niedziela, 1 stycznia 2017

Jewgienij Pedagog | MORTIS fanfiction | Bułhocka


Jewgienij Bułhakow czuł się tak, jakby właśnie spadł na samo dno. Całe jego istnienie w tym momencie zdawało się być jedną, wielką drwiną świata. Czy nie był dziedzicem najpotężniejszego rodu na świecie? Czy nie był najlepszym czarnoksiężnikiem ze swoich stron? I wreszcie, czy nie był najprzystojniejszą istotą, jaką dane było innym ujrzeć w całym swoim życiu? Na wszystkie te pytanie z dumą odpowiadał „tak”, a mimo to siedział właśnie za drewnianym biurkiem, w gabinecie który odziedziczył po młodszym bracie i powstrzymywał się przed wydaniem z siebie jęku rozpaczy.
Z początku plan przenosin do Hogwartu wydawał mu się genialny. Miał pretekst by odejść z BUMu, który męczył go niemiłosiernie. Nadstawianie karku za innych było bezsensowne, nauczył się tego po marszu ROMu. Miał też pretekst, by nie wracać do Rosji – kochał ją, owszem, ale czuł się tam nieswojo. Nie do końca rozumiał czemu, lecz zdecydowanie było to spowodowane nagłą śmiercią ojca i Mikaela. Z jego własnych rąk. No i nie był mężczyzną stworzonym do – nawet czysto politycznego – małżeństwa, w które sam się wpędził. Nie, zdecydowanie trwanie u boku Vaksilija wydawało mu się najrozsądniejsze. Zwłaszcza, że coraz częściej czuł narastające w nim, pragnące wydostać się szaleństwo, które łagodniało tylko w pobliżu Vakela. Sądził więc, że to będzie najlepsze rozwiązanie. Nie wiedział, jak bardzo się pomyli.
Nie nienawidził tych dzieci. One po prostu go nudziły. Wszystkie, co do jednego. Nie rozumiał, jak mogli być takimi debilami, ale poza tym byli po prostu nudni. Nikt nie chciał się dobrze bawić. Nikt nie chciał rozrabiać. Nikt nie bił się na jego warcie i przede wszystkim, nikt otwarcie nie wchodził mu w dupę (przynajmniej jeszcze). Chciał być uwielbiany, być ich bogiem i słyszeć, jak próbują mu się podlizać. Chciał dzieci, które zrobią dla niego wszystko tylko po to, by na nie spojrzał i od czasu do czasu pogłaskał po głowie. W Wielkiej Brytanii jednak – jak zdążył się już przekonać jakiś czas temu – nikt nie doceniał nazwiska Bułhakow. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, jak potężny był on, jego ród i wszyscy jego bracia, nawet Vaksilij będący największą pizdą.
Westchnął, spoglądając na zachodzące za oknem słońce i zastanawiał się, czy przypadkiem nie został sprowadzony do roli psa na smyczy. Psa, który miał chronić to miejsce i jednocześnie uczyć innych, nadal pozostając w murach Hogwartu. W komnacie brata, który nawet przez chwilę nie wspomniał o pokoju osobnym dla Jewgienija. Nie, żeby mu to jakoś szczególnie przeszkadzało, jednak wiedział doskonale, że każdy z nich miał swoje tajemnice i sekrety. I żeby tak pozostało, Gienusza potrzebował własnej przestrzeni. Nie zdecydował jednak, czy chce ją sobie stworzyć w tym gabinecie, to pozostawił na później.
Już miał oddać się swojemu lenistwu, wyciągając kolejna fajkę, gdy usłyszał pukanie do drzwi i nim zdążył zaprosić osobnika do środka (z początku planował po prostu udać, że go nie ma) w drzwiach pojawiła się dobrze znana mu panna. Nadzieja Potocka, jedyna Słowianka, na jaką zwrócił w tej szkole uwagę. Nazwisko polskie, korzenie i tradycje dość dobrze znane. A mimo to, miała potężną wadę – była dzieckiem charłaków, które przez przypadek przejawiło zdolności magiczne. Nigdy nie był agresywnym rasistą, za jakiego miał swojego młodszego (i o ironio losu – brudnej krwi) brata. Niemniej nie miał w zwyczaju zadawać się ze szlamami od tak. Adara, jako zdrajczyni krwi była już i tak jego grzechem śmiertelnym i – być może właśnie dlatego – tak bardzo podobał mu się związek z nią. Potocka jednak była inna. Była brudna i w jego mniemaniu po prostu głupia. Z resztą, jak to możliwe, że kobieta nie umiała zaparzyć kawy?
