi wargami jego ust. Połączyli się na chwilę w
pocałunku, który wyrażał tak wiele. Ezekiel zacisnął dłonie na jego kurtce i
mruknął coś bardzo cicho. Robert odsunął się od niego odrobinę i spojrzał
zaciekawiony.
— Co mówiłeś? — Zapytał szepcząc mu wprost do ucha. Po ciele
bruneta przebiegł przyjemny dreszcz, który jednak został szybko przez niego
opanowany.
— Tęskniłem za tobą idioto. Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale nie
potrafię o tobie nie myśleć. — Powiedział krótko. Było widać, że sam nie
za bardzo wie, co się wokół niego dzieje, ale blondynowi to nie przeszkadzało.
Przyciągnął go do siebie i przytulił mocno.
— A więc musimy się częściej spotykać. — Powiedział tylko tyle.
Właściwie chciał wyrazić więcej, ale od zawsze nie potrafił okazywać uczuć i o
nich mówić. Był w tej dziedzinie raczej kiepski, co sprawiało, że bał się tego,
że go zawiedzie. Ezekiel jednak wszystko zrozumiał i oparł głowę o klatkę
piersiową mężczyzny. Obaj czuli się spełnieni i pewni tego, że to co ich łączy
nie jest nic nie wartym uczuciem. Stali tak jeszcze, na mrozie, co jakiś czas
przytulając się bardziej. Rozmawiali o wszystkim, dawali sobie buziaki.
Zupełnie zapomnieli o upływie czasu, gdy nagle usłyszeli dźwięk dzwonu, który
dochodził z pobliskiego kościoła. Obaj odskoczyli od siebie jak oparzeni zdając
sobie sprawę co to oznacza. Wybiła północ.
— Cholera, muszę wracać do rodziny. Żona mnie zabije. — Powiedział
Robert zastanawiając się, jak mógł tak stracić rachubę czasu.
— Tak, ja też powinienem już iść. Rodzice nie będą zadowoleni jak
opuszczę pasterkę. — Westchnął ciężko, a Robertowi zdawało się, że chłopak
zadrżał lekko.
— Powiozę cię. — Powiedział i złapał go za rękę prowadząc do
swojego samochodu. Nie chciał, by rodzice znów się nad nim pastwili więc
postanowił odrobinę mu pomóc. Zapytał cicho o adres, pod który powinni się udać
i gdy wsiadali do samochodu uśmiechnął się do niego pocieszająco. Wcisnął gaz
do dechy i ruszyli spoglądając na siebie ukradkiem.
Gdy dotarł do mieszkania rodziców wszyscy spoglądali na niego wzrokiem,
który sprawiał, że czuł się strasznie winny. Maria już dawno spała, a wszyscy
byli po kolacji. Żona kręciła tylko głową, co jakiś czas pytając się, gdzie tak
długo był i co robił, że nie mógł wrócić wcześniej.
— Nic takiego. — Tylko tyle słyszała w zamian, co sprawiało, że
denerwowała się bardziej. Jego brat milczał, choć zapewne w myślach kpił sobie
teraz z niego, jednak Roberta to zbytnio nie obchodziło. Mimo iż powinien
okazywać skruchę i być zawstydzony tym jak postąpił, radość jaką odczuwał nie
pozwalała mu na to. Nie jego wina, że akurat teraz roznosiło go szczęście
wywołane spotkaniem z Ezekielem. A co do samego bruneta. Chwilę po tym jak
Robert dotarł do domu dostał od niego sms'a mówiącego, że rodzice owszem trochę
się wkurzyli, ale nie jest źle i jakoś żyje.
***
Od wigilii minęły dwa miesiące. Był koniec lutego, który o dziwno
okazał się dużo cieplejszy niż się wszystkim wydawało. Żona dąsała się na
Roberta przez kilka dni, ale w końcu jej przeszło. Ku wielkiej uldze blondyna,
bo napięta atmosfera w domu wcale nie była tym, czego pragnął. Od dwóch
miesięcy spotykał się z Ezekielem raz w tygodniu, za każdym razem robiąc coś
zupełnie innego.
