Nastała noc, najgorsza pora dla ludzi mieszkających w Rumunii. Kraj ten
bowiem znany jest ze swych legend o wampirach. Ale co się dziwić, skoro sam
Vasile wydaje się być jednym z nich? Wszyscy podejrzewają, że nie jest
normalnym człowiekiem, ale jak dotąd nikomu nie udało się tego udowodnić.
Czyżby nadszedł na to czas? Czy komuś wreszcie uda się go zdemaskować? Oto
nadarza się okazja, bowiem pan Rumunii urządza bal! Tak, najzwyklejszy bal, na
który zaprosił każdego, nawet Węgry! Vasile zaśmiał się pod nosem. Elizavetta
wyglądała całkiem uroczo, gdy się na niego wściekała. Co prawda denerwując ja
był w poważnym niebezpieczeństwie, ale... Dla tego widoku było warto. Poprawiał
właśnie swój strój, gdy usłyszał, że pierwsi goście się już zbierają. Oblizał
wargi i uśmiechnął się szerzej. Ciekawe czy przyjdzie...
Tymczasem w sali balowej państwa zaczęły się zbierać. Elizavetta weszła
jako jedna z pierwszych wzrokiem szukając kogoś do kogo mogłaby podejść. Czuła
się niepewnie w domu Rumunii, ale co się dziwić? Ciągle darli ze sobą koty,
wręcz się nie znosili. W oddali zobaczyła pana Austrię, którego od dawna
podziwiała. Co prawda byli w separacji, ale to nie przeszkadzało im spędzać ze
sobą większość świąt. Elka sama nie wierzyła, że aż tak się od niego
uzależniła. Feliks mówił jej, że powinna jak najszybciej odciąć się od
Rodericha. Ale ona nie potrafiła. Wiedziała, że jest głupia, powinna trzymać
się od niego jak najdalej. Aktualnie jednak na sali nie było nikogo innego do
kogo mogłaby podejść. NO PRZECIEŻ NIE PODEJDZIE DO FRANCJI, NIE? Z wielkim
uśmiechem stanęła obok Austrii i przywitała się z nim grzecznie. Ten
odpowiedział tym samym. Ach, Elka za każdym razem, gdy widziała jego uśmiech
się rumieniła. Uważała go za coś wspaniałego. Ubolewała więc, że Rod uśmiecha się
tak rzadko. Nim zaczęła jednak rozmowę na salę wszedł pan domu. Rumunia. Jej
odwieczny wróg, który swoją drogą nie był wcale tak odrażający jak go zawsze
przedstawiała. Przysunęła się bliżej Austrii, dobrze wiedząc, że i tak sama
będzie musiała się bronić. No chyba, że Feliks się niebawem zjawi.
Wszedł na salę dosyć raźnym krokiem, z wielkim uśmiechem. Tak, wybrał
tą posiadłość na tą okazję z wielką radością. Kochał ten dworek. Dworek
nazywany domem Draculi. I wtedy ją ujrzał. A więc przyszła! Uśmiechnął się
szerzej. Naprawdę zastanawiał się jak smakuje jej krew. Jak wyglądałaby,
gdyby... Nie! O czym on myśli! Przecież zorganizował ten bal, by udowodnić, że
nie jest wampirem. Potrząsnął lekko głową i witał się ze wszystkimi po kolei.
Na końcu podszedł do niej. Ach, nadal trzymała się blisko tego palanta,
Austrii. Co ona w nim widziała? Poza tym, byli przecież w separacji. To nie
możliwe, by go jeszcze kochała. Vasilem zawładnęło dziwne, nie spotykane dotąd
uczucie. Czyżby to była zazdrość? Nie, nie możliwe! A na pewno nie o nią!
Uśmiechnął się wrednie i spojrzał jej w twarz. Odpowiedziała tym samym. Do tej
pory zapewne nie wybaczyła mu Siedmiogrodu. Nie dziwił jej się. W końcu nie po
to wywaliła z niego Zakon Krzyżacki, by on miał go zagarnąć. Spojrzał na nią,
zlustrował ją od dołu do góry. A, cholera, wyglądała niesamowicie kobieco! To
nie może być ta sama Elizavetta, z którą tak często walczy. To po prostu nie
możliwe! Ona tymczasem stała i wgapiała się w niego zimno. Dziwnie się czuła ze
świadomością, że się tak na nią patrzy. Najchętniej schowałaby się za Rodem,
ale przecież tego nie zrobi! Nie pokażę nikomu, że ją to rusza! I w tym
momencie ujrzała w jego oczach dziwny błysk, który sprawił, że jej twarz oblała
się rumieńcem. On natomiast właśnie wyobraził ją sobie w swych ramionach. No
cóż, ciekawy widok. Skinął jej głową, ucałował dłoń a Roderichowi tylko posłał
zimne spojrzenie. Zaprosił ją do tańca, korzystając z okazji, że właśnie
zaczęto grać muzykę. Nie miała innego wyjścia. Zgodziła się, choć niechętnie.