— Dzień dobry, panie profesorze. — Powiedziała cichutko, spuszczając wzrok, gdy ich spojrzenia się ze sobą spotkały. Niemal zwymiotował na ten widok, choć powstrzymał grymas wypływający mu na usta. To jego praca i nawet, jeżeli jego szefem jest Vakel (a może właśnie dlatego?) musiał się postarać.
— Co cię do mnie sprowadza? — Zapytał głosem, od którego nie jednemu przechodziły ciarki po plecach. Niestety, Potocka zdawała się być na to wszystko niezmiernie odporna. Niemal zaklął w duchu, w końcu chciał być wrednym chujem, którego to dziecię będzie się bało.
— Moja różdżka. Obiecał mi pan pomoc. — Powiedziała zawieszając na nim stanowcze spojrzenie. Niemal prychnął, lecz w ostatniej chwili wsunął sobie papierosa do ust i zapalił go ostentacyjnie.
— Nie przypominam sobie składania żadnej obietnicy. — Warknął odrobinę za ostroi szybko chrząknął, próbując zamaskować swoje zdenerwowanie. Jak ona w ogóle śmiała przyjść i zawracać mu tym głowę? Zgubiła różdżkę to powinna to sama załatwić, czyż nie?
— Był pan tam ze mną. Jako pedagog powinien pan…
— Jako pedagog powinienem dać ci życiową lekcję i to właśnie robię. Każdy bierze odpowiedzialność za własne czyny. Poszłaś do Zakazanego Lasu z własnej woli i z własnej woli zgubiłaś swojego badyla. Jeżeli chcesz go odzyskać, musisz zrobić coś więcej, niż przychodzić tutaj i prosić o pomoc. Udałaś się do tego lasu szukać tej różdżki? Nie? No to nie wiem, w czym miałbym ci pomóc. Jesteś pasmem rozczarowań, Potocka. Sądziłem, że będą z ciebie ludzie mimo wszystko, ale teraz… — Zrobił pauzę zadowolony z własnego monologu. Ujrzał jej minę, taką niepewną. Chciała ukryć emocje, chciała nie pokazać mu tego wszystkiego. Nie miała zamiaru się przy nim popłakać więc zacisnęła jedynie dłonie. A on i tak wiedział, że była krucha i kilka sprawnie wbitych igieł sprawi, że pęknie. Był legilimentą i nawet tak twarda osłona nie była dla niego przeszkodą. Zaśmiał się do siebie, a na ustach pojawił mu się parszywy, wręcz bezczelny uśmiech.
— Jeżeli chcesz się rozpłakać to zrób mi przysługę i zrób to za drzwiami. Twoje łzy nie będą ani trochę atrakcyjne. — Był okrutny. Był niesamowicie niemiły i z pewnością miała go za chama. Nim jednak wbił kolejną szpilkę, dziewczyna uśmiechnęła się promiennie i odezwała, głosem pewnym siebie i pełnym zadowolenia.
— Dziękuję za rozmowę. Dam pan znać, jak już znajdę różdżkę. — I odeszła. Tak po prostu, pozostawiając Jewgienija zaskoczonego. Czyżby jednak było w niej coś, co chciałby ujrzeć? Czy był w niej ogień i nadzieja na człowieka, którego mógł z niej uformować?
Osłupiały siedział na krześle i otworzył szufladę biurka. Wziął do ręki kawałek drewna i przez chwilę bawił się nim w palcach.
Nadzieja Potocka. Dziewczynka, która być może właśnie płakała w swoim pokoju. Jednocześnie dziewczynka, która właśnie zasłużyła na odrobinę szacunku ze strony największego potwora, jaki chodził po korytarzach tej szkoły.

Opowiadanie napisane (jak zawsze z opóźnieniem) na Sekretnego Bułkołaja na Mortisie. Osobą, dla której powstał ten ficzek jest Ururu! Mam nadzieję, że Ci się podoba!

2 komentarze:

  1. Prawie się popłakałam, kocham, niech to spotkanie wejdzie w kanon mortisa pls.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobrze, bałam się, że zepsuję Hope. Jak chcesz możemy uznać, że coś takiego miało miejsce i po tym wysłałaś list do Vakela?

      Usuń