Oczywiście, większość ich spotkań kończyła się nocą w hotelu. Zdarzało
się jednak, i to coraz częściej, że wychodzili gdzieś tak po prostu i spędzali
razem miło czas rozmawiając. Ich więź zdawała się być coraz mocniejsza i
obydwoje mieli nadzieję, że tak już zostanie. Robert stał się mistrzem wymówek,
gdyż za każdym razem musiał podawać żonie nową, żeby się nie zorientowała, że coś
jest nie tak. Raz odwiedził Ezekiela w barze, gdzie był kelnerem tylko po to,
by zaraz po jego pracy pójść do parku. Innym razem to brunet odwiedzał jego w
pracy. I choć młodszy w ogóle nie starał się ukrywać tego, jaki był, to Robert
zdecydowanie zacierał po sobie ślady. Nie chciał, by ktokolwiek wiedział o tym,
że miał odmienną orientację seksualną. Od czasu do czasu Ezekiel strasznie się
o to denerwował, ale rozumiał wszystko i dlatego nie protestował. Dni mijał im
szybko i w ciągłym oczekiwaniu na kolejne spotkanie. Któregoś wieczora, gdy
Robert był w trakcie kolacji z żoną zadzwonił telefon. Odebrał go, lecz jedyne
co słyszał to jakieś krzyki, które szybko rozpoznał. Jeden głos należał
niewątpliwie do Ezekiela, a to co wykrzykiwała druga osoba świadczyło, że był
to jego ojciec. Blondyn wystraszył się, nie wiedział bowiem co tam się dzieje i
czemu jego przyjaciel nie odpowiada mu, gdy ten go woła. Szybko poderwał się z
miejsca, ubrał i wyszedłby już z domu bez słowa, gdyby na drodze nie stanęła mu
żona.
— Co się znowu dzieje? Powiesz mi dokąd to tak uciekasz? — Jej
głos brzmiał dosyć chłodno, słychać w nim było złość i zmartwienie.
— Nie ważne, wrócę niedługo. Niczym się nie przejmuj. — Ominął ją
i zaczął wychodzić.
— Ostatnio ciągle gdzieś wychodzisz! Zaczyna mnie to męczyć, Robercie.
Mogłabym nawet zacząć podejrzewać, że mnie zdradzasz! — Krzyknęła zła.
Mężczyzna automatycznie się zatrzymał i spojrzał na nią wzdychając głośno.
— Głupoty gadasz. Będę za jakiś czas. — Wyszedł zastanawiając się,
jak wiele z całej sytuacji dociera do żony. Obawiał się, że kobieta rozgryzie
jego sekret i wtedy straci wszystko, co do tej pory miał. Pokręcił jednak głową
i wsiadł do samochodu twierdząc, że nad tym zastanowi się później. Teraz musiał
pojechać do Ezekiela i sprawdzić, czy z nim wszystko w porządku. Był naprawdę
zdenerwowany, zwłaszcza, że krzyki w telefonie brzmiały dosyć złowieszczo.
Wiedział dokąd jechać, gdyż wymienili się adresami już jakiś czas temu. Sam
dojazd zajął mu ponad pół godziny, a droga zdawała się nigdy nie kończyć.
Zmaltretowany niepotrzebnymi myślami Robert dotarł na miejsce i sam nie
wiedział, co powinien teraz zrobić. Postanowił jednak zebrać w sobie odwagę i
wysiadł z samochodu. Rozejrzał się po okolicy i ujrzał duży, pomalowany na
biało dom. Numer wskazywał na to, że to tego budynku poszukiwał. Wolno
skierował się w jego kierunku, pukając do drzwi gdy tylko się do nich zbliżył.
Usłyszał zza nich ogromne krzyki, które sprawiły, że zmrużył brwi. Drzwi
otworzyła mu starsza kobieta wyglądająca na bardzo surową.
— Słucham? — Zapytała zimno. — To nie najlepsza pora.
— Ja uważam, że jak najbardziej najlepsza proszę pani. Jest Ezekiel? —
Zapytał wpatrując się w jej oczy intensywnie. Kobieta speszyła się szybko kątem
oka zaglądając sobie za plecy.
— Jest ale... Teraz nie może przyjąć gości, gdyż pracuje. Przekażę mu,
że pan... — Nie dane jej było dokończyć, gdyż Robert nie zwlekając na nic
wparował do środka. Kierował się w stronę, z której jak mu się wydawało było
słychać krzyki. Nie pomylił się jednak, gdyż chwilę później ujrzał starszego
mężczyznę stojącego nad brunetem i bijącego go kablem. Wykrzykiwał dużo
niezrozumiałych słów, jednak niektóre dało się całkiem nieźle zrozumieć.