Dłoń jej drżała, gdy podawała mu ją. Objął ją w pasie, zarumieniła się
bardziej. Po jej ciele przebiegły dreszcze, sama nie wiedziała co się z nią
dzieje. To było straszne, nigdy wcześniej się tak nie czuła!
— Elizavetto. Miło cię widzieć. — Zaniemówiła. Takie słowa z jego
ust? Czyżby naprawdę śniła? Spuściła wzrok. Nie wiedziała co odpowiedzieć.
Skłamać, czy powiedzieć prawdę, jak chamska by nie była?
— Super. Przyszłam tu tylko dlatego, że szef mi kazał. Nie sil się na
uprzejmości Vasile. Dobrze wiemy, jak bardzo się nie znosimy. — Była
szczera. Taka już była, nigdy nie udawała. No... Prawie. Ale to dawne czasy.
Gdy jeszcze zależało jej na dobru Austrii. Zaraz, czy to znaczy, że już jej nie
zależy? Owszem, zależy, ale nie kosztem jej ludzi! Spojrzała na Rumunię z
wyższością, dobrze wiedziała, że jest lepsza. I gdyby nie przeklęta Unia
Europejska i te pieprzone pakty o nie agresji i cholera wie co jeszcze, już
dawno odzyskałaby Siedmiogród. Cóż, Elka bardzo tęskniła za średniowieczem.
Czasem, gdy była mocarstwem. Czasami płakała, oczywiście wtedy gdy nikt nie
widział, tęskniąc za tamtymi latami. A gdy Feliks wypłakiwał jej się w ramię,
że tęskni za Jadwigą? Sama musiała się powstrzymywać przed płaczem. Westchnęła
cicho w momencie w którym ujrzała uśmiech na ustach Vasile. On się nigdy nie
zmieni, prawda? Taniec wydawał jej się trwać wieki, gdy nagle muzyka ucichła.
Ukłoniła mu się lekko i odeszła na bok. Długo jeszcze patrzył w ślad za nią.
Ona tymczasem ujrzała Feliksa, który kłócił się z Ludwigiem. Kłócił? Błąd, on
na niego wrzucał a tamten patrzył na niego tylko ze spokojem. Norma. Podeszła
do niego i go przytuliła. Rany, naprawdę tęskniła za tamtymi czasami, gdy
Europa należała praktycznie tylko do nich. No i był jeszcze Gilbert. Zaśmiała
się na wspomnienie. Tak, zawsze się kłócili, ale tak naprawdę byli dobrymi
kumplami. Do czasu. Elka potrząsnęła głową. Nie czas na rozmyślania. Rozejrzała
się dookoła. Ujrzała Austrię tańczącego z Belgią. Czyżby poczuła lekkie ukłucie
w sercu? Nie... Musiało jej się wydawać.
— Elka. Daj sobie z nim spokój. — Powiedział Feliks odgadując
wszystko od razu. Zawsze tak było. Wystarczyło by na siebie spojrzeli i już
wiedzieli, że coś jest nie tak. — Poza tym... Nie podoba mi się sposób, w
jaki Rumunia na ciebie patrzy. — Oto cały Feliks! Martwi się o nią, co
sprawiło, że prawe popłakała się ze szczęścia. Prawda była taka, że Elka nigdy
nie miała szczęścia do mężczyzn. Dużo osób próbowało ją zeswatać z Felkiem, ale
przecież... Oni byli tylko przyjaciółmi, właściwie zachowywali się jak
rodzeństwo. Polak, Węgier, dwa bratanki... I te sprawy. Uśmiechnęła się lekko.
— Mnie też się to nie podoba Feliks. Ciarki mnie przechodzą, gdy mnie
lustruje. — Odpowiedziała starając się unikać rozmowy o Roderichu. Nie była na
to gotowa, sama w sumie nie wiedziała co czuje. Kiedyś coś ich łączyło. A
właściwie... To on się po prostu nią opiekował i wykorzystał do wzmocnienia
własnej pozycji. Ona jednak starała się to wyprzeć ze świadomości wierząc, że
naprawdę ją kochał. Cóż, głupie kobiece serce...