— Co ty sobie myślisz gnoju jeden?! Nie będziesz żadnym pierdolonym
pedałem, zapomnij! Jesteś normalny, co to ma do kurwy nędzy być?! — Co
zdanie zadawał chłopakowi ciosy gdzie popadnie. Raz w tors, innym razem w nogę,
a jeszcze innym w twarz. Serce Roberta stanęło na ten widok. Twarz Ezekiela
zdawała się być cala czerwona od uderzeń. Nie zwlekając na nic złapał mężczyznę
za rękę i mu ją wykręcił.
— Nic ci nie jest? — Zapytał Ezekiela spoglądając na niego zza
jego ojca. Usłyszał ciche "nie" i poczuł jak mężczyzna stara mu się
wyrwać, przy okazji uderzając dosyć mocno blondyna w szczękę. Ten tylko syknął
ale nie zamierzał reagować. Z wargi leciała mu krew, której nawet nie poczuł.
— Pusć mnie! Kim ty w ogóle jesteś?! A może to ty zrobiłeś z niego
pieprzonego pedała, co?! — Od mężczyzny czuć było wódkę, co sprawiło, że
Robert zmarszczył nos. Wykręcił mocniej rękę pijanego, dzięki czemu ten
zamilknął.
— Wstawaj, idziemy do mnie. — Rzucił tylko do bruneta odpychając
jego ojca w kąt pokoju. Podszedł do niego, pomógł mu wstać i skierowali się do
wyjścia. Przez całą drogę nie rozmawiali, cisza wypełniała cały samochód.
Robert nie zamierzał o nic pytać, a Ezekiel wyjaśniać. Dopiero gdy samochód się
zatrzymał brunet się odezwał.
— Dziękuję. — Powiedział cicho opatulając się szczelniej kurtką.
Po chwili jednak dodał jeszcze parę słów. — Odwieź mnie może do jakiegoś
hotelu, czy coś. Nie chcę zakłócać spokoju twojej żonie i córce. — Mruknął
cicho na co Robert się tylko zaśmiał i nazwał go idiotą.
Weszli do środka, a ciepło od razu uderzyło ich w twarze. Natychmiast
usłyszeli kroki, a w drzwiach stanęła zmartwiona kobieta. Gdy ujrzała obitą
twarz męża szybko do niego doskoczyła.
— Boże
Święty! Coś ty robił? — Pobiegła po chustkę, którą szybko zmoczyła. W tym
czasie mężczyźni zdjęli kurtki i buty i udali się do salonu. Robert oddychał
głęboko. W pewnym momencie do pokoju weszła Julia z zamoczoną chusteczką i
szybko przystawiła mu ją do wargi. Ten jednak szybko się odsunął.
— Zajmij się lepiej nim. — Wskazał na Ezekiela, który zawstydzony
patrzył na swoje nogi. Julia gdy tylko na niego spojrzała wydała z siebie tylko
przerażone westchnienie i bez wahania podeszła do nieznanego jej chłopaka.
Zaczęła przemywać jego twarz w miejscach, gdzie miał ślady po kablu. Sam brunet
zdawał się być tym strasznie zawstydzony, czego oznaką był rumieniec kwitnący
na jego policzkach. Kiedy już uporała się z jego twarzą wskazała mu łazienkę i
powiedziała, żeby tam doprowadził się do porządku.
— Robert. Kto to jest i co się w ogóle z wami stało? — Zapytała
gdy tylko zostali sami w pomieszczeniu. Jej spojrzenie mówiło mu jasno, że nie
uda mu się zbyć ją byle słówkiem.
— To mój przyjaciel, Ezekiel Bartoszewski. Miał kłopoty w domu,
awantura z pijanym ojcem. Rozumiesz. Zostanie u nas jedną, czy dwie noce,
dopóki nie znajdzie sobie czegoś. Dobrze? — Wolał na końcu dodać pytanie,
tak by nie brzmiało to jak rozkaz. W jego glosie było słychać jednak taką
determinację, że żona nie śmiała zaprotestować. Kiwnęła tylko potakująco głową,
w głębi duszy ubolewając nad losem pobitego chłopca. Pościeliła mu w pokoju
gościnnym i sama udała się na spoczynek do ich sypialni. Robert dołączył do
niej chwilę później, wcześniej lekko całując chłopaka w usta.