Tymczasem Vasile przyglądał jej się w każdej chwili, w której tylko
mógł. Już jakiś czas temu zauważył, że go pociągała. A dzisiejszy dzień był
idealny do tego, by się do niej zbliżyć. Po kilku tańcach znowu spojrzał w jej
stronę. To co zobaczył zaskoczyło go. Wpatrywała się w jakiś punkt pustym
wzrokiem. W oczach miała łzy, ręka jej zamarła w połowie ruchu. Przygryzła
wargę i zdawała się nie słyszeć, że Polska coś do niej mówił. Co jest? Zwrócił
swój wzrok w stronę, w którą ona patrzyła. I wtedy wszystko stało się jasne.
Austria całował się z Belgią. Vasile wiedział, że Elizavetta ma słabość do
paniczyka. Musiało ją to zaboleć, pomyślał. Gdy z powrotem spojrzał w jej
stronę ujrzał jak ucieka w głąb zamku. Zobaczył Feliksa, który zaciskał dłonie
w pięściach. No tak, on nigdy nie panował nad emocjami. Ale w sumie... Nie
miałby mu za złe, gdyby teraz zdzielił Roda... Może sam powinien... Ale wtedy
usłyszał trzask. Odwrócił się w stronę, z której dochodził. W życiu by się nie
spodziewał tego co zobaczył! Wnioskując z min większości obecnych, w tym Polski
czy Austrii, inni także się tego nie spodziewali. Co się stało? Gilbert,
największy egoista jakiego widział, przed chwilą zdzielił Austriaka w twarz
tłukąc mu przy tym okulary. No proszę, czyżby Prusy... Zaśmiał się cicho.
Podszedł do Prus, poklepał go po plecach i uśmiechnął się do wszystkich
najmilej jak potrafił.
— Proszę się rozejść panowie. Na pewno macie swoje powody do kłótni,
ale proszę... Nie tutaj. Pozwólcie się innym bawić. — Ale Gilbert go nie
słuchał. Jak zwykle zresztą. Trzepnął Rodericha raz jeszcze. Szkoda, że ona
tego nie widzi idioto, pomyślał, miałbyś przynajmniej u niej szanse!
— Ty skurwysynie! — Gilbert darł się bijąc na oślep. Feliks był w
szoku, podbiegł bliżej. Lecz zamiast ich uspokoić kopnął Austrię w krocze i
wytknął mu język. Jego wzrok mówił „to za to wszystko co zrobiłeś mnie i
Elce!”. Vasile zaśmiał się głośno. Cóż, miała dobrych przyjaciół. Skorzystał
więc z zamieszania i ruszył za nią, w głąb zamku. Nim ktokolwiek się spostrzeże,
że nie ma ich obojga.
Biegła przed
siebie starając się ukryć łzy. Nie udało się. Krople spływały jej po policzkach
w zaskakująco szybkim tempie. Czemu ją to tak ruszyło? Opadła na ziemię, ukryła
twarz w dłoniach. Dlaczego? Dlaczego to musi tak boleć? Siedziała tak już dosyć
długo, gdy usłyszała kroki. Obejrzała się i ujrzała jego. W pierwszej chwili
zastanawiała się, co on tam robił. Po chwili jednak zdała sobie sprawę, że to
jego dom... Patrzyła na niego z zapłakanymi oczami. Dlaczego akurat on musiał tu
przyjść, zapewne zaraz zacznie się ze mnie śmiać, myślała. Jemu natomiast serce
ścisnęło się z żalu. Jeszcze nigdy nie widział jej w takim stanie. Podszedł
bliżej, uklęknął przy niej. Nim się spostrzegła była w jego ramionach, płakała
mu w koszulę. Nie rozumiała tego, ale nie chciała przerywać. Przez tą jedną
chwilę czuła się bezpieczna. Cieszyła się, że nie jest sama. Na ten moment
zapomniała nawet, że się z Vasilem nie znoszą. On gładził ją po włosach
uspokajając cicho. Zanim obydwoje zdali sobie z tego sprawę już się całowali.
Przeszedł ja przyjemny dreszcz, zarumieniła się. Całował ją zachłannie, tak
jakby wiedział, że zaraz ją straci. Odwzajemniała pocałunek czując dokładnie to
samo. Było przyjemnie, ale tam, w sali balowej czeka na nich rzeczywistość.