***
Ezekiel pomieszkiwał u nich zaledwie tydzień, gdyż Robert szybko
znalazł mu jakieś mieszkanie. Mimo protestów bruneta, blondyn uparł się, że
będzie mu je opłacał i nie ma co marudzić. Stwierdził, że gdy znajdzie sobie
lepszą pracę niż barman, to mu odda te pieniądze. Julia mimo wielkiego
współczucia do Ezekiela nie mogła przestać myśleć o tym, że coś było w tym
wszystkim nie tak. Czasami spoglądała na męża zastanawiając się, czy tylko jej
się wydaje, czy rzeczywiście jego stosunek do zielonookiego chłopca jest jakiś
taki inny, niż powinien być. W pewnym momencie stwierdziła, że zaczyna wariować
i nie pragnęła niczego innego jak to, by jak najszybciej pozbyć się
niechcianego lokatora. Jednak gdy brunet się wyprowadził jej strach wcale nie
zmalał, a wręcz przeciwnie. Robert zaczął wychodzić coraz częściej i przestał z
nią w ogóle rozmawiać. Nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Sam blondyn nie
zdawał sobie sprawy jak bardzo rani kobietę. Był jednak zbyt zaaferowany tym,
co działo się z Ezekielem, by przejmować się jeszcze Julią. Jedyną osobą w jego
rodzinie jakiej poświęcał wystarczająco dużo czasu była jego córka. Kochał ją
bowiem ponad wszystko i nie ujawniał się ze swoją orientacją tylko przez wzgląd
na nią. Ostatnio bowiem zaczęła go ta cała farsa drażnić. Odmawiał żonie wielu
rzeczy, a gdy ta próbowała pobudzić go chociażby do aktywności seksualnej,
odwracał się na drugi bok twierdząc, że jest zmęczony. Wiedział, że to nie może
trwać wieki, a kobieta w końcu nie wytrzyma tego wszystkiego. Na chwilę obecną
jednak, jedyne do czego był zdolny to życie w tajemnym związku z Ezekielem i
okłamywanie żony. Któregoś raz nawet pokłócił się o to ze swoim kochankiem,
który twierdził, że Julia to dobra kobieta i zasługuje na szczerość.
— Wiem. Ale boję się tego, że odbierze mi córkę. Dobrze wiesz, że tego
nie zniosę. — Odpowiadał tak za każdym razem, gdy tylko poruszali ten
temat. Ezekiel w końcu to zaakceptował, choć w głębi duszy było mu strasznie
żal zdradzanej kobiety.
Pewnego wieczora jednak Julia nie wytrzymała. Robert wrócił dosyć późno
ze spotkania z Ezekielem, choć o tym ona nie wiedziała. Podała mu kolację i
spoglądała na niego przez dłuższy czas. Westchnęła cicho i usiadła obok niego
uderzając odrobinę za mocno talerzem o stół.
— Przestań mnie wreszcie oszukiwać. Mam dość robienia za idiotkę. —
Spojrzał na nią zdziwiony, lecz nim cokolwiek na to odpowiedział ona zaczęła
kontynuować. — Myślisz, że nie zauważyłam, że coś jest nie tak? Że mnie
zdradzasz? — W jej oczach pojawiły się łzy, a Robert zacisnął mocniej
dłonie. Dobrze wiedział, że ona go kochała, a cała ta rozmowa musiała być
strasznie dla niej poniżająca.
— Nic nie rozumiesz... — Zaczął, ale mu przerwała.
— Oj, uwierz. Rozumiem więcej niż ci się wydaje! Masz kochankę. Wiem o
tym. — Przygryzła wargę. — Pomyśl o naszej rodzinie, o Marii. Chcesz
to zniszczyć?! — Zaczęła krzyczeć, emocje wzięły nad nią górę. -
Słuchaj, opamiętaj się a może uda nam się wszystko uratować. Jestem w stanie ci
to wszystko wybaczyć... — Spojrzał na nią smutny. Zrozumiał jak bardzo
zdesperowana była, skoro posunęła się nawet do takich słów. Wyciągnął papierosa
i zapalił go zaciągając się naprawdę mocno.
— Mówię, że nic nie rozumiesz. Julio, ja nie mam kochanki. —
Zaciął się na chwilę, a ona patrzyła na niego zdziwiona. I dopiero po chwili
zrozumiała. Schowała twarz w dłoniach i zaczęła głośno płakać. On tylko się
przyglądał i czekał, aż ona coś powie.
— Ezekiel? Wiedziałam! Czułam! Jak... jak mogłeś?! To takie obrzydliwe!