Oderwał usta od jej ust, oparł głowę na jej ramieniu i przycisnął ją bliżej
siebie. Zamknęła oczy, oparła się o niego. Siedzieli tak, w całkowitej ciszy,
przez dłuższy czas. Słychać było tylko bicia ich serc. Pocałował jej szyję, ona
jęknęła cicho. Wiedziała, że gdyby tylko chciał oddałaby mu się bez słowa. Nie
rozumiała dlaczego, wiedziała jednak, że tak było. Ale wtedy on oprzytomniał.
Wiedział, że jak bardzo by nie chciał to się nie uda. Jutro, ba, jeszcze dziś
wszystko wróci do normy. Będzie po staremu. Ale jej należy się odrobina
szczęścia...
— Powinnaś wracać. Czekają na ciebie. — Powiedział walcząc ze
sobą. Spojrzała na niego zdziwiona. Wytarła łzy nadal milcząc. Jak to, czekają
na nią? Kto? Odsunął się od niej i nie patrząc w twarz znowu się odezwał.
— Gilbert i Feliks. Myślę, że... Powinnaś do nich wracać. —
Zamilkł na chwilę. — Masz naprawdę dobrych przyjaciół. — Ona nic nie
rozumiała. To, że Polska był jej przyjacielem wiedziała. Ale co do tego miał
Gilbert? I skąd Vasile mógł to wiedzieć? Rany, jak ona nie znosiła nic nie
rozumieć!
— Jak to? — Zapytała cicho, ledwo mówiąc cokolwiek. Spojrzał na
nią, unikając jednak jej spojrzenia. Nie mógł spojrzeć je w oczy. Wiedział, że
gdyby poddał się ich zieleni nie wypuściłby jej z ramion już nigdy. A musiał.
— Jak wychodziłem z sali... Bili się z Austrią za ciebie Elizavetto.
Powinnaś do nich wracać i im podziękować. — Nadal nic nie rozumiała. Felek
się bił? Przecież mogło mu się coś stać! A... Gilbert? Dlaczego? Wiedziała, że
obaj nie przepadają za Roderichem, ale... Czyżby to, że ją zranił było
przyczyną bójki? Zarumieniła się. Spojrzała na Vasile, wstała. Wyszeptała
krótkie „dziękuję” i ruszyła w drogę powrotną. Wiedziała, że to co się stało
zostanie na zawsze w tajemnicy. I nigdy nie będzie miało większego znaczenia.
Ani dla niej, ani dla niego. Gdy odwróciła się, by po raz ostatni na niego
spojrzeć nadal siedział na ziemi. Z opuszczoną głową. Po chwili spojrzał na
nią, zacisnął pięści.
— Dziękuję Vasile... - Uśmiechnęła się najpiękniej jak potrafiła i
już jej nie było. Dopiero wtedy ukrył twarz w dłoniach, a łzy spłynęły
mimowolnie. Czyżby właśnie... Stracił coś ważnego? Pozbierał się jakiś czas
później. Gdy powrócił do sali balowej jej już nie było. Ani jej ani Gilberta.
Feliks gdzieś tam w kącie narzekał na Austriaka i wyżalał się Lugwigowi.
Roderich lizał rany w kącie, pocieszała go Belgia.
— Teraz moja kolej. — Szepnął do siebie i podszedł do sprawcy
smutku Elizavetty. Nim ktokolwiek się spostrzegł przywalił mu z całej siły
prosto w twarz. Wszyscy spojrzeli na niego zszokowani. Czyżby właśnie stanął w
obronie swojego największego wroga? Jego to jednak nie obchodziło. Opuścił salę
podczas gdy wszyscy właśnie o nim plotkowali. Wyszedł na taras i spojrzał w
gwiazdy.
— Bądź szczęśliwa Elizavetto. —Uśmiechnął się lekko. — Następnym
razem, gdy się spotkamy... Znowu będziemy wrogami.
Totalnie nie miałam pomysłu na tytuł xD Cały fic też jest raczej do dupy. Ale nie miałam neta i umierałam z nudów. Mam nadzieję, że choć jednej osobie się spodoba ^^"
Dedykuję go SzKotkowi, bo obiecałam. Przepraszam, że tak wyszło, chciałam napisać dla Ciebie coś fajnego a tu dupaaaa D:
Jesteś lepsza niż myślisz, Węgierko. c:
OdpowiedzUsuńAwwwww... *rumieniec* Dziękuję <3
OdpowiedzUsuń