Ja cię tak bardzo kochałam! — Szlochała dalej, a on słuchał w milczeniu
coraz bardziej smutniejąc.
— Przepraszam. Dobrze wiesz, że nie chciałem naszego ślubu. —
Słowa te dodały tylko oliwy do ognia. Kobieta zaczęła krzyczeć, wyzywać.
Zagroziła mu, że zrobi wszystko, żeby ktoś taki jak on nigdy nie zbliżył się do
jej córki. Mężczyzna zacisnął oczy i już myślał, że stało się najgorsze.
Kilka dni później atmosfera w domu uspokoiła się odrobinę. Robert
dostrzegł, że jego zona zmieniła taktykę. Sprawiło to tylko, że było mu jej
jeszcze bardziej żal. Spoglądał na jej desperackie próby ratowania ich związku i
dobrze wiedział, że to się nie uda. I właśnie wtedy, kiedy dał jej ostatecznie
do zrozumienia, że nic z tego nie będzie, poszła do sądu. Sprawa rozwodowa w
toku.
***
Rodzina przestała się do niego odzywać, a on sam wyprowadził się do
mieszkania, które wynajął dla Ezekiela. Mieszkali teraz razem i żyło im się
naprawdę dobrze. Gorzej było z relacjami rodzinnymi, zwłaszcza z żoną. Roberta
roznosiło, bo bardzo długo nie widział swojej córeczki. Zgodził się na to, by
orzeczono jego winę w rozpadzie małżeństwa tylko po to, by przyspieszyć
rozprawę. Poza tym, tak naprawdę czuł się jedynym winnym.
W końcu nadszedł dzień rozprawy, na którą poszedł błagając niebiosa, by
mu pomogły. Przed wejściem do sądu wypalił masę papierosów, a gdy znalazł się
już na sali trząsł się niczym galareta. Rozwód trwał kilka godzin i był bardzo
męczący. Gdy wyszedł z sali pierwszą osobą jaką ujrzał był nikt inny jak
Ezekiel. Chłopak objął go i szeptał uspokajające słowa do ucha. Robert
odetchnął głęboko i spojrzał na chłopaka uśmiechając się szeroko.
— Mogę ją widywać. Kiedy chcę. — Widać było, że był szczęśliwy.
Ezekiel ucieszył się razem z nim i już mieli wychodzić, gdy podeszła do nich
Julia. Wyglądała na strasznie zmieszaną, jednak nie musieli długo czekać na jej
słowa.
— Przepraszam. Przepraszam za to cale zamieszanie. Wiedzcie, że wcale
was nie nienawidzę. Po prostu... Byłam wzburzona. Chciałabym, żeby nasza córka
miała i matkę i ojca, bez względu na to, czy wolisz kobiety czy mężczyzn. —
Wyszeptała cicho, co sprawiło, że byli naprawdę zdziwieni. Właściwie, słowa te
zapoczątkowały całkiem silną przyjaźń pomiędzy całą ich trójką. Jedynie rodzice
obu mężczyzn nie chcieli mieć z nimi nic wspólnego.
Po rozprawie Robert i Ezekiel wracali do domu zadowoleni. Słońce powoli
zachodziło, był środek wiosny. Temperatura w pomieszczeniu była całkiem wysoka,
więc pootwierali wszystkie okna. Blondyn zdjął swoją koszulę i spoglądał
pożądliwym wzrokiem na rozbierającego się bruneta. Podszedł do niego wolno,
objął go w pasie i zaczął całować po szyi.
— Co robisz? — Zapytał zdezorientowany chłopak.
— A jak myślisz? — Odpowiedział pytaniem na pytanie i powrócił do
czynności. Ezekiel mruknął zadowolony po czym obrócił się tak, by móc zarzucić
mężczyźnie ręce za szyję.
— To był bardzo dobry dzień. — Odgarnął blondyna od siebie i
pocałował go namiętnie w usta.
— Bardzo dobry. — Mężczyzna popchnął swojego ukochanego na łóżko i
zaczął rozpinać jego spodnie. W całym domu było słychać tylko ich pojękiwania i
posapywania. Robert spoglądał na ciało kochanka i mruczał zadowolony. Czuł
coraz większe pożądanie, które ogarniało jego ciało. Nigdy wcześniej nie czuł
się tak dobrze i chciał, by ta chwila trwała wiecznie. A z resztą, od dzisiaj
mieli być szczęśliwi raz na zawsze.
Historia napisana na konkurs w 2012 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz